Reklama

"Wróg numer jeden": O PRODUKCJI

LEGENDARNY POŚCIG

Nowożytna historia ludzkości pełna jest zakrojonych na szeroką skalę poszukiwań międzynarodowych zbrodniarzy, ale polowanie na Osamę bin Ladena rysuje się na ich tle jako operacja bez precedensu. "To historia poszukiwania bardzo cienkiej igły w gigantycznym stogu siana", zauważa reżyserka "Wroga numer jeden", Kathryn Bigelow. "Kiedy Osama bin Laden uciekł z Afganistanu, stworzył wokół siebie rozległą i niezwykle skomplikowaną sieć zależności, połączeń oraz fałszywych tropów, której rozgryzienie trwało długie lata. Dla mnie osobiście najciekawszym aspektem scenariusza napisanego przez Marka był styl, w jakim ukazał on poszczególne fazy poszukiwania bin Ladena: pełen dramatyzmu, bezlitosny, wyzbyty sentymentów, niełatwy w odbiorze".

Reklama

W którym momencie dokonano przełomu? Jakie zdobyte w pocie czoła dowody doprowadziły do odkrycia kryjówki bin Ladena? Czy agentów Al Kaidy dało się skłonić do współpracy i zdrady? To kluczowe pytania związane z tą tematyką, jednakże dla Bigelow i Boala najważniejsza okazała się zupełnie inna kwestia - kim byli agenci CIA, którzy nie kontynuowali poszukiwania bin Ladena nawet wtedy, kiedy wydawało się, że terroryście udało się uciec, a świat płonął ogniem w różnych miejscach świata? "Materiał zebrany przez Marka zapewnił nam odpowiednią perspektywę, naświetlając różne aspekty tej globalnej operacji: od Afganistanu poprzez Pakistan, na Waszyngtonie kończąc", kontynuuje Bigelow. "To było gigantyczne przedsięwzięcie, ale także starannie zaplanowany projekt pełen niuansów i subtelności. Nie mam żadnych wątpliwości, że nie byłabym w stanie nakręcić Wroga numer jeden bez wcześniejszego filmowego doświadczenia, które zebrałam przez lata kariery".

FILMOWY MATERIAŁ DOWODOWY

Dla Bigelow i Boala "Wróg numer jeden" okazał się skomplikowaną operacją, która pochłonęła mnóstwo czasu i energii. "Zaczęło się sześć lat temu, kiedy rozpocząłem pracę nad projektem filmu opowiadającego o nieudanej próbie schwytania bin Ladena na Tora Bora", wyznaje Boal. "W 2011 roku trwał okres pre-produkcji, poszukiwaliśmy odpowiednich lokacji. Aż tu nagle świat zawrzał - zabito bin Ladena. Nasze plany legły w gruzach, musiałem rozpocząć od samego początku", wspomina scenarzysta. "Ta historia była dla mnie zawsze osobista, ponieważ wychowałem się w Nowym Jorku, w cieniu World Trade Center", mówi Boal, który pisał o problemach narodowej obrony oraz wojnach w Afganistanie i Iraku dla takich magazynów jak Playboy oraz Rolling Stone. "Facet zaatakował moje miasto rodzinne, a to, co wywołał swoim zamachem, zdefiniowało moją karierę zawodową. Nie wybrałem sobie tego tematu, to on wybrał mnie".

W tamtym okresie Kathryn Bigelow miała już ugruntowaną pozycję reżyserki bezkompromisowej, odważnej, potrafiącej łączyć w swoich filmach dynamiczną akcję oraz poruszające opowieści o zawiłych ludzkich losach. Przerywając prace nad filmem o operacji na Tora Bora, Boal i Bigelow nakręcili wspólnie "The Hurt Locker. W pułapce wojny". Film przeszedł do historii kina jako jedna z najlepszych produkcji obrazujących sztukę wojenną XXI wieku, a Bigelow jako pierwsza kobieta w historii otrzymała Oscara w kategorii Najlepszy reżyser. Wszelkie nagrody i wyróżnienia nie zmieniły podejścia Hollywood, które ciągle obawiało się filmu o bin Ladenie. Boal i Bigelow połączyli siły z Megan Ellison oraz jej firmą Annapurna Pictures. Po historycznych wydarzeniach z 1 maja 2011 roku, kiedy świat obiegła wieść o śmierci bin Ladena, Boal przeprowadził się do Waszyngtonu i całymi tygodniami zbierał materiały dotyczące operacji, co nie było łatwe, gdyż wiele przysłowiowych drzwi ciągle pozostawało zamkniętych.

Następnie podążył za znalezionymi tropami do Pakistanu oraz innych partii Bliskiego Wschodu. "Wielu ludzi mi pomogło, ale przez większość czasu zdobywanie informacji było trudne", wspomina scenarzysta. "Pragnąłem zdobyć jak największą ilość relacji z pierwszej ręki. Miałem na tyle szczęścia, że udało mi się napisać większą część scenariusza na podstawie opowieści ludzi, którzy naprawdę to wszystko przeżyli", dodaje utytułowany dziennikarz. "Co oczywiste, nie chcieliśmy stworzyć dokumentalnej relacji z przebiegu misji, więc w pewnym momencie musiałem porzucić swój instynkt dziennikarski i zacząć myśleć, jak rasowy scenarzysta filmowy. Kiedy opisuje się szczegółowo dziesięcioletnie polowanie na jednego człowieka, próbując zmieścić to wszystko w ramach dwugodzinnego filmu, należy podchodzić do materiału z ekonomiczną rozwagą". Podejście Boala idealnie pasowało do wizji, którą posiadała Bigelow. "Ludzie nie mają pojęcia o prawdziwych bohaterach operacji, agentach wywiadu. W naszym filmie można obejrzeć operację z perspektywy kobiet i mężczyzn, którzy stali w samym środku jednej z najbardziej tajnych misji w nowożytnej historii ludzkości", dodaje reżyserka.

RYZYKO KONTROWERSJI

Główna bohaterka filmu, Maya, zostaje dosłownie wrzucona wraz z widzami w sam środek polowania na bin Ladena, zaczynając misję od wytrącającego z równowagi doświadczenia brutalnego przesłuchania jednego z uwięzionych członków Al Kaidy. Reakcja kobiety na te wstrząsające chwile odzwierciedla to, co czuje publiczność. "Eufemistycznie rzecz ujmując, temat jest niezwykle kontrowersyjny", zaznacza z emfazą Boal. "Chciałem oddać w scenariuszu złożoność całej sytuacji, zarówno z moralnego, jak i psychologicznego punktu widzenia. Nie chcieliśmy zabierać głosu w sprawie skuteczności tortur - ta dyskusja wciąż trwa, również wśród ludzi, którzy tak naprawdę wprowadzili je do arsenału środków do walki z terroryzmem. To była po prostu integralna część opowiadanej historii, nie mogliśmy z niej zrezygnować tylko po to, by nie wywoływać kontrowersji".

"Chcieliśmy opowiedzieć o tych wydarzeniach jak najpełniej, żeby publiczność postrzegała je jako rzeczywiste", mówi Boal. "Natomiast pod koniec filmu widzimy, że kryjówkę bin Ladena odnaleziono nie dzięki takim technikom śledczym, lecz łapówkarstwu, tradycyjnemu szpiegostwu oraz elektronicznemu podsłuchowi". Kiedy nadszedł czas na nakręcenie drastycznych scen, Bigelow podjęła wielkie ryzyko i zdecydowała się nie odwracać kamery od prawdy. "Jako kobieta chciałam po prostu zamknąć oczy, ale jako filmowiec czułam ciążącą na mnie odpowiedzialność, by pokonać własne ograniczenia i prawidłowo opowiedzieć tę historię", informuje reżyserka. Autor zdjęć Greig Fraser również uznał sceny tortur za niezwykle trudne. "Ciężko było na to wszystko patrzeć, nie chciałbym nigdy więcej uczestniczyć w takich scenach. Nawet jeśli były udawane, pozostawiły na psychice trwały uraz. Te rzeczy wydarzyły się jednak naprawdę, nie mogliśmy niczego wybielać".

AGENCI CIA WE "WROGU NUMER JEDEN"

Kluczowym aspektem produkcyjnym "Wroga numer jeden" był proces obsadzania licznych ról mówionych - było ich aż 120, a twórcy musieli zmierzyć się z portfolio ponad tysiąca aktorów z całego świata. Dosłownie każda postać - od głównych aktorów grających agentów CIA oraz członków elitarnej jednostki specjalnej Navy SEALs po pomniejsze role, wliczając w to więźniów oglądanych jedynie w wyświetlanych na ekranach filmach, które Bigelow nakręciła specjalnie na te potrzeby - ma swoje miejsce w fabule, dzięki czemu udało się stworzyć skomplikowaną sieć ludzi i zależności definiującą całą opowieść.

"Wyzwanie było przeogromne, byłam od początku zaangażowana w proces obsadzania poszczególnych ról", wyjaśnia amerykańska reżyserka. "Wiedziałam, że należy do tego podejść przede wszystkim instynktownie. Do każdej roli poszukiwałam specyficznej intonacji, aktorskiego rytmu, poczucia autentyczności. Takie rzeczy się po prostu widzi". Bigelow postanowiła obsadzić również te postaci, które nie pojawiają się na ekranie, a jedynie słychać ich głosy w tle - reżyserka chciała odnaleźć ludzi ze specyficznym akcentem, którego używa się tylko na granicy Pakistanu. Głównym wyzwaniem castingu było jednak obsadzenie protagonistki. Maya to agentka CIA, która poświęca wszystko, aby odnaleźć bin Ladena. To kobieta, która w pewnym sensie nawiązuje do klasycznych filmowych szpiegów poruszających się niebezpiecznie na granicy zdrowego rozsądku i obsesji. Jednakże motywacja bohaterki jest całkowicie współczesna - film w żaden sposób nie wyjaśnia, co Mayę tak naprawdę napędza, pozostawiając widzów z przymusem wypracowania sobie własnych teorii oraz wniosków. Podczas gdy nie ma żadnych wątpliwości, że Maya jest niezwykle skupioną, inteligentną oraz odważną osobą, do samego końca pozostaje zagadką.

"Nie jestem wyznawcą dorabiania Freudowskich wspomnień oraz ekspozycji w postaci historii z dzieciństwa", mówi Boal. "Lubię bohaterów, którzy są definiowani przez to, co robią w czasie rzeczywistym. Musiałem również wziąć w tym przypadku pod rozwagę kwestie praktycznie - nie mogłem zdradzać w filmie zbyt wielu biograficznych szczegółów, aby chronić tożsamość osoby, która posłużyła za inspiracje do postaci naszej bohaterki". Do tej roli twórcy wybrali jedną z najbardziej wszechstronnych współczesnych aktorek - Jessikę Chastain. "Potrzebowaliśmy utalentowanej aktorki, która potrafiłaby poradzić sobie ze złożonymi dialogami i jednocześnie miała w sobie tę nieustraszoność, której wymagała rola", podkreśla Bigelow. "Jessica posiada wielką charyzmę, która sprawdza się na ekranie. Potrafi pokazać głębię swoich postaci za pomocą niuansów i bardzo subtelnych momentów". Chastain wspomina, co skłoniło ją do przyjęcia tego aktorskiego wyzwania. "Po 20 stronach scenariusza wiedziałam, że muszę ją zagrać. Doskonale rozumiałam targające nią emocje, wiedziałam, co sprawia, że te poszukiwania spychają ją coraz bardziej w przepaść obsesji. To jedna z najciekawszych postaci kobiecych, jakie kiedykolwiek poznałam. Zakochałam się w jej wewnętrznej sile i nieustępliwości".

"Scenariusz był wypełniony ciekawymi szczegółami. Każda osoba z mojego pokolenia pamięta, gdzie była, kiedy ogłoszono śmierć bin Ladena, ale nikt nie może wiedzieć, jak czuli się agenci CIA, którzy doprowadzili do tego wydarzenia. Ten film pokazuje bohaterstwo ludzi takich jak Maya, którzy znaleźli w sobie siłę, by zmienić świat", oznajmia aktorka. Chastain zachwyciła się przemianą charakterologiczną Mayi, która z otępiałej rekrutki staje się liderką o stalowych nerwach, potrafiącą przyjąć na siebie odpowiedzialność ambiwalentnej wojny z terrorem. "W trakcie filmu widzimy, że dojrzewa, a odnalezienie bin Ladena staje się jej osobistą misją", wyjaśnia aktorka. "Zauważamy moment, w którym zaczyna zapominać o swoim dawnym wcieleniu i staje się kimś zupełnie innym. Pod koniec zdaje się nie wiedzieć, kim tak naprawdę się stała. Zawsze chcę grać w tak emocjonalnie złożonych i prawdziwych opowieściach". Praca w Indiach oraz Jordanii dała Chastain możliwość jeszcze lepszego zrozumienia tego, co kobiety takie jak Maya przechodzą, kiedy muszą stać się niezauważenie częścią nieznanej sobie kultury. "Czułam się jak na drugim końcu świata, odcięta od wszystkiego, do czego byłam przyzwyczajona. Myślę, że Maya czuła się podobnie tuż po przyjeździe do wyznaczonego miejsca służby. Wszystko staje się o wiele bardziej intensywne - o wiele bliższe, o wiele szybsze, tego nie da się zrozumieć, to trzeba samemu przejść. Nie wyobrażam sobie kręcenia tego filmu w inny sposób".

Kiedy Maya przybywa do Pakistanu, trafia pod skrzydła Dana, agenta CIA, który wprowadza ją w mglisty świat wojny z terrorem. W tę kluczową dla filmu rolę wcielił się australijski aktor Jason Clarke, który zdobył uznanie Bigelow kilka lat wcześniej podczas jednej z audycji. "Zapamiętałam go poprzez jego osobowość", wspomina reżyserka. "To prawdziwy żywioł, ma w sobie zarówno siłę i inteligencję, jak i swego rodzaju światowe obycie, które było niezbędne do stworzenia na ekranie wiarygodnego bohatera". Clarke bywał wcześniej w Afganistanie, co więcej - przemierzał ten kraj w dniu 11 września 2001 roku. "To facet, który dobrze zna historię i interesuje się światem, nieważne, w którym jego zakątku przebywa", dodaje Bigelow. "Moje podróże bardzo mi pomogły w stworzeniu osobowości Dana", informuje Clarke. "On jest niczym kameleon, potrafi radzić sobie z nieprzewidzianymi rzeczami, ale jest jednocześnie ostrożny, wrażliwy i samoświadomy. Bywałem w dziwnych, często przerażających miejscach i wiem doskonale, że trzeba wtedy podejmować szybko decyzje, ale także pielęgnować w sobie cierpliwość - Dan jest dokładnie taką osobą". Cechy te przydały się również w scenach brutalnych przesłuchań CIA. "Jak na ironię, w przesłuchaniach chodzi o stworzenie pewnych specyficznych relacji między dwiema osobami. Uważam, że film kapitalnie pokazuje te sceny, zapewniając widzom doświadczenie, które nie jest wyzbyte szczerych emocji - każdy będzie mógł wyciągnąć własne wnioski".

Jedną z najtrudniejszych ról we "Wrogu numer jeden" jest postać więźnia przesłuchiwanego przez Dana z użyciem tortur fizycznych oraz psychicznych. W Ammara wcielił się Reda Kateb, który zdobył uznanie za swoją rolę w "Proroku" Jacques'a Audiard'a. Boal tak mówi o tych scenach: "Nie wybieramy czasów, w których przychodzi nam żyć. Wojna z terroryzmem postawiła jednostki w sytuacjach, w których normalne zasady i kręgosłup moralny nie mają żadnego zastosowania". Kateb przyznaje, że wahał się z przyjęciem roli. "Po przeczytaniu scenariusza trochę się przestraszyłem ze względu na intensywność oraz brutalną szczerość ukazywania scen tortur. Przeczytałem go jednak jeszcze raz i uznałem, że jest tak znakomicie napisany, że nie pokazuje stereotypowego świata arabskiego, jaki często widzimy w telewizji. Mark Boal pokazuje humanizm po obu stronach barykady". Już na planie Kateb stwierdził, że musi rozsądnie dawkować swoją emocjonalną oraz fizyczną energię. "Trzeba uważać, by nie dać ponieść się chwili, ponieważ zawsze nadejdzie kolejne ujęcie, do którego trzeba być gotowym. Należy dać z siebie wszystko, ale pamiętać o własnym zdrowiu oraz nadchodzących dniach na planie". Praca z Jasonem Clarke'em w roli jego oprawcy wymagała od obu mężczyzn dużego zaufania. "Dziwnie jest spotkać kogoś, z kim niedługo później będzie się przechodziło naprawdę ciężkie chwile", przyznaje Kateb. "Ustaliliśmy pewne granice ról, które graliśmy przed kamerą, dzięki czemu mogliśmy posunąć się bardzo daleko i wytworzyć między sobą specyficzną więź". Clarke za każdym razem, kiedy kamery przestawały kręcić, zapewniał Kateba, że ciągle jest tym samym Jasonem. "Dawałem mu znać, że gdyby czegoś potrzebował, wystarczy, że mnie poprosi, co w pewnym dziwnym sensie odzwierciedlało relacje pomiędzy naszymi filmowymi bohaterami", mówi aktor.

W Josepha Bradleya, szefa Mai w jednostce w Islamabadzie, wcielił się Kyle Chandler. "Kyle posiada klasyczny amerykański urok", opowiada Bigelow. "Wiem, że w CIA znajduje się wielu ludzi takich jak on - oficerów, którzy starają się nie zatracić w sobie tej strony swojej osobowości. Czuć w jego działaniach chęć czynienia dobra, chociaż ma w sobie coś z łotra", dodaje reżyserka. "Były szef jednostki powiedział mi kiedyś, że dobrzy ludzie nie dostają się do takiego typu pracy", dopowiada Boal. "Bardzo długo nad tym myślałem, kiedy pisałem tę rolę". A Chandler mówi: "To facet, który pracuje w jednym z najbardziej wymagających zawodów świata. Musi podejmować decyzje, które dla innych mogą oznaczać życie lub śmierć. To niesamowite, że normalni ludzie wykonują takie zawody". W Langley szefem Mai jest George, szef Dywizji ds. Afganistanu i Pakistanu w Centrum do Walki z Terroryzmem w CIA. W tę postać wcielił się Mark Strong. Chociaż wszystkie jego kwestie zostały wcześniej rozpisane w scenariuszu, większość z nich została zaczerpnięta z rzeczywistości. "Długa przemowa, w której mówi, by ludzie wykonywali swoją robotę i przyprowadzali mu ludzi do zabijania, została naprawdę wypowiedziana", dodaje Boal.

Gdy kolejne tropy pojawiają się i znikają, nigdy nie prowadząc do upragnionego celu, Maya rekrutuje specjalistę od elektronicznej inwigilacji. Wcielił się w niego Edgar Ramirez, pamiętany z roli legendarnego terrorysty Szakala w "Carlosie". "Uznałem, że to intrygujące zagrać faceta, którego praca polega na wtapianiu się w tłum", wyjaśnia aktor. "Larry to facet, który jest przyzwyczajony do braku tożsamości". Bigelow wysyłała aktora do tętniących życiem hinduskich marketów, by nauczył się po nich poruszać niezauważony, podczas gdy każdy jego ruch śledziły ukryte kamery. "Czułem się tak, jakbym oddychał tym samym powietrzem, którym oddychali agenci, którzy zabili bin Ladena. To właśnie najbardziej podobało mi się w tym projekcie - autentyczne doświadczenie i emocje", streszcza Ramirez. W filmie pojawia się jeszcze agentka CIA Jessica, która stanowi kontrast dla poczynań Mai. Grająca ją Jennifer Ehle mówi, że Jessica reprezentuje pokolenie analityków CIA, które zaczęło pracę przed tragedią z 11 września 2001 roku. "Poszukuje dowodów w bardziej tradycyjny sposób. Kiedy zaczynała w tym zawodzie, CIA korzystało z technik z czasów Zimnej Wojny. Obie są Kobietami Alfa, musi więc dochodzić między nimi do pewnych tarć. Jednakże w ostatecznym rozrachunku wzajemnie sobie pomagają", kończy aktorka.

JEDNOSTKA NAVY SEALS

Wraz z nadejściem kulminacyjnych chwil związanych z polowaniem na bin Ladena, głównymi bohaterami przestają być agenci CIA, ustępując miejsca legendarnej jednostce specjalnej Navy SEAL Team Six. Komandosi mieli za zadanie dokonanie ataku z powietrza na kompleks budynków Abbottabad, w którym ukrywał się Osama bin Laden. Znani ze swej fizycznej wytrzymałości oraz umiejętności działania pod wielką presją, Navy SEALs to specjalny typ żołnierzy - myślący, kreatywni, zahartowani w boju, potrafiący nacisnąć spust w każdym momencie. Ażeby odpowiednio oddać wszystkie te cechy na ekranie, Bigelow poszukiwała aktorów, którzy byliby w stanie wytrzymać wymagający trening fizyczny, łącznie z przejściem rygorystycznego obozu ćwiczebnego, w którym szkolą się prawdziwi komandosi jednostek specjalnych.

W rolę dowódcy grupy SEAL, Patricka, wcielił się młody australijski aktor Joel Edgerton. "Kathryn i Mark podchodzili obsesyjnie do każdego, najmniejszego nawet szczegółu", opowiada aktor. "Na planie zajmował się nami emerytowany członek grupy Navy SEAL, ciągle zadając pytania typu W jaki sposób weszliby do pomieszczenia? lub Jak trzymają broń? Nie dał nam ani chwili spokoju". Bigelow dodaje: "Joel posiada niezwykle intensywną osobowość, od razu widać po nim, że to ktoś, kto cieszy się wielkim autorytetem i siłą. Dzięki niemu Patrick stał się postacią przystępną dla widza". Reżyserka podobnie wypowiada się o aktorze, który wciela się w Justina, przyjaciela Patricka. Chris Pratt zachwycił wszystkich rolą w "Moneyball", ale dla Bigelow liczyło się bardziej to, że rodzina aktora miała bardzo duże tradycje wojskowe. "Zdawał się rozumieć, w jaki sposób ci faceci wytrzymują tak trudne emocjonalnie wyzwania", mówi Bigelow. Justin reprezentuje sceptycyzm, który gościł w sercach agentów po usłyszeniu, że bin Laden skrywa się w Abbottabad. "Łatwo zrozumieć ich reakcję", mówi aktor. "W końcu to nie był pierwszy raz, kiedy wszyscy nastawiali się na zabicie bin Ladena. Justin i faceci mu podobni stracili na takich misjach wielu przyjaciół".

ILUZJA RZECZYWISTOŚCI

"Chciałam stworzyć filmowy świat, który nie wyglądałby sztucznie, ale jednocześnie oddawał egzotykę i siłę opowiadanej historii za pomocą bardzo specyficznej strony wizualnej", wyjaśnia Bigelow. "Zaplanowaliśmy więc każdy jego szczegół, ale w założeniu powinien wyglądać na rzeczywisty, taki, w którym nic nie jest zaplanowane. Osiągnięcie efektu naturalizmu wymagało wielkiego nakładu pracy". Bigelow wybrała autora zdjęć Greiga Frasera ("Królewna Śnieżka i Łowca", "Jaśniejsza od gwiazd") oraz scenografa Jeremy'ego Hindle'a (debiut w kinie pełnometrażowym), z którymi wcześniej miała już okazję pracować. "To mistrzowie w swoich dziedzinach. Pracują ze sobą w tak ścisłej kooperacji, że mogliby kończyć za siebie wypowiadane zdania. Dzięki temu powstał świat jedyny w swoim rodzaju", opowiada reżyserka. "Greig uwielbia powierzchnie odbijające światło", mówi Hindle. "Pracowaliśmy przy minimalnym oświetleniu, szukałem więc możliwości, ażeby dać mu jak najwięcej możliwości do podejmowania kreatywnych decyzji". W rezultacie prowadzona z ręki kamera żyje własnym życiem, wnika w szeregi bohaterów, tworzy zarówno wrażenie intymnego kontaktu, jak i surowości spontanicznego wkraczania w zupełnie nową rzeczywistość.

Fraser był od samego początku zafascynowany postawionymi przed nim wyzwaniami. "Pod względem wizualnym najciekawsze w tym filmie jest to, że przenosimy widza do światów, których nigdy jeszcze nie poznał. Od biur CIA w Waszyngtonie poprzez ulice Pakistanu po kompleks, w którym skrywa się bin Laden", mówi autor zdjęć, który równocześnie sprawił, że strona wizualna podkreślała zmieniającą się osobowość głównej bohaterki. "Maya przemieszcza się pomiędzy aseptycznymi biurami CIA oraz zadymionym, kolorowym labiryntem arabskich ulic", zauważa Bigelow, która wraz z Fraserem podjęła decyzję o nakręceniu filmu na cyfrowej kamerze ARRI ALEXA. "Zdawaliśmy sobie sprawę, że w scenach ataku na Abbottabad będzie bardzo mało światła", wyjaśnia reżyserka. "ALEXA jest bardzo wyczulona na światło, co pozwoliło nam idealnie oddać bezksiężycową noc", kontynuuje Bigelow. "Greig wybrał odpowiednie obiektywy i stworzył idealną teksturę obrazu, która ani nie przypomina obrazu celuloidowego ani cyfrowego. Obraz nie jest idealnie czysty, mamy sporo ziarna, jednocześnie mamy wspaniałą paletę kolorów oraz gęstą rzeczywistość, która oddziałuje na każdego widza" .

INSPIROWANIE SIĘ EKSTREMALNYMI LOKACJAMI

Stworzenie tak bogatego wizualnie świata oznaczało podróżowanie po całym globie w celu odnalezienia odpowiednich lokacji, które posłużyłyby za odpowiedniki rzeczywistych miejsc. Trzymając się założenia organicznego realizmu, Bigalow i Boal zdecydowali na samym początku, że nie będą kręcić w warunkach studyjnych. W zamian tego byli gotowi wyruszyć w najdalsze zakątki świata, by odnaleźć miejsca, w których mogliby nakręcić specyficzne regiony i miasta Pakistanu. "Bierzesz prawdziwe środowisko i manipulujesz nim za pomocą scenografii, kompozycji kadrów oraz wszelkich zawodowych tricków, by było wizualnie spójne z tym, co robisz", wyjaśnia Kathryn Bigelow. Po zakrojonych na szeroką skalę poszukiwaniach budynku, który mógłby posłużyć za amerykańską ambasadę w pakistańskim Islamabadzie, filmowcy wybrali uniwersytet naukowy w małym miasteczku Chandigarh w północnych Indiach, blisko granicy z Pakistanem. Szkoła została przemalowana i przebudowana - wiele czasu i uwagi poświęcono ścianom oraz samej przestrzeni, tak aby odpowiednio dobrze wypadły w obiektywie kamery. Wykonano ogromną ilość testów kolorystycznych, sprawdzano również różne sposoby na poprawienie tekstury ścian. "Styl kręcenia filmu wynikał z wierności faktom", informuje Boal. "Wiedzieliśmy, że przenoszenie całej ekipy filmowej na drugi kraniec świata będzie dość wymagające, ale dzięki temu uzyskaliśmy wrażenie autentyczności. Kiedy przy takim projekcie zacznie się raz chodzić na kompromisy, później to już tylko równia pochyła".

Nie zmienia to faktu, że "Wróg numer jeden" był pierwszym zachodnim filmem kręconym w tym miejscu, więc amerykańska produkcja przyciągnęła uwagę lokalnych mieszkańców. "Kręcenie w Indiach niesie ze sobą wiele różnych problemów", zauważa Boal. "Musieliśmy zdobywać pozwolenia na wiele rzeczy, które w stanach Zjednoczonych są standardem: na palenie papierosów na planie, na kręcenie zdjęć w trakcie święta narodowego itd. Można by pomyśleć, że przy takiej ilości pozwoleń nic nie zostaje pozostawione przypadkowi, ale jest wręcz przeciwnie - istnieje spora doza nieprzewidywalności". Zdjęcia kręcono również w chaotycznych warunkach ulicznych, co oznaczało nieustanne ryzyko związane z zachowaniem przewijającego się w tle tłumu. "Mnóstwo ludzi zgromadziło się, by oglądać kręcenie amerykańskiego filmu, wszystko mogło się łatwo wywinąć spod kontroli", wspomina Boal. "Odkryliśmy, że dobrym sposobem na utrzymanie tłumu w ryzach, było kręcenie fałszywych scen - przykładowo w jednym z takich ujęć nasi ludzie zaczęli tańczyć, zwracając uwagę lokalnych mieszkańców, podczas gdy prawdziwa scena powstała w innym miejscu". Pewnego dnia ekipa natrafiła na grupę rozgniewanych protestujących. Po przeprowadzeniu krótkiego śledztwa okazało się, że chodziło im o małą amerykańską flagę naklejoną na fałszywy słup uliczny. "Grupa wysłała swojego lidera, usiedliśmy razem w kółku i wyjaśniłem im, że ostatnie, czego chcemy, to obrażenie ich uczuć", wspomina Boal. "Odpowiedzieli, że jesteśmy ich gośćmi i możemy kontynuować zdjęcia".

REPLIKA MIEJSCA, W KTÓRYM ZGINĄŁ BIN LADEN

Kulminacyjna sekwencja "Wroga numer jeden" rozgrywa się na najtrudniejszym możliwym planie zdjęciowym: w kryjówce Osamy bin Ladena w kompleksie budynków rozległym na kilkanaście kilometrów, osadzonym na przedmieściach pakistańskiego Abbottabad, nieco ponad 100 mil od granicy z Afganistanem i około kilometra od pakistańskiej akademii wojskowej. Opierając się na planach architektonicznych, źródłach wywiadowczych oraz niezależnych reportażach, ekipa produkcyjna zbudowała wraz z pomocą lokalnych budowniczych replikę pilnie strzeżonego kompleksu. Bigelow chciała dokładnie odwzorować stan miejsca, kiedy znaleziono w nim bin Ladena, co oznaczało, że nie było mowy o planie częściowym - cegła po cegle, cal po calu, kafelek po kafelku zbudowano od zera cały budynek. "Można było zapalać światła, otwierać drzwi, wszystkie pokoje były rozplanowane tak, jak w oryginale", opowiada Bigelow.

Odpowiedzialność za wierne odwzorowanie prawdziwych warunków spadła na scenografa Jeremy'ego Hindle'a, który mówi, że podziela pasję Bigelow do zajmowania się detalami. "Wiedzieliśmy, że scenografia w tym filmie nie może wydawać się sztuczna", wyjaśnia Hindle. "W tych scenach widz znajduje się po prostu w prawdziwym budynku. Kathryn chciała wnieść do akcji autentyczne emocje, nie tylko fizyczność". Na potrzeby budowy ośrodka Hindle podjął współpracę z londyńską firmą Frame Store, która wykonała trójwymiarowy model całej struktury. Następnie spędził wraz z ekipą trzy miesiące, budując kolejne partie kompleksu, postarzając wszystkie pomieszczenia, aby nie wyglądały na nowe i stylizując całość na wygląd ze zdjęć prawdziwego budynku. "To była upiorna praca", mówi z uśmiechem Hindle. "Po sześciu tygodniach malowania, wyklejania, burzenia i innych czynności udało się zamienić budynek w replikę rzeczywistości - czuliśmy się tak, jakbyśmy stali w Abbottabadzie". Autentyczna była również stabilność zbudowanej struktury. "Musieliśmy stworzyć budynek, który wytrzymałby prawdziwy nalot helikopterów Black Hawk siadających na jego dachu".

NIEWIDZIALNE BLACK HAWK

Jednym z najbardziej ryzykownych aspektów amerykańskiej misji w Abbottadzie było użycie tajnych, eksperymentalnych helikopterów, które nigdy wcześniej nie brały udziału w takiej operacji. Chodzi o maszyny Sikorsky Black Hawk wzbogacone o technologię stealth, dzięki której mogły ominąć uwagę ochrony kompleksu oraz pakistańskiego wojska. Chociaż standardowe helikoptery Black Hawk miały za sobą długą historię udziału w tajnych operacjach wojskowych w Granadzie, Iraku, Somalii, Bałkanach i Afganistanie, nie przetestowana technologia stealth sprawiła, że misja w Abbottadzie była całkowicie nieprzewidywalna. Dokładne parametry helikopterów nigdy nie zostały ujawnione, ale po operacji w Internecie pojawiły się różne szkice oraz fotografie. "Nikt nie wie, jak wyglądały z bliska, ale rozmawialiśmy z wieloma ekspertami ds. lotnictwa i w ten sposób wyklarowaliśmy wizję tego, jak powinny wyglądać", wyjaśnia Hindle. "W końcu podstawowe aspekty - jak kadłub - musiały pozostać takie same, chodziło o modyfikacje pomniejszych elementów". Poszczególne części replik stworzono ze stali i włókna szklanego w Londynie, a później przetransportowano do Jordanii, gdzie zmontowano je w całość. Dość nadmienić, że była to interesująca operacja logistyczna. "Przewieźliśmy je w trzyczęściowych kontenerach", wyjaśnia Hindle, "a przeprowadzenie helikopterów bojowych, których nikt nigdy nie widział, przez izbę celną w Jordanii, to nie jest zabawa! Cała operacja trwała wieki!"

KONIEC ZDJĘĆ

Dzień po zakończeniu okresu zdjęciowego Bigelow wybrała się do montażowni, gdzie podjęła długą pracę z nominowanymi do Oscara Dylanem Tichenorem i Williamem Goldenbergiem. Do tego momentu nakręciła ponad sześćset tysięcy metrów cyfrowego materiału. "Moglibyśmy spokojnie zrobić trzygodzinny film, ale Billy i Dylan pomogli mi skrócić całość do odpowiedniego rozmiaru". Kolejnego wyzwania podjął się dwukrotny laureat Oscara, montażysta dźwięku Paul N.J. Ottosson, który pracował już z Bigelow przy "The Hurt Locker. W pułapce wojny". "Strona wizualna zapewnia jedynie 180 stopni całego obrazka, pozostałą połowę dopełnia właśnie dźwięk", opowiada reżyserka. Stronę muzyczną dopełniła subtelna partytura czterokrotnie nominowanego do Oscara Alexandre'a Desplat'a. Bigelow pracowała blisko z kompozytorem, by osiągnąć muzykę wspomagającą, ale w żaden sposób nie przesłaniającą realistycznego tonu filmu. "Alexandre wymyślił wspaniałe motywy, które są w stanie ponieść widza poprzez rozciągającą się na ponad dekadę historię", informuje Bigelow, dodając: "Naszym najważniejszym celem było wprowadzić publiczność w ten tajemniczy, acz niezwykle ważny świat, jednocześnie ukazując jego ludzkie oblicze".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wróg numer jeden
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy