Reklama

"W lepszym świecie": WYWIAD Z REŻYSER SUSANNE BIER

Szukając miejsca "W lepszym świecie"

Larry Rohter, New York Times, 22 lutego 2011

Film Susanne Bier "W lepszym świecie" dotarł na niedzielne rozdanie Oscarów jako faworyt w kategorii najlepszego filmu zagranicznego i, nawet jeśli było to podyktowane wcześniejszym zdobyciem Złotego Globu, zdobył Oskara w swojej kategorii. Film, w większości z duńskimi dialogami, jest przemyślanym i złożonym dziełem, z akcją osadzoną w duńskiej wsi i obozie uchodźców, w afrykańskim kraju rozdartym wojną domową. Pełen współczucia, ale też i wad duński lekarz, słowami reżyserki, "jest postacią, która łączy dwa światy".

Reklama

Tak jak inne filmy nominowane w tej kategorii, "W lepszym świecie" wejdzie do kin w Stanach Zjednoczonych z początkiem kwietnia. W rzeczywistym świecie, którego złożoność wyborów etycznych stara się oddać, film został zamieszany w polityczne kontrowersje. Ale Susanne Bier, lat 50, uznaje to za cenę robienia filmów, które "naprawdę coś znaczą", co stwierdziła w rozmowie telefonicznej z Los Angeles, podczas ostatniej rundy wywiadów z reżyserami nominowanymi za najlepszy film anglojęzyczny.

NEW YORK TIMES: Ze wszystkich nominowanych w kategorii filmów, wszystkie poza jednym poruszają temat stosunków między Zachodem, a trzecim światem, zwłaszcza światem islamu. Czy to przypadek, czy odzwierciedla to jakieś szersze zjawisko?

SUSANNE BIER: Nie sądzę, żeby coś takiego było przypadkiem. Zawsze istniały fale tematów, podobnie zresztą było też w literaturze, która w różnych częściach globu poruszała podobne tematy. To jest obecna fala, której bardziej świadomie niż nieświadomie poddają się twórcy. To prawda, że spora część akcji mojego filmu dzieje się w świecie islamu. Ale kwestie, które film porusza nie odnoszą się do religii, lecz do kultury. I sądzę, że to jest różnica. Był to w zasadzie dość świadomy wybór, nie robić filmu związanego z religią. Bo czuję, że to pozwala na pokazanie pewnych kwestii na poziomie głębszym, niż gdybym osadziła je w konkretnym kontekście religijnym.

NYT: Ale pomimo tych starań, nawet zanim "W lepszym świecie" miało premierę, rząd Sudanu atakował film jako antyislamski.

SB: Kiedy rząd Sudanu to stwierdził, byliśmy w trakcie montażu i nikt jeszcze filmu nie widział. Więc jest to twierdzenie zupełnie niczym niepoparte. Podejrzewam, że mogła być to próba zmanipulowania islamistów, znalezienia tematu, który mógł być powodem ich gniewu. Ale nawet radykalni islamiści potrzebują jakiegoś realnego powodu swojego zaangażowania, więc nic z tego nie wyszło. Niemniej, było to dość szokujące i nieco surrealistyczne.

NYT: Czy można twierdzić, że "W lepszym świecie" jest o przemocy, zarówno międzynarodowej jak i w wymiarze osobistym, oraz o ich powiązaniu?

SB: Powiedziałabym raczej, że o agresji, niż przemocy. Dla mnie agresja to bardziej fundamentalny sposób myślenia, a przemoc to raczej wybuch gniewu, jak sądzę. Zatem tak, jest to film w dużej mierze o agresji. Czemu chciałam poruszyć ten temat? Ponieważ sądzę, że jest na tyle powszechna, że w pewien sposób zatrważająca. Jak na nią odpowiadać? Jak reagować? Czy agresja powoduje więcej agresji? Czy jest inny sposób, żeby rozwiązać ten problem agresji? Jeśli agresja wywołuje więcej agresji, kiedy to się kończy?

NYT: Kiedy pisała pani scenariusz wraz z Andersem Thomasem Jensenem, myśleliście o groźbach wobec duńskiego dziennika, spowodowanych publikacją karykatury Mahometa?

SB: Nie myśleliśmy o tym. Nie przyszło nam to na myśl, bo nasza historia jest o czym innym. Nie rozważaliśmy tego, jak świat zachodu postrzega muzułmanów.

NYT: Pani kariera rozwijała się od komedii romantycznych i innych po filmy, których akcja osadzona jest w Afryce, ale też i Afganistanie i Indiach. Co sprawia, że pani zaangażowanie skierowało się na zewnątrz raczej niż do wewnątrz?

SB: Osobiście czuję coraz większy pociąg do świata, przyjmuję za naturalne, że my, ludzie kultury zachodniej, w moim przypadku Europejczycy, mamy jakąś rzeczywistą odpowiedzialność. I sądzę, że nieprzyjmowanie tego jako czegoś poważnego jest naiwnością i krótkowzrocznością. Przekonanie, że możemy zamknąć drzwi, czuć się bezpiecznie i czuć się lepsi, uważam za nie tylko aroganckie, ale i naprawdę przerażające.

NYT: Dziwi mnie, że w Stanach jest pani uważana za reżysera artystycznego, a w Europie za komercyjnego. Jak to jest, mieć taką podwójna reputację i gdzie plasuje pani siebie samą?

SB: Pretensjonalność i samozachwyt europejskich reżyserów, którzy wyrażają swoje lekceważenie dla widzów wprost dało mi się we znaki. Wie pan, europejscy reżyserowie nadal uważają, że kręcenie filmu to rodzaj wyrażania samego siebie, a nie komunikowania czegoś widzom. Muszę przyznać, że to dla mnie śmieszne, bo to jest śmieszne. Tak, jak pan wspomniał, w Europie wielu ludzi uważa mnie za reżysera otwarcie komercyjnego, i musze przyznać, że całkiem mnie to cieszy. Bo uważam, że moje filmy mają prawdziwą treść, uważam, że ten film ma sens, jest wart zastanowienia i że porusza istotne kwestie. Całkiem miło jest zrobić taki film i nadal być uważanym za komercyjnego.

NYT: To pani druga nominacja do Oscara. Czy wcześniejsze doświadczenie nauczyło panią czegoś, co teraz się przydało?

SB: Poprzednim razem to było szaleństwo, to było oszałamiające doznanie, jak bycie w środku jakiegoś tornado. Mam nadzieję, że nieco mocniej stąpam po ziemi, więc mogę się tym wrażeniem nacieszyć.

NYT: Anders Thomas Jensen otrzymał cztery nominacje za filmy krótkometrażowe i zdobył Oscara dwukrotnie. Czy dał pani jakieś praktyczne wskazówki?

SB: Nie za bardzo. Film zagraniczny jest trochę inny, bo jest tak bardzo globalny. Tak jak powiedział to Ricky Gervais podczas rozdania Złotych Globów, a teraz kategoria, którą w Stanach nikt się nie przejmuje, co uważam za bardzo zabawne i pewnie dość prawdziwe. Ale na świecie to dużo znaczy. Nie sądzę, żebyście zdawali sobie sprawę z tego, co nominacja do Oskara oznacza dla tak małego kraju jak Dania. No naprawdę, naprawdę coś wielkiego. I dla innych krajów też. Więc czuje się, że ma się sporą odpowiedzialność, czego pewnie nie ma w innych kategoriach, które nie zawierają tego aspektu dumy narodowej. To rodzaj rekompensaty, że możemy opowiadać historie, które dla całego świata coś znaczą, nawet jeśli w naszym języku mówi tylko pięć milionów ludzi..

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: W lepszym świecie
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy