Reklama

"Uwodziciel": POWIEŚĆ JAKO MATERIAŁ ŹRÓDŁOWY

Donnellan i Ormerod na każdym kroku podkreślają, że uwielbiają powieść "Bel Ami". Co więcej, duet reżyserski snuł od jakiegoś czasu plany zaadaptowania "Bel Ami" na deski sceniczne, ale projekt nie mógł nabrać odpowiednich kształtów. Wtedy właśnie na horyzoncie pojawił się Uberto Pasolini. "Po raz pierwszy przeczytałem Bel Ami w szkole, kiedy miałem 18 lat. To była iście szokująca lektura, do dziś powieść zachowała tę właściwość", opowiada Donnellan. "To niezwykle wywrotowa historia. Guy de Maupassant nigdy wcześniej ani później nie był tak cudownie ironiczny, przede wszystkim w podejściu do ówczesnych mediów. Jego powieść zawiera tak wiele odnośników do naszej rzeczywistości, że aż trudno uwierzyć, iż powstała ponad sto lat temu. Manipulacje mediów, które pragną coraz większej władzy. Kłamstwa rządu, który najeżdża kraj arabski tylko po to, by położyć łapska na jego zasobach naturalnych. Powstająca właśnie kultura celebrycka, w której seks i sława są największym kapitałem i każdy, kto potrafi to wykorzystać, choćby nie miał żadnych innych umiejętności, może osiągnąć dosłownie wszystko. To naprawdę niesamowita powieść".

Reklama

Ormerod twierdzi, że współczesny wydźwięk filmu powinien pomóc widzom lepiej zrozumieć bohaterów i wczuć się w ich dylematy, pomimo kostiumowej otoczki. "To wszystko wygląda tak, jakby stało się wczoraj. Nie musieliśmy niczego dodawać ani ukrywać", opowiada reżyser. Donnellan kontynuuje: "Najbardziej zaciekawił mnie ówczesny świat, pełen różnych wypaczeń, które znamy z naszej rzeczywistości. Georges pragnie znaleźć się u władzy, ambicja to jego największy talent. Akcja została osadzona w Paryżu pod koniec XIX wieku, ale moglibyśmy nakręcić ją współcześnie i wiele by się nie zmieniło". Rachel Bennette wyjaśnia, w jaki sposób podeszła do adaptacji tak mrocznej powieści: "Uważam, że Maupassant był wielkim realistą, nie interesowały go społeczne baśnie pełne oczywistych morałów. Wolał obserwować i wyciągać wnioski. W Bel Ami chciał postawić zwierciadło przed skorumpowanym moralnie społeczeństwem, w którym przyszło mu żyć".

"Jednocześnie jego książka jest bardzo szczera w kontekście ludzkich zachowań, ani nie próbuje wybielać opisywanych postaci, ani nie robi z nich diabłów wcielonych. Nawet jeśli jest mroczna i dosyć niepokojąca, nie czuć w niej żadnej hipokryzji", podkreśla Bennette. "Tak się złożyło, że Maupassant napisał tę powieść, kiedy leżał w łóżku złożony syfilisem, oczekując tak naprawdę na śmierć. Zmarł chyba dopiero osiem lat później, ale wiedział, że to już powoli jego koniec. To nastawienie widać w książce Bel Ami. Pojawiają się w niej lęk przed śmiercią i poczucie, że życie jest bezlitosne, ale widać także wielką pasję, która wprowadza na stronice powieści niewiarygodną energię. Te dwa przeciwstawne nastroje świetnie się wzajemnie uzupełniają, dzięki czemu całość jest tak dobra, realna, wyrazista". Możliwe, że to właśnie fakt, iż autor mierzył się w Bel Ami z własną śmiertelnością, sprawił, że cała opowieść została nasycona wielkimi pokładami erotyzmu. "Co ciekawe, w powieści tak bardzo wypełnionej napięciem seksualnym, to nie syfilis jest główną chorobą, lecz gruźlica", kontynuuje swoją myśl Bennette. "Wydaje mi się jednak, że mechanizm jest ten sam. Nie pojawiają się żadne wzmianki o chorobach płciowych, ale dość łatwo zauważyć, że ich cień kładzie się na powieści - mamy przecież opisy prostytutek oraz szeregu innych relacji erotycznych pomiędzy postaciami. To oczywiste spoglądanie śmierci prosto w oczy".

Podejmując się adaptacji filmowej "Bel Ami", scenarzystka stanęła przed dwoma wielkimi wyzwaniami. "Po pierwsze, problemem była spora objętość powieści, po drugie, motywacją Georges'a są ambicja, władza, pieniądze i status społeczny, czyli motywy, które nie zapewniają mu wielkiej sympatii w oczach widzów. Nie zaangażujemy się emocjonalnie w opowieść o facecie, który chce po prostu być bogaty i władczy, a przynajmniej nie tak mocno, jak byłoby to w przypadku dwójki zakochujących się w sobie młodych ludzi", wyjaśnia Bennette. "Chodziło więc przede wszystkim o uświadomienie oglądającym, że ambicja Georges'a nie wynika jedynie z nihilistycznego pragnienia zdobywania i konsumowania. Musiałam umieścić wszystkie elementy, które go motywują do pokonywania szczebli kariery i popychają w ramiona kolejnych kobiet, w kontekście emocjonalnym - ukazać je z jego perspektywy, pokazać jego nastawienie".

"Uczucia, które Georges żywi do Madeleine, a także wszystkie filmowe relacje, mają również związek z wydźwiękiem politycznym. To wspólny mianownik, do którego sprowadzane są poczynania bohaterów oraz większość ekranowych wydarzeń. W ten sposób widzowi jeszcze bardziej będzie zależeć na tym, co widzi na ekranie", opowiada scenarzystka. "Chodzi o rytm opowiadanej historii. Nie można pędzić z fabułą na złamanie karku, bo wtedy publiczność nie będzie miała czasu na zżycie się z bohaterami. Główną kwestią w kontekście narracji było wyczucie, w których momentach opowieści można pozwolić sobie na zróżnicowanie sposobów opowiadania; wprowadzenie bardziej obrazowych ujęć, szybszych cięć montażowych czy też przeskoków w czasie", dodaje Bennette. Scenarzystka opowiada także, w jaki sposób teatralna przeszłość Donnellana i Ormeroda pomogła jej w osiągnięciu tak emocjonalnego efektu. "Dla nich taki odważny styl narracyjny jest naturalny, w teatrze nie ma niektórych ograniczeń związanych z kręceniem filmu. Powieść jest tak żywa i nowoczesna również ze względu na przykładanie wielkiej uwagi do detali. Ciągle zadawałam sobie więc pytanie, czy w tej scenie nie przesadzam z ich ukazywaniem albo czy w innym momencie nie jest zbyt ogólnikowo. Oni pomogli mi znaleźć odpowiednią równowagę pomiędzy wszystkimi aspektami tej historii".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Uwodziciel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy