Reklama

"Whisky dla aniołów": WYWIAD Z REŻYSEREM

Dlaczego zdecydowałeś się nakręcić komedię?

Ken Loach: - Dla odmiany, żeby stale próbować czegoś nowego. Poza tym lubię dokonywać nieoczywistych wyborów. Wcześniej zrobiliśmy film "Sweet Sixteen" o młodych ludziach w niełatwej sytuacji, która nieuchronnie prowadziła do tragedii. W Whisky dla aniołów podjęliśmy podobny temat; tym razem postanowiliśmy jednak przenieść punkt ciężkości i dostrzec w historii momenty komiczne, absurdalne.

Czy proces powstawania scen komicznych różni się od tworzenia tych poważnych?

Reklama

- Nie, proces jest naprawdę taki sam; podejmujemy szereg działań, by wywołać reakcję, emocje, zaangażowanie u widza, by mógł doświadczyć jakiegoś przeżycia. Oczywiście, jeżeli przedstawiona sytuacja jest komiczna, w konsekwencji budzi śmiech, jeżeli tragiczna - powoduje smutek. Najważniejsze jest, by przekazać szczere, prawdziwe relacje międzyludzkie i ująć je w realistyczne ramy. Tylko autentyczny przekaz jest w stanie nas poruszyć.

Czy przy kręceniu komedii jest więcej zabawy?

- To jest zawsze ciężka praca. Budzisz się rano zlany zimnym potem i pierwsze, o czym myślisz to czy przetrwasz ten dzień, czy zdążysz zrobić wszystko, co było zaplanowane. Jest za dużo stresu, by mogło być wesoło. Oczywiście zdarza się wiele zabawnych sytuacji w ciągu dnia, natomiast dominuje świadomość pracy, którą trzeba wykonać oraz obawa, czy na pewno się uda. Zadaniem reżysera jest ukrywanie tych wszystkich emocji, gdyż bardzo szybko udzielają się całej ekipie.

Nadal tak się czujesz, nawet po nakręceniu tylu filmów?

- Tak. Nawet w momentach, kiedy wszystko idzie gładko, pamiętasz o celach, jakie chcesz osiągnąć, myślisz o całokształcie i wtedy wszystko staje się wyzwaniem. Czasem nawet kiedy wiem, że mogę pójść na skróty, nie robię tego, by utrzymać napięcie i skupienie. Musisz ciągle być naładowany energią, stresem, adrenaliną, na pół gwizdka nie da się nic zrobić. Jak się poddajesz, to od razu wszyscy to wyczuwają i poziom energii spada. Jako reżyser nie mogę pracować ze spokojem, dystansem, a od innych oczekiwać zaangażowania. To byłoby nie fair - siedzieć na krześle, kontrolować akcję zza monitora i krzyczeć: "dawajcie czadu". To moim obowiązkiem jest wstrzykiwać energię w ludzi, wyciskać ostatnie poty, dawać z siebie wszystko i oczekiwać tego od innych. Bardzo ważna jest komunikacja z aktorami, stały kontakt, podtrzymywanie wysokiego ciśnienia.

Od czego zacząłeś pracę przy "Whisky dla aniołów"?

- Dla mnie zawsze najważniejszym zagadnieniem jest treść scenariusza i osobowość bohaterów. Potem przystępujemy do castingu, co zwykle długo trwa i jest kilkuetapowym procesem eliminacji. Spotykasz wielu ludzi, którzy są bardzo dobrzy, ale jednak nie pasują do wyobrażenia postaci i musisz szukać dalej. Co do wyboru lokacji, w tym wypadku była to kwestia odwiedzenia paru destylarni - a to już niewątpliwie należało do miłych obowiązków.

Kim jest główny bohater - Robbie?

- Robbie miał niełatwe dzieciństwo, wiele razy doświadczył przemocy. Wyładowywał emocje w bójkach z innymi, odsiedział wyrok w zakładzie karnym dla młodocianych przestępców. Poznajemy go, kiedy próbuje skierować swoje życie na właściwe tory; spotyka dziewczynę, zakochuje się w niej, mają dziecko. Jest zdeterminowany, by zmienić swój los.

Co sprawiło, że obsadziłeś w roli Thaddeusa znanego aktora, Rogera Allama?

- Powodem, dla którego zaangażowałem Allama, nie była jego popularność, ale fakt, że znamy się od dawna i wiem, na co go stać. Podczas castingu spotkaliśmy wielu ciekawych i zdolnych ludzi, ale Roger ma w sobie tajemnicę, otacza go aura niepokoju. Jest typem łotra, ale takiego, który swoim łajdackim życiem budzi uśmiech. Kiedy się pojawia, czujesz, że zaraz wydarzy się coś złego. Po dziś dzień nie wiem, jak on to robi.

Jak pracowało ci się z resztą obsady?

- Wszyscy byli fantastyczni. Bardzo dobrze pracowało mi się z Williamem Ruane (Rhino), to już nasz kolejny wspólny film i świetnie jest mieć kogoś na planie, na kim możesz zawsze polegać. William jest profesjonalistą, jakąkolwiek dałbym mu wskazówkę odnośnie roli, wiem, że od razu wcieliłby ją w życie. Zawsze pomagał mi w komunikacji z resztą ekipy w niezwykle taktowny i nienarzucający się sposób. Z Garym Maitlandem (Albert) także już współpracowaliśmy przy dwóch filmach. Nie sądzę, by miał inne doświadczenie aktorskie, natomiast w jego przypadku nie ma to dla nas znaczenia. Gary jest niezwykle pozytywny, ma coś takiego w sobie, co zawsze nas rozwesela, poprawia nastrój. Jest jakby z innego świata, gdzie panują zupełnie inne reguły gry. To uosobienie łagodności i dobroduszności, budzi sympatię u każdego. Jasmin Riggins (Mo) byłem i nadal jestem zachwycony; miła, zabawna, trochę ironiczna, świadoma siebie dziewczyna.

- Bardzo długo szukaliśmy Leonie, dziewczyny Robbiego. Z początku wydawało mi się, że z obsadzeniem tej roli będzie najmniejszy problem, jednak myliłem się. Bardzo ważne było dla nas środowisko, z którego wywodziła się Leonie. Ona miała zupełnie inny start niż Robbie, nie należała do jego świata. Jej ojciec dorobił się dużych pieniędzy, pretendował do zamożnej klasy średniej i na takim poziomie utrzymywał rodzinę. Stanęliśmy przed nie lada wyzwaniem, musieliśmy zbalansować różne cechy, bo tego wymagała od nas postać. Leonie nie mogła być zbyt elegancka, szykowna, nie mogła być także za bardzo typowa, zwyczajna, nijaka. Szukaliśmy dziewczyny z klasą, która będzie dla Robbiego symbolem lepszego świata i jednocześnie kogoś, kto będzie umiał zrozumieć jego przeszłość, pokochać go i zaakceptować. Po długich poszukiwaniach znaleźliśmy Siobhan Reilly (Leonie) - to piękna, zniewalająca dziewczyna. Chciałbym także powiedzieć parę słów o Charliem Macleanie. Początkowo miał być naszym ekspertem w kwestiach whisky. Paul stworzył postać Rory'ego w oparciu o spotkania z Charliem i zasugerował mi, że warto pomyśleć o jego udziale w filmie w zupełnie innym charakterze niż planowaliśmy. Po spotkaniu z Charliem wiedziałem, że musi pojawić się na ekranie.

Co wiedziałeś na temat whisky przed filmem?

- Nie wiedziałem za wiele, tak jak zresztą teraz. Bardzo podoba mi się jednak idea, by najpierw powąchać whisky, zanim spróbujesz jej smaku. Jest w tym coś, by nie wlewać jej bezmyślnie do gardła, ale przede wszystkim smakować i delektować się wszystkimi zmysłami.

Co chciałbyś, by publiczność wyniosła z twojego filmu?

- Mam nadzieję, że film przyniesie publiczności trochę radości i rozrywki. Pozwoli nam poznać fajnych, sympatycznych, młodych ludzi, którzy są na bakier z prawem, żyją z zasiłku, ale ich historie są pełne życia, humoru i emocji. Stają przed ważnymi wyborami, trudnymi decyzjami - moim zdaniem są warci spotkania, może dzięki nim coś nam nie umknie, coś zrozumiemy, czegoś się nauczymy?

Jak "Whisky dla aniołów" koresponduje z twoimi poprzednimi filmami o młodych ludziach?

- W moich wszystkich filmach dzieciaki stają przed jakimś wyzwaniem, mają cel do osiągnięcia, problem do rozwiązania. W Whisky dla aniołów jest to czwórka znajomych, którzy chcą zarobić pieniądze dzięki swojej wiedzy na temat whisky i umiejętnościom profesjonalnej degustacji. Chłopak w Sweet Sixteen zbierał środki na przyczepę dla matki. Billy Casper w Kes trenował ptaka. Są to ludzie bez pozycji, bez pieniędzy, bez perspektyw, niewidzialni i nieważni dla reszty społeczeństwa, skazani na porażkę. Dzisiaj praca nas określa, definiuje - jesteś tyle wart, na ile istotna jest twoja praca. Ci młodzi ludzie otrzymali od świata etykietę - bezrobotny, na zasiłku, przestępca. Pomimo to, dają przykład niezwykłej siły charakteru, woli, talentu, entuzjazmu, poświęcenia dla ważnej sprawy. To tak, jak kwitnący kwiat na polu minowym; w najbardziej niesprzyjających warunkach mogą wydarzyć się rzeczy niezwykłe.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Whisky dla aniołów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy