"Wasabi: Hubert zawodowiec": GERARD KRAWCZYK
Jak został pan zaangażowany do tego projektu?
W bardzo prosty sposób: Luc zadzwonił do mnie, jak gdyby nigdy nic i zapytał mnie, jak bardzo jestem zaawansowany w pracach nad moim projektem filmu, który miał być kręcony w Kanadzie. Odpowiedziałem mu, że lekko jestem zaawansowany. „Bo chciałbym, żebyś przeczytał scenariusz, który właśnie skończyłem pisać dla Jeana Reno. Akcja rozgrywa się w Japonii, ale skoro nie masz czasu...”. „Ben, oczywiście, że chcę przeczytać!”. Już od dawna chciałem zrobić film z Jeanem. Poznałem go już dobrych klika lat wcześniej na planie filmu krótkometrażowego. Spotykaliśmy się później wiele razy, ale nigdy nie mieliśmy właściwego projektu, by można było coś razem zrobić. Tak więc zaproponowałem Lucowi, by przesłał mi ten scenariusz, a ja postaram się przeczytać go jak najszybciej. Dwie godziny po przeczytaniu scenariusza przedzwoniłem do niego i powiedziałem mu, że porzuciłem swój projekt. Nie wiem, który z nas był bardziej szczęśliwy, ale dla mnie było to prawdziwe święto. To, co mi się spodobało od razu, to ta mieszanka gatunków, tak ciężka do uzyskania w kinie. Tonacja tego filmu jest zupełnie inna, niż w przypadku „Taxi”. Trochę przypomina mi to komedie z Venturą...
Znajomość z Luckiem to już długa historia.
Zaczęło się to przy „Wielkim błękicie”. Po „L’été en pente douce” prawie cała moja ekipa wyjechała pracować nad filmem Luca. Pojechałem ich odwiedzić na Antybach i tam się poznaliśmy...
A wasza pierwsza współpraca?
Zaniosłem mu scenariusz. Historia desperackiej miłości, która rozgrywała się na Tajlandii. On właśnie przygotowywał „Piąty element”. Dałem mu swój scenariusz, a on mi powiedział: „Słuchaj... nie mam ochoty produkować tego, ale bardzo podoba mi się twoja praca”. Nasza współpraca zaczęła się tak naprawdę od „Taxi”, kiedy to Gérard Pirès trafił z powodu wypadku na osiem dni do szpitala.
W jaki sposób została wybrana młoda partnerka Jeana Reno i Michela Mullera?
To także pomysł Luca. Spotkał ją kilka lat temu w Japonii przy okazji premiery „Joanny D’arc”. W czasie rozdawania nagród, Ryoko wręczała Lucowi kwiaty. Wyjaśniła mu, że jest aktorką i wręczyła kasetę VHS ze swoimi filmami. Po powrocie do hotelu Luc przejrzał kasete i bardzo mu się ona spodobała. Stwordził, że jest wyjątkowa. Ja osobiście nie widziałem niczego poza paroma zdjęciami. Słuchałem także jednej z jej płyt...
Spodobała się panu?
Nie bardzo, ale ona sama mówi, że nie zawsze śpiewa to, co lubi. Ale jeśli chodzi o aktorstwo, to jest zdumiewająca. To cudowne dziecko.
Czy uczyła się francuskiego w szkole?
W przeciwieństwie do tego, co widzimy na ekranie, ona zupełnie nie mówi po francusku. Uczyła się swoich tekstów fonetycznie, a nauczyciel pomagał jej szkolić akcent. Trzeba było też w tym samym czasie tłumaczyć jej sens zdań, których się uczyła. Ona ma niesamowitą umiejętność naśladowania. Objaśnialiśmy jej melodykę danego zwrotu, a ona powtarzała go natychmiast wraz ze wszystkimi niuansami. Ryoko mówi trochę po angielsku, ale były momenty, gdy konieczne było korzystanie z tłumacza. Nie chcieliśmy ryzykować utraty sensu. Ale często kontaktowaliśmy się właśnie po angielsku, a nawet za pomocą oczu, czy też na migi.
Jak jest w Tokio?
To coś pomiędzy „Metropolis” a „Blade Runnerem”. To chaos zorganizowany. Budynki są bardzo blisko siebie, a wszystko to wymierzone pod sznurek. Człowiek w porównaniu z tym wszystkim jest bardzo mały. Całe miasto składa się z pięter. Ponieważ Japończycy nie mają zbyt wiele miejsca, wszystko pnie się do góry. Ulice są nad jednymi ulicami i zarazem pod drugimi. A wbrew temu wszystkiemu niemalże wszędzie można znaleźć małe skrawki zieleni, dużo bardziej zadbane niż w Paryżu.
Dzięki problemom z uzyskaniem pozwoleń na filmowanie w Japonii stał się pan chyba ekspertem od kradzieży planów?
Tak... Zajęło nam mnóstwo czasu zrozumienie sposobu działania i myślenia Japończyków, które są skrajnie odległe od naszych. W Japonii niegrzecznie jest odpowiadać „nie”. Natomiast odpowiedź „tak” zobowiązuje. Musieliśmy zrozumieć, że gdy ktoś mówi „Będzie to trudne, ale...”, to znaczy że chce powiedzieć „nie”. Pojęliśmy też, że nie wytłumaczą nam wszystkich meandrów. Nie ma tam, jak w wielu krajach, możliwości uzyskania pozwolenia na filmowanie od szefa policji. W Japonii każdy skrawek chodnika należy do właściciela mieszkania, czy sklepu znajdującego się obok. Tak więc od każdego z tych właścicieli trzeba za uzyskać pozwolenie. A jeśli się znajdzie ktoś, kto powie „nie”, to koniec. A nawet jeśli zdobędziesz już wszystkie pozwolenia, to i tak nie masz prawa zatrzymać potencjalnego przechodnia, który będzie chciał sobie przejść przez twój plan. Japończyków jest 127 milionów na bardzo małej przestrzeni, tak więc wszystko jest tam czyjąś własnością.
Ale pomimo tego wszystkiego, pod warunkiem możliwości pracy w większym komforcie, chciałbym jeszcze kiedyś nakręcić film w Tokio, by móc wykorzystać zalety tego pięknego miasta.
Filmografia:
1986 - JE HAIS LES ACTEURS
1987 - L’ETE EN PENTE DOUCE
1993 - LE PRIX D’UNE FAMME (film telewizyjny)
1997 - HEROÏNES
2000 - TAXI 2
2001 - WASABI