Reklama

"Wiecznie żywy": O PRODUKCJI

Historia filmu "Wiecznie żywy" zaczyna się w momencie, kiedy opublikowano w internecie siedmiostronicowe opowiadanie zatytułowane "Jestem pełnym miłości zombie". Opowiadanie zyskało w sieci ogromną popularność, a autor Isaac Marion postanowił na jego bazie napisać debiutancką powieść. Ukazała się ona w 2010 roku, a przez media została określona jako romans zombie. W powieści zauważono także liczne aluzje do szekspirowskiego "Romea i Julii".

Książka trafiła przypadkowo w ręce producentki filmowej Bruny Papandrea. "Dostałam ją od swojego przyjaciela w wersji wydrukowanej, ale jeszcze przed oficjalną publikacją. To powieść bardzo elegancka, piękna, napisana z pazurem. Całość przeczytałam z zapartym tchem podczas jednego lotu. Mimo, że jest to książka z pogranicza komedii, horroru i fantasy, to ma wielki czar" - przyznaje Bruna Papandrea.

Reklama

Książka "Warm Bodies" trafiła do rąk Bruny Papandrea w chwili, gdy swą działalność rozpoczynała jej firma producencka Make Movies. Papandrea była pod tak wielkim wrażeniem powieści, że natychmiast zajęła się kwestią odkupienia praw autorskich w celu nakręcenia filmu na jej podstawie. Reakcja ze strony Erika Feiga z Summit Entertainment, do którego w pierwszej kolejności przesłała manuskrypt, była natychmiastowa. Decyzja o nakręceniu filmu zapadła zaledwie w ciągu kilku tygodni.

Papandrea przyznaje, że "Warm Bodies" pokazuje historię unikalną jak na obecne czasy. "Ujął mnie przede wszystkim sposób przedstawienia historii z udziałem zombie. Zawsze pokazywano ich jako krwiożercze kreatury, które nie mają żadnego wyrazu twarzy, charakteru ani rozumu. Historia opowiedziana przez Mariona chyba po raz pierwszy w historii pokazuje świat z punktu widzenia zombie. Zamiast przedstawiać rzeczywistość w czarno-białych barwach, autor książki postanowił zgłębić psychologicznie zombie i zastanowić się nad kwestią, jak w ogóle doszło do tego, że się one pojawiły na świecie i czy w ogóle możliwy jest ich powrót do świata żywych" - podkreśla Bruna Papandrea.

Autor powieści Isaac Marion przyznaje, że w stworzonej przez niego książce są elementy autobiograficzne. - Historia opowiedziana przeze mnie w mojej powieści jest swego rodzaju metaforą moich przeżyć. W okresie, kiedy pisałem "Warm Bodies", tkwiłem w swoistym bezruchu, moje życie było puste, bezsensowne, czułem się tak, jak bym nie żył. Musiała się we mnie dokonać poważna przemiana, abym mógł teraz powiedzieć, że odzyskałem we wszystko wiarę. Wbrew pozorom mam wiele wspólnego z bohaterami, którzy pojawiają się w mojej powieści - mówi Marion.

Kiedy Papandrea była już pewna, że w projekt zaangażował się Summit, zgłosiła się z pomysłem do Jonathana Levine'a - scenarzysty i reżysera, który ma na koncie takie filmy, jak "50/50" oraz "The Wackness". Levine nie zastanawiał się długo nad podjęciem decyzji w sprawie współpracy, ponieważ szybko zorientował się, że książka, na podstawie której miał powstać film, okazała się bardzo interesująca oraz ciekawie napisana.

- Muszę przyznać, że trochę identyfikuję się z głównym bohaterem. Sposób, w jaki Isaac napisał swoją książkę gwarantował mi liczne wyzwania reżyserskie. Książka opisuje bardzo ciekawe postaci. Mamy tutaj do czynienia z różnymi gatunkami. Jest przygoda, jest romans, są elementy komediowe, są również istotne elementy horroru - podkreśla Levine.

Levine i Marion ściśle współpracowali podczas pisania scenariusza. Levine podkreśla, że w historii miłosnej pomiędzy R oraz Julie widzi wiele podobieństw do historii miłości pokazanych w "Romeo i Julii" oraz we "Frankensteinie". - To było dla mnie niesamowite wyzwanie. Chciałem jak najpełniej pokazać relację, jaka powstała pomiędzy głównymi bohaterami, zaczynając od tego, jak powstaje uczucie, jak ludzie to na początku przeżywają i wreszcie jak się do siebie zbliżają - mówi Levine.

Dla Todda Liebermana ("Fighter", "Propozycja"), Levine od samego początku był świetnym wyborem, jeśli chodzi o reżysera. - Nasz film to historia zombie, ale jednocześnie jest to typowe "love story", do tego film zawiera wiele elementów komediowych. Jonathan jest idealnie stworzony, aby nakręcić właśnie taki film - mówi Lieberman.

Twórcy zgodnie podkreślają, że ich film nawiązuje w jakiś sposób do tradycji gatunku i koresponduje na przykład z dziełem George'a Romero "Noc żywych trupów", jednak dodatkowo ma bardzo ważny aspekt społeczny, a przede wszystkim pokazuje zombie jako istoty będące w stanie okazać ludzkie emocje.

- Ludzie coraz częściej zapominają o prawdziwych emocjach, uczuciach. Skoro nawet zombie stać na miłość mam nadzieję, ludzie też muszą potrafić odczuwać emocje... - zauważa Levine.

- Muszę przyznać, że nie postrzegam tego filmu jako historii o zombie. To jest tzw. 'monster movie', który w pewnym momencie zamienia się w historię miłosną, w typowe love story. Pewnym ważnym i dość drastycznym elementem w filmie jest fakt, że zombie zaczynają przejmować wspomnienia swoich ludzkich ofiar po tym, jak zjadają ich mózgi. Tak jest w przypadku głównego bohatera, R, który - zanim poznaje Julie, "pożera" wspomnienia jej byłego chłopaka Perry'ego - mówi Levine.

Podczas castingów, twórcy filmu postanowili przesłuchać nie tylko doświadczonych aktorów, ale także debiutantów. Do głównej męskiej roli R wybrano brytyjskiego aktora Nicolasa Houlta ("Był sobie chłopiec", "Samotny mężczyzna"). Niesamowite wrażenie na producentach zrobiła jego rola w brytyjskim dramacie telewizyjnym "Kumple".

- Był niesamowity, szczególne wrażenie zrobiła na mnie jego mimika i gestykulacja w serialu "Kumple". Nie da się zapomnieć jego roli, dlatego postanowiliśmy zatrudnić go do naszego filmu - podkreśla Papandrea.

- Bardzo spodobał mi sie pomysł, aby stworzyć z granego przeze mnie zombie takiego bohatera, który przyciągnie uwagę widzów i któremu widzowie będą współczuć. To było dla mnie bardzo ciekawe wyzwanie aktorskie. W scenariuszu został on przedstawiony jako bohater bardzo zabawny, elokwentny, pełen wdzięku i poczucia humoru - opowiada o swojej roli Hoult. Hoult podkreśla także, że z wielkim zainteresowaniem przeczytał książkę Mariona, a scenariusz Levine'a określa jako niezwykle udany. - R to bohater, który czuje się zagubiony i samotny, błąka się po lotnisku i tak naprawdę chce od życia dużo więcej niż mu ono oferuje - mówi Hoult.

- Najbardziej przekonujące w roli R jest to, że on nie chce bratać się z innymi zombie. On chce po prostu być z Julie, bo tylko wtedy czuje, że jest w stanie normalnie żyć. Być częścią czyjegoś życia, związać się z kimś - to najnormalniejsze i najważniejsze ludzkie potrzeby. I tego właśnie chce R - mówi Hoult.

- Na początku R nie był w stanie wykrztusić z siebie ani słowa. On po prostu nie mógł nic powiedzieć, nie umiał mówić. To się zmienia dopiero wraz z rozwojem akcji. Przez bardzo długi czas mogłem porozumiewać się tylko poprzez ruch, mimikę. To było dla mnie niesamowite wyzwanie aktorskie. Konieczność takiego podejścia do roli sprawia, że aktor myśli zupełnie inaczej niż zazwyczaj - mówi Hoult.

Spośród pięciu aktorek do roli Julie Grigio wybrano ostatecznie Teresę Palmer, australijską aktorkę znaną z takich filmów, jak m.in. "Jestem numerem cztery".

- Australijskie aktorki mają w sobie to coś - pewność siebie i siłę - podkreśla Papandrea, która sama jest rodowitą Australijką. - Australijczycy mają do życia podejście bardzo praktyczne, wszystko funkcjonuje tam trochę inaczej niż w Ameryce. Wbrew pozorom trudno jest tam znaleźć dziewczynę, która jest młoda i piękna, a jednocześnie ma w sobie ten żar - podkreśla Papandrea. Jej zdaniem, cechy, jakie posiada Teresa, idealnie predysponują ją do roli Julie.

- Julie jest typem wojowniczki. Jest bardzo silna, kipi energią, a jednocześnie ma wspaniałą duszę i dobre serce. Moja bohaterka przeszła wiele trudnych chwil - jej matka została zabita przez jednego z zombie. Od tego czasu Julie jest nieszczęśliwa. I właśnie wtedy spotyka R, który sprawia, że zaczyna do niej wracać wola życia. Julie po raz pierwszy od dawna czuje, co to jest życie i ma nadzieję, że będzie wreszcie szczęśliwa - tak Teresa Palmer opowiada o granej przez siebie postaci.

Pierwsze spotkanie Julie i R jednak wcale nie zaowocowało miłością od pierwszego wejrzenia. Bohaterowie spotykają się bowiem w dramatycznych okolicznościach. Wprawdzie R ratuje Julie przed innymi zombie i zabiera ją do opuszczonego samolotu na terenie starego lotniska. Ale nie robi tego z miłości, lecz chce po prostu ukryć Julie jako "przekąskę" na później. Dopiero potem zaczyna rodzić się między nimi uczucie. Gdy R przynosi Julie jedzenie, okrywa ją kocem i opiekuje się nią, zaczynają się w nim rodzić emocje.

Marion uważa, że filmu "Wiecznie żywy" nie można określać jako współczesnego "Romea i Julii" z udziałem zombie. Trzeba jednak przyznać, że są w nim elementy, które mogą się niektórym kojarzyć z wielkim dziełem Shakespera'a. W filmie "Wiecznie żywy" jest np. scena balkonowa, kiedy to bohaterowie się całują. Jest to pierwsza scena w historii, która pokazuje, że zombie oraz kobieta-człowiek zbliżają się do siebie.

Także Levine przyznaje, że scena balkonowa z jego filmu jest swoistym ukłonem w stronę "Romea i Julii". Reżyser dodaje, że kręcenie tej sceny przyniosło mu wielką frajdę, choć do samego końca nie był pewien, czy ta scena powinna była powstać. - Ta scena jest mniej więcej w połowie filmu, w momencie, kiedy mamy do czynienia ze zwrotem akcji. Muszę przyznać, że tej sceny nie byłem pewien. Jednak teraz, gdy ją oglądam, jestem z niej bardzo zadowolony i uważam, że od strony reżyserskiej był to "strzał w dziesiątkę" - podkreśla Levine.

Bardzo ważną postacią w filmie jest Generał Grigio, zimny ojciec Julie, przywódca brygady, która tropi zombie i ich likwiduje. Twórcy filmu byli niezwykle dumni, że udało im się zaangażować do tej roli Johna Malkovicha - wielkiego aktora, znanego m.in. z takich filmów, jak "Niebezpieczne związki" oraz "Być jak John Malkovich".

- Rola Generała Grigio ma charakter drugoplanowy, jednak mimo to postać kreowana przez Johna Malkovicha ma kluczowe znaczenie dla fabuły filmu. Szczerze mówiąc nie jestem w stanie sobie wyobrazić sytuacji, w której ktoś inny miałby zagrać tę rolę - podkreśla Papandrea.

Malkovich przyznaje, że najbardziej spodobał mu się sposób narracji w filmie. - Największe wrażenie zrobiły na mnie postaci dwojga głównych bohaterów oraz to, jak rozwija się pomiędzy nimi uczucie. Jestem też pod wielkim wrażeniem scenariusza. Scenarzysta opowiedział historię, która ma wielki rozmach narracyjny, jak w wielkiej powieści - mówi Malkovich.

Pomiędzy Teresą Palmer a Johnem Malkovichem na planie w przerwach pomiędzy kręceniem zdjęć zrodziła się relacja podobna do więzi, która łączy ojca z dzieckiem. Udało się to, mimo że w filmie Julie jako córka i Malkovich jako ojciec grają dwie skonfliktowane postacie. Generał Grigio zajmuje się bowiem tropieniem zombie i w chwili, gdy okazuje się, że chce zlikwidować grupę, do której należy R, trafia na poważny opór ze strony Julie.

- Jednak nawet Generał Grigio się zmienia. Widać to w jednej z ostatnich scen filmu. Grigio widzi coś, co wcześniej nie mieściło mu się w głowie - opowiada Levine.

Do "Wiecznie żywego" zaangażowano również Roba Corddry'ego, znanego z programu telewizyjnego "The Daily Show with John Stewart" oraz z filmu "Hot Tub Time Machine". Corddry kreuje postać M - najlepszego przyjaciela R. Jest to postać wielobarwna, która w filmie także przechodzi transformację, to jeden z ciekawszych bohaterów tej opowieści - mówi Levine.

Jak na ironię, to właśnie prostota roli M sprawiła, że Corddry musiał się mocno natrudzić przed kamerą. Aktor przyznaje, że do każdej roli podchodzi bardzo poważnie i zawsze dużo czasu zabierają mu przygotowania do wykreowania granej przez niego postaci. - W moim przypadku sytuacja wygląda tak, że czuję się bardzo pewnie przed kamerą, kiedy mam zagrać postać złożoną, pełną podtekstów. Tym razem miałem do zagrania postać relatywnie prostą, nieskomplikowaną, dlatego było to dla mnie nowe doświadczenie, wcale nie łatwe - mówi Corddry.

- Bohater kreowany przez Corddry'ego wydaje się być istotą tylko sympatyczną i wesołą. Tymczasem okazuje się, że jego osobowość jest nieco bardziej skomplikowana. M napada i zabija ludzi, ale robi to nieświadomie i nie wie, co się z nim tak naprawdę dzieje. Nie jest w stanie w ogóle zrozumieć uczucia, jakie rodzi się pomiędzy R a Julie. Ale jako że jest przyjacielem R, więc podąża za nim - opowiada o roli Corddry'ego Palmer.

Dave Franco ("21 Jump Street", "Supersamiec") gra rolę Perry'ego, który w czasach szkoły średniej był narzeczonym Julie. W początkowych scenach filmu R zabija Perry'ego. Papandrea podkreśla, że Dave Franco, mimo że pojawia się na ekranie na krótko, jest jednym z największych odkryć.

- Dave Franco jest tak naprawdę na początku swojej kariery aktorskiej. Jest bardzo otwartym, wesołym człowiekiem, gdy pojawia się na planie od razu rzuca się w oczy, przyciąga uwagę widza. Oprócz tego, że ma ogromny potencjał, pochodzi z rodziny aktorskiej - jest młodszym bratem Jamesa Franco, znanego z filmów "127 godzin" czy "Spiderman" - mówi Papandrea.

Perry jest naiwnym, młodym chłopakiem, których szaleńczo zakochuje się w Julie. Po tym, jak staje się świadkiem śmierci swojego ojca, który ginie z rąk zombie, jest opanowany żądzą zemsty i tropi oraz zabija zombie. Nie udaje mu się długo przeżyć, gdyż sam genie z rąk R. To właśnie R po zabiciu Perry'ego przejmuje jego wspomnienia, w tym te związane z jego miłością do Julie.

- Jestem obecny na ekranie przez zaledwie 10 minut. Jednak moja postać ma wielki wpływ na relację, jaka tworzy się pomiędzy R oraz Julie. R przejmuje bowiem moje wspomnienia. Perry na początku bardzo kochał Julie, to był wspaniały związek, ale z czasem to uczucie się wypaliło m.in. dlatego, że Perry stał się egoistą, zaślepionym żądzą zemsty - tak opowiada o swojej roli Dave Franco.

Rolę Nory, najlepszej przyjaciółki Julie, zagrała Analeigh Tipton, znana z takich produkcji, jak "Kocha, lubi, szanuje" oraz "The Green Hornet". Decyzja o zaangażowaniu Tipton spotkała się z niesamowitym poparciem ze strony producenta Todda Liebermana. - Analeigh zachwyciła mnie swoją rolą w "Kocha, lubi, szanuje". Ewidentnie wyróżniała się spośród innych aktorów. Znalezienie dobrej aktorki komediowej w tym wieku jest bardzo trudne. Analeigh pojawiła się na castingu, wzięła udział w zdjęciach próbnych i od razu wiedzieliśmy, że nadaje się idealnie do naszego filmu - podkreśla Lieberman.

Aktorka opowiada, że jej rola jest bardzo zabawna i w pewien sposób nietypowa, ponieważ Nora z jednej strony ma niesamowite poczucie humoru, a z drugiej - ogromny talent do zabijania zombie. Jest dziewczyną, która znacznie pewniej stąpa po ziemi niż Julie. To właśnie Nora próbuje stopować Julie w kwestii miłości do R.

- Gdy Nora dowiaduje się, że Julie zakochała się w zombie, wpada w szał. Jest prawdziwą przyjaciółką Julie i po prostu boi się, że stanie jej się coś złego, a Julie podobnie jak inni ludzie padnie ofiarą R. Musi się jednak jakoś z tym pogodzić, ponieważ w końcu ufa Julie i jako jej przyjaciółka musi także akceptować jej wybory - opowiada Tipton.

- Nora to postać bardzo ciekawa, o bardzo nietypowym charakterze. Do różnych sytuacji w swoim życiu odnosi się z rezerwą, tak naprawdę jest bardzo odporna, nic nie jest w stanie jej załamać, zniszczyć. Jest osobą bardzo silną, pewnie stąpającą po ziemi. To postać bardzo wyrazista, bardzo dużym wyzwaniem jest dla aktora zagranie takiego kogoś - mówi Tipton.

Podczas realizacji filmu ekipa miała do dyspozycji trzy plenery: lotnisko, na terenie którego mieszkają zombie, tzw. Green Zone, czyli ogrodzony murem teren, gdzie ukrywają się ludzie oraz Dead Zone, czyli tereny za murami, gdzie zombie grasują w poszukiwaniu ludzi.

Znalezienie pleneru, który będzie przypominał opuszczone lotnisko graniczyło z cudem, jednak dzięki zaangażowaniu Andi Isaacsa z Summit udało się znaleźć idealne miejsce w Kanadzie, a dokładnie w okolicach Montrealu.

- Cała ekipa realizacyjna nie mogła wręcz uwierzyć, że udało nam się znaleźć jako plener dawno opuszczone lotnisko, nazywane Mirabel, a do tego uzyskaliśmy pozwolenie na kręcenie tam zdjęć. Wcześniej nigdy nie mieliśmy dostępu do pleneru, który dawałby nam aż tyle możliwości. Poza tym tamtejsza sceneria idealnie oddawała klimat pokazywanej przez nas opowieści - mówi Papandrea.

- Mieliśmy pewne ograniczenia związane z filmowaniem, ponieważ lotnisko Mirabel jest częściowo udostępniane samolotom transportowym, które tutaj czasami lądują i właśnie w tym czasie nie mogliśmy kręcić zdjęć. Ale na szczęście poza tym nie natrafiliśmy na żadne utrudnienia - dodaje Papandrea.

Dwie pozostałe lokalizacje to tzw. Green Zone oraz Dead Zone, które są oddzielone murem zbudowanym przez Generała Grigio. Aby wykreować te dwa odmienne światy, Levine zatrudnił jako scenografa Martina Whista ("Super 8", "Projekt: Monster"). Efekt jego pracy jest zaskakujący, dzięki niemu scenografia wygląda tak, jakby film miał przynajmniej dwukrotnie wyższy budżet.

- Plenery dla Green Zone znaleźliśmy na terenie najstarszej części Montrealu. Dla bohaterów filmu ta strefa jest synonimem przetrwania, życie toczy się tutaj w miarę spokojnie, jeśli można w ogóle tak powiedzieć przez wzgląd na okoliczności, w jakich rozgrywa się filmowa historia. Mieszkańcy Zielonej Strefy hodują nawet krowy i kozy, akurat ten element scenografii bardzo zdziwił mieszkańców Montrealu - opowiada Whist.

Nicolas Stern, producent wykonawczy filmu podkreśla, że podczas kręcenia filmu, który jest tak naprawdę dramatem, scenarzyści muszą dokładnie przemyśleć i zaplanować wiele rzeczy zanim przystąpią do pracy. - Trzeba odpowiedzieć sobie na pytanie, jak ci ludzie będą żyć, jak zdobędą wodę, pożywienie, skąd wziąć energię - mówi Stern.

Inne kluczowe elementy scenografii Green Zone to położony w centrum miasta zabytkowy Mount Stephen Club, w którym ulokowano dom Generała Grigio, jak również stary budynek klasztorny położony pod Montrealem w górach Laurentian, który gra w filmie kościół.

- Znalezione przez nas plenery są niesamowite, wykorzystaliśmy tak naprawdę perły architektury. Dzięki temu, że często filmowaliśmy małe grupy ludzi w dużych przestrzeniach, osiągnęliśmy efekt konieczny dla naszego filmu, a mianowicie wrażenie, że na świecie pozostało już niewiele żyjących ludzi - mówi Stern.

- Podczas kręcenia niektórych ujęć filmowcy byli zmuszeni prosić władze Montrealu o chwilowe wyłączenia prądu, m.in. w okolicach Starego Portu, na terenie Starego Miasta, a nawet w dzielnicy finansowej. Na szczęście spotkaliśmy się ze zrozumieniem i trafiliśmy na ludzi, którzy chętnie nam pomagali - opowiada Stern.

Dead Zone to tereny znajdujące się za murami, właśnie tam grasują zombie. Whist wraz z grupą scenografów włożył mnóstwo pracy w to, aby nadać tej okolicy odpowiedni wygląd. Wykorzystano martwe rośliny, śmieci, które porozrzucane na ziemi miały wywołać wrażenie, że kiedyś była tutaj normalna cywilizacja, z której pozostał jedynie chaos pojawiające się to tu to tam graffiti.

W filmie zastosowano także efekty specjalne. Ekipa miałaby poważny problem, aby w całości zbudować ścianę, która otacza Green Zone, musiałaby to być budowla niezwykle wysoka i długa. Dlatego poproszono o pomoc specjalistów z VFX, wśród których był m.in. Dan Schrecker, odpowiedzialny za efekty specjalne w takich filmach, jak "Jestem Bogiem" oraz "Requiem dla snu".

Levine podkreśla także duże zasługi realizatora zdjęć Javiera Aguirresarobe, ASC ("Vicky Cristina Barcelona", "Droga", "Inni"), dzięki któremu - zdaniem Levine'a - "Wiecznie żywy" jest filmem niezwykle atrakcyjnym pod względem wizualnym.

Hoult mówi: "Javier jest wspaniałym artystą-wizjonerem. Do tego to człowiek, który ma w sobie duszę i serce, i właśnie tę duszę oraz serce wkłada w pracę wykonywaną na planie. To właśnie Aguirresarobe zadbał o to, aby nawet tak drastyczne sceny jak jedzenie mózgu przez zombie były atrakcyjne wizualnie. Jedną z najokrutniejszych scen w filmie jest moment, kiedy R zabija Perry'ego, otwiera mu czaszkę i kawałek po kawałku zjada jego mózg. Mimo drastyczności, ta scena jest pięknie sfilmowana. Operator nie skupia się tylko na pokazaniu samej czynności jedzenia, ale pokazuje, co R przeżywa i jakie powracają do niego wspomnienia Perry'ego".

- W filmie często widzimy sceny, które są pokazywane z punktu widzenia Perry'ego. Ujęcia te są filmowane w bardzo specyficzny sposób, ponieważ kamera ustawiana jest "pod słońce", dzięki czemu uzyskuje się bardziej abstrakcyjny obraz - mówi drugi reżyser Stephen Woolfenden, który był zaangażowany m.in. w produkcję "Harry'ego Pottera". - Dzięki takiej technice kręcenia uzyskaliśmy dodatkowy efekt w postaci lekkiego zniekształcenia obrazu. Bardzo lubię taki sposób filmowania - dodaje Levine.

- Aguirresarobe udało się stworzyć niepowtarzalny klimat scen nocnych. Noce w naszym filmie wyglądają fantastycznie, to mieszanka koloru niebieskiego i zieleni. Uwielbiam zdjęcia lotniska, nad którym migoczą fluorescencyjne światełka, ciemność ogarniającą ulice i plenery miasta, przerażające i przytłaczające kolory podczas filmowania opuszczonych dawno przez ludzi miejsc. Te wszystkie barwy sprawiają, że jeszcze bardziej można poczuć atmosferę świata opanowanego przez zombie - mówi Levine.

Oczywiście w filmie, który określany jest jako "monster movie", najważniejsi są główni jego bohaterowie, czyli zombie. "Nieumarli" to efekt pracy specjalistów od efektów specjalnych oraz statystów ubranych w specjalne kombinezony. Levine podkreśla, że użycie efektów specjalnych zagwarantowało mu swobodę artystyczną, jakiej nigdy wcześniej nie miał.

- Dzięki efektom specjalnym można zrobić wiele rzeczy, które niemożliwe byłyby do wykonania w innych warunkach. Wykorzystaliśmy to m.in. w scenach, w których mieliśmy zwizualizować sny R. Bardzo ważny i ciekawy fragment filmu z punktu widzenia reżysera oraz operatora kamery to jego pierwsze 10 minut. Efekty specjalne pozwoliły nam opowiedzieć pierwszą część historii w taki sposób, jakiego widzowie jeszcze nie znają. Dzięki efektom specjalnym proces postprodukcji może być równie twórczy jak czas, kiedy kręcone są zdjęcia na planie - mówi Levine.

- Chcieliśmy zrobić film, który znajdzie odbiorców w różnych grupach wiekowych. Wiemy, że inne filmy z gatunku zombie potrafią być po prostu śmieszne, dlatego dołożyliśmy wszelkich starań, aby zombie wyglądali realnie oraz aby ich wygląd nie wywoływał u widza śmiechu. Dlatego kwestią charakteryzacji zajęliśmy się już w preprodukcji - wyjaśnia Levine.

- Jednym z wyzwań dla całej ekipy była kwestia prozaiczna, a mianowicie kwestia przeprowadzenia wszystkich zaplanowanych działań przy bardzo kapryśnej pogodzie, jaka panowała wtedy w Kanadzie. Duża część zdjęć była kręcona w listopadzie, a dla wielu aktorów, którzy grali zombie grasujących na terenie lotniska oraz w otwartych plenerach skończyło się to przeziębieniami. Palmer przypomina jedną ze scen, w czasie której aktorzy jechali na wózku bagażowym.

- Było około zera stopni, wszyscy aktorzy mieli na sobie po kilka warstw ubrań. Zanim zaczęliśmy kręcić ujęcia zapytałam Jonathana Levine'a, co tak naprawdę zaplanowano w scenariuszu, jaka według ekipy powinna być temperatura podczas kręcenia tamtej sceny. Levine odpowiedział, że akurat tamta noc była ciepła i dla niego nie stanowiło to problemu. Tymczasem nie tylko ja, ale także inni aktorzy wręcz zgrzytali zębami z zimna, a ja nie byłam w stanie wypowiedzieć nawet słowa - wspomina Teresa Palmer.

Ciekawe było kręcenie sceny w fontannie z udziałem Houlta i Palmer. - Na początku kręcenia ujęć woda w fontannie była ciepła, ale wiadomo, że praca nie kończy się w ciągu jednej godziny. Na koniec dnia woda była tak lodowata, że nie byliśmy w stanie normalnie mówić. Zgrzytaliśmy zębami, ale jednocześnie mieliśmy mnóstwo dobrej zabawy - wspomina Teresa Palmer.

Aktorka chętnie opowiada również o scenach walki z zombie, do których - jej zdaniem - nie była przygotowana. - Kiedy po raz pierwszy przeczytałam scenariusz, moją uwagę przyciągnęły przede wszystkim sceny dialogowe, a także emocje, jakie towarzyszą bohaterom tej opowieści. Drugiego dnia okazało się, że w akcję filmu wpisane są pościgi i ciągłe ucieczki. Po całym dniu biegania po planie myślałam, że stawy i nogi odmówią mi po prostu posłuszeństwa. Uświadomiłam sobie, że nie miałam odpowiedniej kondycji - mówi Teresa Palmer.

Na planie Palmer miała do dyspozycji zespół kaskaderów. - Nie mieliśmy wystarczająco dużo czasu, żeby przećwiczyć poszczególne ruchy. Przed kręceniem poszczególnych scen miałam zawsze około 20 minut na konsultacje z kaskaderami, którzy tłumaczyli mi, co mam robić. Dzięki Bogu przeszłam krótki kurs sztuk walki podczas pracy na planie mojego poprzedniego filmu - opowiada Teresa Palmer.

Dla części aktorów ważnym elementem pracy na planie było także przejście treningu z posługiwania się bronią. - Już podczas pierwszego dnia pracy na planie miałam wraz z Dave'm Franco kurs posługiwania się pistoletem. Uczyliśmy się strzelać z broni różnego rodzaju. To było straszne, boję się hałasów, ale z drugiej strony taki trening dawał nam poczucie swoistego uwolnienia - wspomina Tipton.

Dave Franco mówi, że jego ulubioną sceną w filmie jest ujęcie kręcone w aptece, kiedy Perry zostaje złapany przez zombie. - Sam nie brałem udziału w tej scenie, zastąpił mnie dubler. To on musiał przyjąć mocne ciosy i to on jest masakrowany przez zombie. Tak więc moja ulubiona scena to taka, gdzie mnie fizycznie nie ma - opowiada Franco.

Jednym z największych wyzwań dla twórców filmu była koordynacja pracy charakteryzatorów. To właśnie odpowiedni makijaż mógł sprawić, że zombie będą wyglądali wiarygodnie. Najważniejszym wyzwaniem dla charakteryzatorów było ucharakteryzowanie R. R jest przerażającym zombie, ale jednocześnie jest bardzo przystojny, sexy, dobrze wygląda. Levine chciał osiągnąć odpowiednie efekty za pomocą makijażu, dlatego zgłosił się z prośbą o pomoc do prawdziwego speca od make-upu Adriana Morota.

- R musiał wyglądać bardzo dobrze, Julie w końcu się w nim zakochuje! Miałem pomysł, aby R wyglądał mniej więcej tak, jak "James Dean nieumarłych" - mówi Morot. Proces zmian w wyglądzie R składał się z czterech etapów. - Na samym początku R musiał wyglądać jak prawdziwy zombie. Dlatego Hoult nosił soczewki kontaktowe o kolorze niebieskim, co sprawiało, że wyglądał jak martwy. Jego skóra musiała być pokryta specjalną substancją, na której zrobiliśmy sieć ciemnych żył. Aby osiągnąć ten efekt codziennie musieliśmy aktorowi robić nowe tatuaże. Jedną z cech zombie jest to, że z oczu, uszu i kącików ust cieknie im ropa. To samo musieliśmy zatem zrobić również aktorowi, który grał postać R - opowiada.

- R miał być postacią atrakcyjną, dlatego w pierwszym etapie oczywiście nie przesadzaliśmy z ilością ropy cieknącej z uszu i z ust. Przez większą część filmu R zmienia się i powoli staje się z powrotem człowiekiem. Dlatego w drugim etapie charakteryzowaliśmy go w taki sposób, aby miał mniej wyraźne żyły, podczas makijażu skóry dodawaliśmy nieco więcej koloru różowego. W trzecim etapie charakteryzacja polegała na tym, aby R wyglądał na lekko chorego. W finale widzów czeka niespodzianka - wyjaśnia Morot.

Levine przyznaje, że ciekawą kwestią było pokazanie w filmie "Wiecznie żywy", w jaki sposób zombie mogą się porozumiewać. - Generalnie w filmach o zombie istoty te są pokazywane jako kreatury, które są tylko żądne krwi, nie rozmawiają ze sobą. W naszym filmie częściowo pokazujemy świat z punktu widzenia zombie. Szczególnie ważne jest to w przypadku relacji pomiędzy R oraz Julie. Ich przyjaźń, a potem miłość sprawiają, że muszą się jakoś komunikować - mówi Levine.

- Zombie prowadzili dialogi między sobą za pośrednictwem krótkich, jednowyrazowych wypowiedzi, ale najważniejszym sposobem komunikacji jest w ich przypadku jęczenie. Jedną z pierwszych scen w filmie jest scena, w której pokazanych jest dwóch zombie, którzy próbują ze sobą 'rozmawiać' jęcząc. Kręcenie tej sceny była dla wszystkich członków ekipy niesamowicie zabawne. Później na planie wielokrotnie mieliśmy sytuację, w której aktorzy, w ramach żartów, zamiast rozmawiać, jęczeli - mówi Levine.

Corddry postanowił podejść do tematu rozmawiających z sobą zombie w sposób naukowy. - Biorąc udział w takich scenach starałem się wyobrazić sobie, że jestem chory psychicznie i nie mogę mówić. Moja żona jest logopedą i wielokrotnie dyskutowaliśmy na ten temat. Zastanawialiśmy się nad tym, jak pacjenci chorzy psychicznie widzą świat w swojej głowie, co pewne rzeczy oznaczają itd. Tak więc, jeśli nawet jęczę, próbuję coś przekazać - opowiada Corddry.

Myśli R są artykułowane w filmie przez lektora. Dzięki takiemu zabiegowi widzowie wiedzą dokładnie, co R chce powiedzieć za pośrednictwem swoich jęków. - Podczas kręcenia poszczególnych ujęć często zdarzało się, że ktoś czytał na głos scenariusz po to, abym wiedział, o co w danej scenie chodzi i abym był w stanie oddać nastrój odpowiednimi jękami. To było bardzo pomocne - opowiada Hoult.

Zarówno aktorzy, jak i realizatorzy wierzą, że film odniesie sukces i to nie tylko za sprawą ciekawego pomysłu oraz humoru. - Postać R jest skonstruowana bardzo ciekawie, a jego podróż jest jedyna w swoim rodzaju. Warto zastanowić się, jak wielu jest nastolatków, którzy czują się wyobcowani. Wielu z nich to ludzie, którzy czują się wykluczeni, traktowani jak inne istoty, nie ludzie. Ten film jest również o tym - mówi John Malkovich.

Levine jest świadom, że niektórym wielbicielom filmów z gatunku zombie może nie spodobać się sposób, w jaki nowy film bawi się konwencjami tego gatunku. - Mam jednak nadzieję, że wszyscy obejrzą go z otwartym umysłem. Mam wielki szacunek dla twórców takich filmów, jak "28 dni później", "Noc żywych trupów", "Zmierzch żywych trupów" czy "Powrót żywych trupów". Ale jedną z najwspanialszych rzeczy jest to, że można robić filmy w tym samym gatunku opowiadając zupełnie inne historie - mówi Levine.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wiecznie żywy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy