Reklama

"W pół drogi": REŻYSER O REALIZACJI

Diagnoza

To zadziwiające, ale tak naprawdę wcale nie chciałem nakręcić sceny, która otwiera mój film.

Znamy tę sytuację wystarczająco dobrze z wielu innych produkcji: lekarz pokazuje prześwietlenie i wypowiada niszczycielską diagnozę. To zwykle trwa dwie minuty. Jednak potem pomyślałem, że pokazanie tego momentu w sposób jak najbardziej realistyczny mogłoby pomóc mi i aktorom. Doktor we "W pół drogi" to prawdziwy lekarz i diagnozuje takie przypadki 2-3 razy w tygodniu, dokładnie w tym samym pokoju, przy tym samym stole. Aktorzy nie poznali go wcześniej, pierwszy raz spotkali go przed obiektywem kamery. Nasza rozmowa trwała 40 minut i byłem nią głęboko poruszony. Aktorzy mieli podobne odczucia. Doktor Träger jest pełen empatii wobec swoich pacjentów. Długie chwile ciszy, kiedy dawał nam czas na zrozumienie sytuacji, były przytłaczające. Cisza pozwala zapanować nad poczuciem bezradności, zrozumieć, co się dzieje i przygotowuje do zadawania pytań. Telefon, który odzywa się w tej scenie, był częścią rzeczywistości. Jego dzwonek odezwał się dokładnie w tym momencie. W szpitalu jest wielu chorych, wiele nagłych przypadków i neurochirurg musi być pod telefonem w każdej chwili.

Reklama

Całkowita improwizacja

Nasz film nie miał scenariusza w klasycznym sensie. Dialogi były całkowicie improwizowane przez aktorów. Na etapie przygotowań do filmu Cooky Ziesche i ja przez kilka miesięcy prowadziliśmy badania dotyczące ciężkich chorób. Na przykład długo rozmawialiśmy ze zwolennikami hospicjów, a także lekarzami i osobami osieroconymi przez najbliższych. Nagraliśmy każdy wywiad, sporządziliśmy bazę danych, którą omawialiśmy później z aktorami, a następnie z całym zespołem. W ten sposób stworzyliśmy filmowe postacie i opracowaliśmy harmonogram scen, szkicując w nich pewne konkretne sytuacje. Stał się on później naszą podstawą pracy na planie, już kiedy kręciliśmy rzeczywiste sceny. Mieliśmy bardzo mały zespół, złożony z zaledwie siedmiu osób. W niektórych ustawieniach było nas na planie tylko troje, co tworzyło bardzo przyjazne środowisko, gdzie można było się całkowicie otworzyć, bez strachu czy zakłopotania.

Dzieci

Dzieci w filmie grają doskonale. Jestem bardzo zadowolony z ich występów. One były naprawdę wyluzowane i świetnie dotrzymywały kroku dorosłym aktorom. Odkąd ustaliliśmy, że postać córki Lili będzie nurkować, obejrzałem wszystkich sportowców z tej grupy wiekowej w Berlinie. Były tylko cztery dziewczynki. Lilli zrobiła na mnie największe wrażenie. Była bardzo precyzyjna, a do tego tak pełna wyobraźni! Może jej wyrazistość i dojrzałość miały coś wspólnego z faktem, że ona też miała podobne doświadczenie w swojej rodzinie. Ostatni wers w filmie jest jej autorstwa. Mikę - młodsze dziecko - znaleźliśmy przez agencję castingową. Zauważyłem od razu, jak otwarcie, także fizycznie, wszedł w relację ze swoimi partnerami. Oczywiście dzieci wiedziały, o czym jest nasza historia, ale zawsze rozmawialiśmy tylko o poszczególnych sytuacjach. Ponieważ większość scen kręciliśmy chronologicznie, dzieci mogły bardzo dobrze osadzić się w swoich rolach. Podobnie jak ich dorośli partnerzy, same wymyślały też swoje teksty w zależności od sytuacji i reagowały spontanicznie.

Autentyczny personel medyczny

Film jest szczerym, realistycznym, ale też emocjonalnym spojrzeniem na sytuację śmierci, choć - na szczęście - ta historia nie pochodzi z mojego osobistego doświadczenia. 10 lat temu mój ojciec zmarł w wyniku guza mózgu. Ale w jego przypadku wszystko odbyło się zupełnie inaczej, niż to się dzieje w naszym filmie. "W pół drogi" jest oparte głównie na opisach ludzi, których spotkaliśmy podczas przygotowań do filmu i osobistych doświadczeniach członków zespołu. I oczywiście na atmosferze, którą stworzyli na planie prawdziwi lekarze i pielęgniarze. Cały personel medyczny w naszym filmie jest bowiem autentyczny, nie ma aktorów. Lekarze i pielęgniarze zawarli w tej historii swoje własne doświadczenia. I byli dla nas punktem odniesienia, mówili nam, czy to, co wymyśliliśmy w jakiejś scenie, przystaje do rzeczywistości. Dla aktorów, jak również dla mnie praca z nimi była wielkim wyzwaniem, ale też dużą pomocą.

Domowa opieka

Podczas przygotowań do filmu trafiliśmy na różne przypadki. Część rodzin zdecydowała się zatrzymać chorą osobę w domu i nie wysyłać jej do szpitala czy hospicjum, żeby tam umarła. System opieki domowej w Niemczech, szczególnie w Berlinie, jest bardzo dobrze rozwinięty. Są lekarze specjalizujący się we wspieraniu ludzi, tak jak to pokazaliśmy we "W pół drogi". Pożegnanie z członkami rodziny w intymnym środowisku jest dla chorego wielkim błogosławieństwem, a do tego ta tradycja rozwijała się przez wieki. Dopiero uprzemysłowienie, handel chorobą i śmiercią, m.in. na ekranie, spowodowało wielką alienację chorego. To również z tego powodu nie patrzymy na śmierć jako naturalną część naszego życia.

Solidarność i godność

Elisabeth Kübler-Ross opisała 5 etapów umierania: izolację, gniew, negocjacje, depresję

i akceptację. Nasza historia również znajduje się w tym obszarze, nawet jeśli granice

pomiędzy poszczególnymi etapami nie są ustalone tak wyraźnie. W tak dramatycznym momencie życia ludzie przechodzą przez różnego rodzaju stany emocjonalne, co znajduje odzwierciedlenie w poszczególnych sytuacjach. Czułość przeplata się z rozpaczą, wisielcze poczucie humoru ze smutkiem, poczucie bezradności splata się z empatią. Podczas zdjęć stałem się bardziej świadomy tego, jaką wartością jest rodzina, jak potężną siłą jest rodzinna solidarność. Mimo całej tragedii Frank nigdy nie jest sam. Wraz z rodziną stawia czoło swojemu przeznaczeniu. W naszej historii chodzi o to, by pokazać, że można zachować solidarność i godność w obliczu rozpaczliwej sytuacji.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: W pół drogi
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy