Reklama

"Wspaniała": WYWIAD Z REŻYSEREM

To twój pierwszy film fabularny. Jaką drogę przebyłeś, żeby go zrealizować.

- Od zawsze chciałem opowiadać historie przy pomocy obrazów. Już w szkole podstawowej robiłem masę zdjęć dzieciakom, które zachowywały się dziwnie, inaczej niż inne. Myślę zresztą, że sam byłem takim dziwnym dzieckiem. Całymi dniami nagrywałem filmy z telewizji, żeby potem bez końca je oglądać i analizować. Studiowałem film, a potem pracowałem w różnych profesjach z nim związanych - na planie, przy zgrywaniu dźwięku, jako asystent w ekipie operatorskiej. Chciałem poznać jak najwięcej technicznych aspektów realizacji filmu. Potem zrobiłem swój pierwszy krótki metraż i trzy następne. Kręciłem reklamy, spoty promocyjne, dokumentalne filmy o takich muzykach, jak Jean-Louis Murat, Jane Birkin, czy Luke. Traktowałem je jako kolejne przystanki do realizacji prawdziwego marzenia, czyli filmu pełnometrażowego. Trwało to trochę, ale również dlatego, że czekałem na historię, którą naprawdę chciałbym opowiedzieć.

Reklama

Skąd pojawił się pomysł, by oprzeć fabułę filmu o zawody w szybkim pisaniu na maszynie?

- W 2004 roku zupełnie przypadkiem obejrzałem film dokumentalny o historii maszyn do pisania. Była w nim krótka sekwencja pokazująca właśnie zawody w szybkim pisaniu na nich. Te 30 sekund były absolutnie fascynujące i miały wielki potencjał dramatyczny. Błyskawicznie napisałem pierwszy zarys fabuły. Świat maszyn do pisania wydał mi się zupełnie szalony i trudno mi było uwierzyć, że szybkie pisanie było kiedyś traktowane jak sport. Niezwykle intrygujący był ten związek człowieka i maszyny. Początkowo w mojej historii była tylko żeńska bohaterka, pochodząca z małego miasteczka. Dałem jej na imię Rose, po babci. Zresztą ja sam jestem z małego miasteczka w Normandii, z którego perspektywy Paryż jest wielką, niedostępną metropolią.

Gdzie szukałeś informacji o tym przedziwnym sporcie?

- Zacząłem szukać informacji o zawodach szybkiego pisania w szkołach, które uczą szybkiego posługiwania się klawiaturami. To było w 2004 roku i wtedy okazało się, że archiwa są bardzo ubogie. Z pomocą przyszedł oczywiście internet, gdzie znaleźć można było stare filmy z fragmentami takich zawodów. Jedną z najbardziej interesujących rzeczy, na jakie się natknąłem było zdjęcie amerykańskiej mistrzyni, stojącej w czymś na kształt welodromu wypełnionego tysiącami widzów. Znalazłem też reklamę produkującej maszyny francuskiej firmy Japy, która organizowała mistrzostwa w szybkim pisaniu. Na szczęście robiła ona listy uczestników regionalnych zawodów i dzięki temu mogłem kilkoro z nich odnaleźć i z nimi porozmawiać. Opowiadali mi pod jak wielką presją byli podczas zawodów, jakie techniki stosowało się, by zdekoncentrować przeciwników. Z ich opowieści faktycznie wyłaniał się obraz szybkiego pisania, jako bardzo wymagającej dziedziny sportu. Wtedy jeszcze nie wiedziałem, czy zdecyduję się na bardziej komediowe czy dramatyczne tony w swoim filmie.

Po zebraniu dokumentacji zacząłeś pisać?

- Tak, ale ten początkowy etap poświęciłem na znalezienie właściwej tonacji dla tej historii. Podczas pisania pierwszych 30 stron stworzyłem postaci otaczające główną bohaterkę. Bardzo pomógł mi w tym mój przyjaciel Daniel Presley, który jest muzycznym producentem, ale też fascynuje się amerykańskimi komediami z lat 50. Skończyło się tym, że postanowiliśmy napisać scenariusz wspólnie. Daniel jest perfekcjonistą i ma bardzo allenowskie poczucie humoru. Dodatkowo wymyśliliśmy, że wszystkie dialogi napiszemy po angielsku i dopiero potem przetłumaczymy je na francuski, żeby zaszło alchemiczne wręcz połączenie pomiędzy amerykańską komedią i słynnym french touch.

- Z pierwszej wersji scenariusza byliśmy zadowoleni może w 60%, wydawało nam się, że postać Rose potrzebuje dodatkowej psychologicznej głębi. Poprosiłem więc o pomoc 26-cioletniego Romaina Compingta, wielkiego fana zarówno Britney Spears, jak i Marylin Monroe. Znałem jego scenariusze i czułem w nich wrażliwość, która wydawała mi się odpowiednia, by wzbogacić postać Rose. Po trzech tygodniach jego pracy dostaliśmy scenariusz, który odpowiadał nam w 85%! Po jego poprawkach historia miłosna stała się bardziej śmiała, odważniejsza. Do samego końca prac nad scenariuszem pisaliśmy już we trzech.

A w którym momencie pojawił się producent, Alain Attal?

- To była pierwsza osoba, której daliśmy scenariusz do przeczytania. Dostał go w piątek, a we wtorek zadzwonił i powiedział, że chce zrobić ten film! Spotkaliśmy się i bardzo szybko okazało się, że jego wizja pokrywa się z moją. Bardzo podobało mi się we współpracy z nim, że zachowywał się bardziej jak trener niż producent. Dawał mi wskazówki, jakbym był sportowcem, a co najważniejsze pozwalały mi one osiągnąć wysoką formę. To także szaleniec, mający na punkcie filmów prawdziwą obsesję. Nieustannie zachęcał mnie, żebym był odważniejszy, żebym ciągle szukał nowych rozwiązań. A do tego prowadziliśmy ciągnące się godzinami rozmowy o naszych ulubionych filmach, szukaliśmy w nich inspiracji i wizualnych nawiązań. Mogliśmy swobodnie wymieniać się uwagami o Nicholasie Rayu, Godardzie, o którym Alain wie wszystko, czy kolorowych filmach Josepha Loseya.

Czy wasz film miał być swoistym hołdem dla lat 50.?

- Częściowo oczywiście tak. Ja sam jestem wielkim fanem estetyki tamtych czasów, także muzyki, literatury i filmu. Lubię też współczesne filmy osadzone w tamtej epoce, jak "Pleasantville", czy "Peggy Sue wyszła za mąż" i chciałem, żeby techniczna strona filmu była jak najbardziej nowoczesna.

Co takiego pociągającego jest w latach 50.?

- To czas kiedy zaczął się konsumpcyjny szał wśród nastolatków - wraz z narodzinami rock'n'rolla i ewolucją mody. To także czas niesłychanego rozwoju przemysłu rozrywkowego oraz początki zawodowego sportu. We Francji lata powojennego boomu (1945-1975) to czas bez bezrobocia i patrzenia w przyszłość w różowych kolorach, nawet jeśli na świecie nie było wtedy najspokojniej.

To także czas wielkich zmian kulturowo-obyczajowych.

- To prawda. Na przełomie lat 50. i 60. dokonało się wyzwolenie kobiet z utrwalanych przez dziesiątki lat tradycyjnych ról społecznych. Spódniczki zrobiły się krótsze, ale też zmieniła się zupełnie zawodowa pozycja kobiet. Tamte lata zadecydowały, jak świat wygląda dzisiaj.

To była również epoka fascynacji szybkością: ustanawiano rekordy prędkości dla samochodów, pojawiły się pierwsze ponaddźwiękowe samoloty... Tak naprawdę to od tamtej pory nie możemy się z tej obsesji prędkości wyzwolić.

Jakie miałeś wizualne punkty odniesienia podczas realizacji "Wspaniałej"?

- Chcieliśmy odtworzyć lata 50. na kilku płaszczyznach: łącząc aspekt dokumentalny z odniesieniami do filmów fabularnych - głównie amerykańskich - z tamtych czasów, ale również z tym, jak współcześni ludzie wyobrażają je sobie dzisiaj. Wszystko, co dotyczy głównych bohaterów jest inspirowane kinem i fikcją - dziełami Billy'ego Wildera, czy Douglasa Sirka. Ale im dalej od centralnych postaci, tym bliżej do aspektów dokumentalnych. Tło wydarzeń, role drugoplanowe i statyści - to wszystko bazuje na prawdziwych obrazach z lat 50.

- Żeby oddać właściwą dla tamtych czasów paletę barw szukaliśmy reklam z epoki i kolorowych filmów, zarówno francuskich jak i amerykańskich. Co nie było łatwe w przypadku tych pierwszych. We Francji w tamtych czasach większość obrazów była czarno-biała, a te kolorowe powstawały w filmowych studiach! Inspiracją dla nas były na przykład "Podróż czerwonego balonika", "Zazie w metrze", czy "Parasolki z Cherbourga", ale oglądaliśmy też sporo dzieł francuskiej nowej fali.

Czy szukaliście też inspiracji poza kinem?

- Uważnie przeglądaliśmy prace Alexa Steinweissa, ilustratora, który zaprojektował wiele okładek płyt w latach 50. Bez wątpienia miał on wpływ na to jak wyglądają kostiumy i scenografia we "Wspaniałej". Ale też bardzo zależało mi na tym, żebyśmy stworzyli własną wizję tamtych czasów. Żeby balansowała ona na granicy faktów i bajki. Bo "Wspaniała" może właśnie z bajką się kojarzyć.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wspaniała
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy