"Ubu Król": DRAMAT, KTÓRY STAŁ SIĘ LEGENDĄ
"Ubu Król" był zawsze raczej mitem literatury, niż jej żywą częścią. Sztukę grano w 1896 r., w Paryżu, tylko raz; wydanie książkowe było przez szereg lat kąskiem dla bibliofilów. Nie bardzo tedy była sposobność sprawdzić, czy ów "Ubu" to jest genialne dzieło, jak chcieli jedni, czy też ramota wydmuchana przez snobów, jak twierdzili inni. Kiedy wreszcie, w r.1922, wydanie książkowe stało się dostępne wszystkim, sprawa "Króla Ubu" była znacznie przedawniona.
Mimo to, wtedy właśnie utwór ten znalazł pewien odgłos w Polsce, przynajmniej formie ustnych komentarzy. Polska, wówczas w miodowym miesiącu państwowości, była bardzo wrażliwa na swój prestige; chodziły zaś głuche wieści, że "Ubu Król" - podtytuł sztuki brzmi: "Polacy" - jest straszliwym paszkwilem na Polskę. Wołano (z cicha) o interwencję dyplomatyczną wobec zapowiedzi wznowienia "Króla Ubu" na scenie paryskiej. To było z pewnością przeczulenie. Wprawdzie akcja "Króla Ubu" rozgrywa się w istocie w Polsce, a potworny Ubu nosi przez jakiś czas polską koronę na głowie, jednakże chodzi tu o Polskę czysto fantazyjną, kraj, którego nie ma na mapie. Rzecz dzieje się w Polsce, to znaczy nigdzie - mówił autor w swoim wstępnym przemówieniu na premierze w r. 1896. Trudno; taka była wówczas nasza sytuacja.
Ale mówmy po porządku. Zacznijmy od owej paryskiej premiery, w której zamknął się żywot sceniczny "Króla Ubu" i która dotąd żyje w legendach teatru. (…) Było to zatem w r. 1896, w heroicznej epoce teatrów awangardy w Paryżu. (…) Sztukę poprzedzał zawczasu rozgłos przyszłego skandalu. Toteż atmosfera Sali była bardzo elektryczna i wróżyła bitwę. W swoich teatralnych wspomnieniach ("Acrobaties") Lugne-Poe okresla przedstawienie jednym słowem: skandal. Skandal kompletny.
Pierwszym słowem, które padło ze sceny, było "merde"… Dziś to jest nic; ale wówczas! I żebyż "merde", ale i tego nie uszanowano: autor przekształcił je fantazyjnie na "merdre", w którym to brzmieniu skandaliczne słowo wielekroć miało się powtórzyć w ciągu wieczora. Zdaje się, że to r podziałało szczególnie drażniąco; po paru zdaniach dialogu zaczął się tumult, krzyki; publiczność omal nie rzuciła się na scenę; jedni z oburzeniem opuścili salę, inni stawali na krzesłach, wołali coś, gestykulowali. Sztukę - dzieło brutalnego infantylizmu i wisielczego humoru, upstrzone iście rabelaisowską fantazją słowną - odegrano - z trudem - do końca. (…)
Dodajmy, że tej prowokacji słownej towarzyszyły nie mniej drażniące pomysły inscenizacyjne, urągające ówczesnym szablonom francuskiej sceny. Pierwszy raz zastosowano w dekoracjach bezczelną groteskę - w opraciu o wskazówki samego Jarry’ego. Ubu - nawet ze szkodą dla samego utworu - stał się mitem. W ciągu ćwierćwiecza ten prawie nieznany utwór dojrzał do apoteozy. Ubu zostaje, oblega wyobraźnię, wciska się w nią, zmusza do widzenia wielu rzeczy pod znakiem Ubu. Powstało dzieło - nie w uroczystym znaczeniu tego słowa, ale symbol. Skarbiec myśli został wzbogacony o jedno pojęcie.
Jak w bajce Andersena dziecko demaskuje nagość króla kroczącego w urojonej purpurze, tak autor (piętnastoletni smarkacz!) całej burżuazyjno - rycersko - politycznej błazenadzie kończącego się wieku, który miał swemu następcy zostawić tak ciężkie dziedzictwo - krzyknął swoje soczyste: "Merdre!" (przez r).
Nie zrozumiano go…
Tadeusz Boy - Żeleński, przedmowa do: "Ubu król czyli Polacy", Wydawnictwo Zielona Sowa, Kraków 2002