Reklama

"Wiarołomni": WYWIAD Z LIV ULLMANN

Jakie to uczucie brać udział w konkursie festiwalu w Cannes?


Liv Ullmann: Zwyczajne. Moim zdaniem dzieła sztuki nie powinny ze sobą konkurować, ale jestem szczęśliwa, że ten film został pokazany w głównej części festiwalu. To duża szansa dla „Wiarołomnych”, bo im większe zainteresowanie mediów towarzyszy takim artystycznym przedsięwzięciom, tym lepiej. Tego rodzaju filmy mogą dawać publiczności tyle przyjemności i zadowolenia, co inne produkcje. Trzeba je tylko odpowiednio prezentować.


W 1997 roku na festiwalu filmowym w Cannes pokazała pani film Zwierzenia również na podstawie scenariusza Bergmana. Poruszał on podobne tematy: niewierność i zdradę. Co tak panią zafascynowało w „Wiarołomnych”, że postanowiła pani wyreżyserować ten film?

Reklama


„Zwierzenia” zostały wspaniale przyjęte i miały świetne recenzje. Dotyczyło to zwłaszcza Pernilli August, znakomitej aktorki, która zagrała główną rolę. Nie sądzę jednak, by te filmy poruszały te same tematy. „Zwierzenia” były oparte na życiu rodziców Bergmana, choć dla mnie była to po prostu historia o miłości. Tamten film był także osadzony w innych czasach, na przełomie dziewiętnastego i dwudziestego wieku. „Wiarołomni” mają bardziej mroczny nastrój. Ingmar w scenariuszu, nie oznaczył czasu w którym rozgrywa się ta historia. Ja rozszerzyłam go i nadałam większe znaczenie takim postaciom, jak sam Bergman i dziecko. Według mnie, jednym z bohaterów „Wiarołomnych” jest pisarz próbujący wspominać przeszłość i tworzyć. Dzięki opowieści aktorki, nadaje swojej historii inny charakter od tego, jaki miałaby, gdyby pisał w samotności.


Na czym tak naprawdę oparty jest film?


Sadzę, że niektóre elementy są oparte na wydarzeniach z życia Bergmana sprzed wielu lat. Jestem jednak pewna, że wiele z nich to także czysta fikcja. To fragment z jego życia, który bardzo długo nim wstrząsnął i który ciągle w nim tkwi.


Czy Bergman miał jakikolwiek wpływ na pani interpretację scenariusza?


Nie, nie wiedział w jaki sposób go realizuję, co było dla mnie bardzo ważne. Już wcześniej powiedziałam mu: „To bardzo osobisty film i powinieneś sam go realizować.” On jednak twierdził, że sobie z nim nie radzi. Zaproponowałam więc, żeby zajął się kompletowaniem obsady i montażem, podczas gdy ja mogłabym zastąpić go na planie. Nie chciał się zgodzić więc w końcu oświadczyłam, że w takim razie film jest mój i to ja będę decydować, w jaki sposób go zrealizuję. Zgodził się, bo uważał, że w ten sposób film stanie się bardziej interesujący. Nic o nim nie wiedział, aż do momentu kiedy film został ukończony.


Film bardzo silnie działa na emocje. Zaczyna się od erotycznej gry pomiędzy dwoma mężczyznami i kobietą, a kończy tragedią. Tak jak w przypadku większości rozwodów zakładnikiem i ofiarą dorosłych staje się dziecko. Jaki jest pani stosunek do zachowania Marianny? Czego nas może nauczyć jej historia?


Pisząc scenariusz Ingmar widział tylko jedną ofiarę tej historii - kobietę. Uważał za niewybaczalne, że kochanek nie okazał jej więcej miłości i troski. Może to rzeczywiście prawda, ale nie można zapominać o tym, jaką krzywdę matka wyrządziła córce. To jest równie niewybaczalne. Wszyscy ją skrzywdzili. Nie tylko matka, ale także ojciec i kochanek matki. Wszyscy byli wobec niej wiarołomni. Ta gra prowadzona przez dorosłych sprawiła, że także dziewczynka stała się nieświadomie wiarołomna. Wiedziała, co się dzieje, a postanowiła milczeć. Oglądając film widz może pomyśleć: „Będę poświęcał ludziom wokół mnie więcej uwagi. Będę się zastanawiał nad swoimi decyzjami i tym jak mogą wpłynąć na życie innych osób”. Takie jest przesłanie filmu, choć tak na prawdę nie uważam, że filmy muszą zawierać jakiekolwiek przesłanie.


Czy to prawda, że Bergman napisał scenariusz z myślą o Lenie Endre?


Podczas pisania scenariusza zawsze zastanawia się kogo chciałby widzieć w głównych rolach. Również dla mnie Lena była wymarzoną aktorką do tej roli. Byłam bardzo szczęśliwa, że się zgodziła. W „Wiarołomnych” stworzyła najlepszy portret kobiety, jaki kiedykolwiek widziałam.


Jej interpretacja roli jest znakomita dlatego, że obdarzyła bohaterkę prawdziwym ciepłem i dodała lekkości scenariuszowi. Sama jest pani aktorką. Jakich wskazówek jej pani udzieliła i w jaki sposób udało się pani z niej wydobyć tyle emocji?


Jestem kobietą i druga kobieta niczego przede mną nie ukryje. Lena jest wspaniałą aktorką teatralną. Wiedziała jednak, że gdy będzie próbowała grać zamiast być prawdziwą, od razu to zauważę, bo ja także mam teatralne przygotowanie. Byłam z niej bardzo dumna, bo udowodniła że potrafi być w filmie prawdziwą kobietą. Jestem pod ogromnym wrażeniem jej talentu. Na przykład scenę jej pożegnania z córka nakręciliśmy tylko dwa razy. Za pierwszym razem dała zdumiewający pokaz gry. Pomyślałam wtedy: „Co za wspaniała aktorka!” Za drugim razem pokazała mi kobietę i postanowiłam, że właśnie taki efekt chciałam uzyskać. To niezwykła sytuacja oglądać coś takiego w filmie. Zaufałyśmy sobie od samego początku. Lubię pracować z aktorkami teatralnymi, bo są bardzo zdyscyplinowane. Lena świetnie znała tekst i kiedy proponowałam by pociągnąć scenę trochę dalej zawsze się zgadzała, ponieważ była znakomicie przygotowana. Praca z nią była niezwykle przyjemna.


Czy to było wasze pierwsze spotkanie?


Nie, pracowałyśmy już razem przy moim drugim filmie „Krystyna, córka Lawransa”. Mamy podobną wyobraźnię. Obie jesteśmy szalone. Rozumiemy się bez słów i często działamy spontanicznie. Czasami każdy ma potrzebę by dać się ponieść emocjom.


W jaki sposób wybrała pani pozostałych aktorów?


Zrobiłabym wszystko dla Erlanda Josephsona, który gra Bergmana, by tylko móc z nim pracować. Kto inny mógłby zagrać kogoś, który nosi takie nazwisko? Był idealny do roli mężczyzny, który żyjąc samotnie na wyspie starzeje się, wspomina, tęskni i tworzy. Z Kristerem Henrikssonem, który gra kochanka, nigdy wcześniej nie pracowałam, ale moim zdaniem to jeden z najlepszych aktorów scenicznych w Szwecji. Grał również w wielu filmach. Ma wspaniałe poczucie humoru, które bardzo się przydaje, gdy gra się tak mroczną rolę. W filmie jest go o wiele więcej niż w oryginalnym scenariuszu Bergmana. Zamiast scen w których bohaterka opowiada, co się wydarzyło, po prostu to pokazujemy. Z Thomasem Hazonem pracowałam już przy „Zwierzeniach”. Byłam nim zachwycona i bardzo chciałam by wziął udział również w tym filmie


A jak było z autorem zdjęć?


Z Jörgenem Perssonem pracowałam przy moim pierwszym filmie „Sofie”. Kiedy robiłam „Wiarołomnych” Sven Nykvist chorował. Ze Svenem doskonale się rozumiemy. Z Jörgenem czasami mieliśmy odmienne zdania, ale to znakomity operator. Zarówno przy „Sofie” jak i teraz osiągnął wspaniały efekt.


„Wiarołomni” są filmem opartym na długich monologach. Jaki był pani pomysł na to by nadać mu tempo i uczynić go bardziej atrakcyjnym wizualnie?


To rzeczywiście nie było łatwe, bo miałam w głowie określoną wizję filmu. Cały czas musiałam dbać o to, by była ona we mnie żywa. Nawet gdy szłam na jakiś kompromis, musiałam być pewna, że nie zaszkodzi on mojej ostatecznej wizji. Jestem bardzo dumna z „Wiarołomnych”, bo jest on bardzo dobry technicznie. Nie wiedziałam, czy potrafię zrobić coś takiego. Wiem, jak pracować z aktorami, jak kadrować sceny, by osiągnąć pożądany efekt, ale nie spodziewałam się, że będę umiała płynnie przechodzić miedzy scenami w pracowni, w Paryżu i łączyć je ze zbliżeniami twarzy Marianny. Ale udało się, po raz pierwszy jestem dumna ze swojego rzemiosła.


W jakim stopniu uczestniczyła pani w montażu?


Nie odchodziłam od stołu montażowego. Przecież to właśnie tam wizja, którą się ma, zamienia się w film. Poprzednio pracowałam z różnymi montażystami, ale teraz byli zajęci. Dlatego do „Wiarołomnych” wybrałam Sylvię Ingemarsson. To, że jest kobietą jest bardzo ważne, bo to przecież bardzo kobiecy film. Jestem bardzo zadowolona z tego wyboru. Nie rozumiem reżyserów, którzy nie biorą udziału w montażu swoich filmów, bo to na tym etapie wizja filmu nabiera jasnych kształtów.


”Wiarołomni” przywołują takie filmy Bergmana z pani udziałem jak „Persona”, „Sceny z życia małżeńskiego” czy „Jesienna sonata”. Jakie elementy z aktorskiej przeszłości przeniosła pani do swojego filmu?


Na przykład bohaterka ma na imię Marianna i moim zdaniem nie jest to przypadek. Każdy korzysta ze swoich doświadczeń, a ja doskonale wspominam pracę przed kamerą. Próbowałam przekonać Pernillę August i Lenę Endre, że kamera jest ich przyjacielem i pokocha je jeśli nie będą niczego udawać.


Co sprawia pani więcej przyjemności – aktorstwo czy reżyserowanie?


Zdecydowanie reżyserowanie. Siedzisz z tyłu i oglądasz to co dzieje się na planie. Nigdy nie zależało mi na tym, by aktorzy grali tak, jak ja bym to zagrała. Nigdy się nie wtrącam, chyba, że pracuję z kiepskim aktorem, któremu muszę pokazać, jak ma zagrać.


Ingmar Bergman kiedyś powiedział: „Dla mnie kino jest ważniejsze od teatru”. Zgadza się pani z tym?


Nie, absolutnie. Teatr jest fantastyczny, jest mostem pomiędzy twórcą i publicznością. Teatr ożywa tylko podczas przedstawień. Film jest doświadczeniem, jakie ludzie mogą wspólnie przeżywać bez przerwy, za każdym razem gdy film jest wyświetlany. Tkwiąca w nim prawda ma tylko taką siłę, jaką raz jej nadano. To wspólne doświadczenie w dzisiejszych czasach jest rzadkością. Ludzie są samotni przed komputerami. Teatr nie jest naszą relacją z Bogiem, stanowi jedynie jej część.


Film kręcony był w wielu różnych miejscach. Czy to było przyjemne? Jak długo trwały zdjęcia?


Bardzo podobały mi się sceny kręcone w Paryżu. Najpierw pojechaliśmy tam, by wybrać miejsca do zdjęć i dopiero potem opracowałam scenariusz pod ich kątem. W scenariuszu Bergmana tych scen nie było. Spędziliśmy tam trzy wspaniałe dni. W filmie wykorzystaliśmy tylko połowę nakręconego materiału. Szkoda, że tak mało. Zdjęcia trwały dwa i pół miesiąca. Skończyliśmy je dzień przed planowanym zakończeniem i nie przekroczyliśmy budżetu.


Jakie są pani plany na przyszłość?


Jeszcze przed ukończeniem „Wiarołomnych” napisałam scenariusz oparty na historii Anny Frank. Mam też w planach wspaniałą historię norweskiego skrzypka Bulla, który żył sto lat temu. Chciałabym też nakręcić film o starszych ludziach, który opisywałby inną miłość. Znam wielu wspaniałych starszych aktorów, zupełnie niewykorzystanych - zwłaszcza kobiety. Wielkim wyzwaniem byłaby dla mnie praca z aktorami, którzy tyle wiedzą o życiu. Teraz jednak pragnę odpocząć, rozmyślać i „poczuć wreszcie zapach kwiatów”...

Materiały promocyjne producenta

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Wiarołomni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy