Reklama

"W pustyni i w puszczy": WYWIAD Z GAVINEM HOODEM

Co zdecydowało, że zgodził się pan na realizację “W pustyni i w puszczy”?


GAVIN HOOD: Dla mnie była to wspaniała okazja, żeby móc bawić się kinem. Bo przecież po co chodzimy do kina? – po to, by móc obejrzeć inne światy. I rzeczywiście, mogłem spędzić kilka miesięcy ucząc się czegoś od innego świata. Ale to, co spodobało mi najbardziej w tej historii to jej uniwersalizm. Nie postrzegałem jej jako polskiej opowieści, ale jako uniwersalną historię o dwójce dzieci, które przechodzą drogę od niewinności do doświadczenia.

Reklama


Z dzisiejszej perspektywy powieść Sienkiewicza może się wydawać trochę archaiczna. Czy natrafił Pan na jakieś trudności z przeniesieniem tego tekstu na duży ekran?


G.H.: Nie da się ukryć, że miałem parę problemów. Kręcąc film musisz wziąć pod uwagę kim są widzowie, musisz znaleźć z nimi wspólny język, żeby całość była jednorodna. Nie może być tak, że film najpierw jest brutalny i realistyczny, a w chwilę później całkowicie fantastyczny – tak, jak ma to miejsce w książce. Kolejnym wyzwaniem była długość tej powieści: decyzja co usunąć, co zostawić, jak wydobyć esencję tych charakterów. Ale koniec końców, sercem tej historii wciąż pozostaje podróż od niewinności do dojrzałości i na tym starałem się skupić.


Kręcąc “W pustyni i w puszczy”, jak sam Pan mówi, był Pan “stroną afrykańską całego przedsięwzięcia”. A jak układała się Panu współpraca z polską częścią ekipy?


G.H.: Bardzo dobrze, zwłaszcza z producentami. Oni tłumaczyli mi dlaczego jakieś elementy książki są bardzo ważne w Polsce (pierwsza gwiazdka, Boże Narodzenie), a ja mogłem weryfikować ich pomysły niejako z afrykańskiej perspektywy. Dlatego mogłem im powiedzieć: zróbmy tę scenę ze słoniem trochę inaczej, nie chcę, żeby była taka sama, jak wszystkie. Jeżeli już mamy używać słonia, to zróbmy to z afrykańskim (w pierwszej wersji filmu “grał” zupełnie inny, indyjski słoń) i nie możemy pozwolić, żeby Nel robiła te głupie huśtawki na trąbie, bo to absolutnie nierealne. Zróbmy scenę, która nadal jest fantastyczna, ale odrobinę bardziej realna i zastanówmy się o czym tak naprawdę jest ta scena. Bo przecież to jest moment, który wszyscy doskonale znamy z dzieciństwa: wspinamy się drzewo, coraz wyżej i wyżej, nagle jesteśmy na wierzchołku, patrzymy w dół i zaczynamy krzyczeć z przerażenia. To jeden z tych momentów, kiedy strach po raz pierwszy wkrada się do naszego życia. Najpierw musimy go przeżyć, dopiero później stajemy się odważni. Ten film jest pełen takich scen.


Z kim pracowało się trudniej: z dziećmi czy ze zwierzętami?


G.H.: Mówi się, że nigdy nie powinno się pracować z dziećmi i ze zwierzętami, ponieważ to wymaga dużo czasu i cierpliwości, a efekt i tak nie zawsze jest dobry. Dla mnie, kiedy patrzę na to dzisiaj były to bardzo zabawne chwile, ale wtedy, kiedy kręciliśmy byłem oczywiście przerażony (śmiech). Na przykład, kiedy kręciliśmy scenę z lwem krążącym dookoła drzewa, na którym ukryły się dzieci. Cała ta scena rozgrywa się w strugach deszczu, a lwy, jak wszystkie koty, nie lubią wody. Po jakimś czasie lew zrozumiał, że całą tę wodę produkują specjalne maszyny i po prostu je zaatakował! Woda była chyba wszędzie. Teraz wydaje mi się to zabawne, ale wtedy zacząłem wątpić czy to wszystko naprawdę się uda. Podczas niektórych scen ze zwierzętami i z dziećmi często bardzo się denerwowałem, bo zdarzały się niebezpieczne chwile, ale na szczęście wszystko się udało.


Czy inspirowały Pana jakieś inne filmy podczas pracy nad “W pustyni i w puszczy”?


G.H.: Filmy nie tak bardzo, jak reżyserzy. Ja pochodzę z kraju, który produkuje bardzo mało filmów. Nasza widownia jest bardzo mała, więc zorganizowanie pieniędzy jest bardzo trudne. Dlatego pierwsza lekcja jest taka, że musisz nauczyć się pracować za małe pieniądze. Natomiast mnie najbardziej fascynują twórcy, którzy pochodzą z różnych miejsc świata, a równocześnie potrafią znaleźć drogę, żeby opowiedzieć uniwersalną historię. Tak jak Ang Lee, który pochodzi z Tajwanu, gdzie zrobił rewelacyjne “Eat Man Drink Woman”, a potem “Rozważną i romantyczną” na podstawie Jane Austen i “Burzę lodową” – wnikliwy obraz kryzysu amerykańskiej rodziny!


Czy zapoznał się Pan już z pierwszą ekranizację “W pustyni i w puszczy”, którą w Polsce obejrzało siedemnaście milionów widzów?


G.H.: Tak, ale dopiero po zakończeniu zdjęć. Na początku nie miałem nawet czasu, żeby tym się zająć, a potem, kiedy wreszcie chciałem to zrobić, producenci patrząc na moją pracę zdecydowanie się sprzeciwili. Powiedzieli, że nie chcą, żebym to robił, ponieważ moja interpretacja, mój styl bardzo im się podobają, ale są zupełnie inne od tego, jaki prezentuje poprzednia wersja. I cieszę się, że to powiedzieli, bo na początku czułem się trochę niepewnie. Na pewno mogę stwierdzić, że te dwa filmy są zupełnie różne. Nie wiem, który jest lepszy. Ludzie pewnie będą się o to spierać. Oczywiście o wiele prościej byłoby zrobić ten film “na wzór” poprzedniego, ale ja na szczęście nie miałem tego problemu. Zapoznałem się powieścią, spodobała mi się idea podróży i po prostu opowiedziałem na ekranie tę historię. Możliwe, że ten film jest odmienny od tego, co znacie z książki, ale ja starałem się po prostu znaleźć własną interpretację. Dla mnie to zabawny, rodzinny film o dzieciach, a jedyną trudnością było znalezienie równowagi między realizmem a fantazją. Zrobiłem historię dla dzieci i ich rodziców, próbując przez te kilka miesięcy ponownie stać się i patrzeć na wszystko, jak 10-cio latek.


Dziękuję za rozmowę.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy