Reklama

"U progu sławy": REALIZACJA

Podobnie jak bohater "U progu sławy" Cameron Crowe był we wczesnej młodości dziennikarzem muzycznym. W roku 1973, w wieku lat szesnastu, został jednym z redaktorów magazynu "Rolling Stone".

Jak mówi: "W 'U progu sławy' chciałem opowiedzieć o ludziach, których nigdy nie zapomnę i o tym, co czułem, spotykając muzyków rockowych, przeprowadzając wywiady i jeżdżąc w trasę. Nie chciałem nakręcić kolejnego na wpół autobiograficznego filmu, w którym bohater znajdować się będzie w centrum wydarzeń, bo prawda jest taka, że byłem tylko obserwatorem. Taki jest też filmowy William Miller - jest obserwatorem, nikim więcej. Zdobywa informacje z pierwszej ręki, a potem musi iść do domu i przelać wszystko na papier, narażając się tym, którzy w największej tajemnicy powierzyli mu swoje sekrety. 'U progu sławy' to bardzo osobisty film i tylko dlatego zdecydowałem się go zrobić. Opowiada o tym, jak wielki wpływ miała na mnie i ma nadal muzyka rockowa. Wszystkie wydarzenia ukazane w filmie oglądamy oczami Williama Millera. Miller jest początkującym reporterem, który marzy, by zdobyć wystrzałowy materiał. Pisze więc o muzykach z zespołu, których uważa za swoich idoli. Chce być taki, jak oni i na tym polega jego problem. Nasz film opowiada o młodym chłopaku, który szuka swojego miejsca w świecie, a jego światem staje się scena rockowa w roku 1973".

Reklama


Kluczem do sukcesu filmu było znalezienia młodego aktora, który wcieliłby się w rolę Williama. Cameron Crowe mówi: "Szukaliśmy kogoś, kto potrafiłby zagrać obserwatora, a zarazem uchwycił idealizm swego bohatera. Podjęliśmy zakrojone na szeroką skalę poszukiwania, które zakończyły się sukcesem. Filmowym Williamem został debiutant z Utah Patrick Fugit, którzy urzekł nas swą naturalnością. Był zabawny, rozbrajająco niezręczny i nigdy wcześniej nie był w Los Angeles. Miał w sobie coś z fana, natychmiast więc wydał mi się bliski. Gdy go poznałem, zrozumiałem, że mogę zrobić ten film".

Patrick Fugit: "Miałem wrażenie, że wcale nie muszę grać. Byłem przerażony, zdenerwowany i podekscytowany, co pomogło mi zidentyfikować się z bohaterem, w którego miałem się wcielić. Podobnie jak on wkraczałem w nowy dla mnie świat. To mój pierwszyfilm, pierwsza scena miłosna, pierwszy ekranowy pocałunek i tak dalej, i tak dalej... Myślę, że podobnie musiał czuć się mój bohater, może nie dokładnie tak samo, ale bardzo podobnie... William nigdy nie wyjeżdżał z rodzinnego San Diego i nie ma prawdziwych przyjaciół. Jest zagorzałym fanem i kiedy nadarza mu się okazja poznać muzyków rockowych, których uważa za swych idoli, nie waha się ani chwili. Marzy, by go zaakceptowali, podczas gdy oni przeglądają się w jego oczach jak w zwierciadle - dzięki niemu zdają sobie sprawę, jak bardzo są wspaniali. Kiedy jego mentor, Lester Bangs, mówi mu, by był bezlitosny i nie zaprzyjaźniał się z gwiazdami rocka, czuje się rozdarty wewnętrznie".

W ramach przygotowań do roli Patrick Fugit czytał stare artykuły Crowe'a i słuchał nagrań z początku lat 70-tych, bo w roku 1973 nie było go jeszcze na świecie. Jak mówi: "Cameron dał mi płyty Led Zeppelin, The Who, Neila Younga, Davida Bowie i Petera Framptona mówiąc: 'Chcę, żebyś zaczął nimi żyć'. Zaczynałem ich słuchać z myślą o granej przeze mnie postaci, ale teraz słucham ich z nabożną niemal czcią. Od zakończenia zdjęć minęło sporo czasu, a muzyka rockowa nadal jest ważną częścią mojego życia".


Russella Hammonda, charyzmatycznego gitarzystę filmowej grupy Stillwater, który zaprzyjaźnia się z początkującym reporterem, gra Billy Crudup ("Uśpieni", "Wszyscy mówią: kocham cię"). Aktor mówi: "Russell kocha muzykę i świadom jest roli, jaką gra ona w jego życiu, niczego jednak nie przyjmuje za pewnik. W Williamie dostrzega bratnią duszę, nic więc dziwnego w tym, że szybko się ze sobą dogadują. Ceni Williama za to, że pomaga rozładować napięcie, bo kiedy grupa odniosła sukces, pojawiły się konflikty. Russell robi to, co kocha, kiedy jednak zdobywa sławę, zdaje sobie sprawę, że dla swych fanów jest kimś w rodzaju bohatera. Cieszę się, że mogłem zagrać muzyka, który nagle musi przyjąć na siebie odpowiedzialność za los swoich fanów i członków grupy, w której gra. Spodobało mi się, że nasz film pokazuje zarówno życie samych gwiazd, jak i fanów. Fani mają do spełnienia bardzo ważną rolę, motywują muzyków do działania, każą im być lepszymi".

Cameron Crowe: "W interpretacji Billy'ego Russell to elokwentny, inteligentny facet, który kocha muzykę, a także człowiek miotany wewnętrznymi konfliktami, ktoś, kto ma określony system wartości, ale mimo to popełnia błędy. Billy grał jak z nut, udało mu się powołać do życia postać z krwi i kości".

Wokalistę Stillwater, Jeffa Bebe, gra Jason Lee ("W pogoni za Amy", "Wróg publiczny"), a w role pozostałych członków filmowej grupy wcielili się muzycy Mark Kozelek i John Fedevich. W miarę jak grupa zdobywa coraz większą sławę, pogłębia się konflikt między Bebe'em a Russellem.

Jason Lee: "Jeff ma wrażenie, że cała sława spływa na Russella. Wyprowadza go to z równowagi, bo dobro grupy i przyjaźń z Russellem wiele dla niego znaczą. Gdy wchodzą na estradę, problem znika, potem jednak znów daje o sobie znać...".


Russell i William rywalizują ze sobą o względy pięknej fanki Penny Lane, którą gra Kate Hudson (serial TV "Ich pięcioro"), wyróżniona za swą rolę Złotym Globem. Kate Hudson startowała początkowo do innej roli, Cameron Crowe zdecydował się jednak powierzyć jej rolę Penny. Jak mówi: "Kate emanuje erotyzmem, urokiem osobistym, pewnością siebie i niezwykłą wrażliwością, a taka właśnie powinna być filmowa Penny Lane. Kamera ją kocha, a widzowie nie będą mogli oderwać od niej oczu. Kate po mistrzowsku ukazała uczucia młodej dziewczyny zakochanej w gwiazdorze rocka, który przy całej swej charyzmie potrafi być strasznym egoistą".

Kate Hudson: "Penny jest niewinna, mimo iż niejedno w życiu widziała i robiła. Czuje, że ma w sobie coś, co sprawia, że może być duszą towarzystwa. Z drugiej jednak strony sprawia wrażenie, jakby szukała czegoś, czego nie może znaleźć. Jej problem polega na tym, że odnalazła swoje miejsce w światku muzycznym. Gdy w grę zaczyna wchodzić coś więcej niż muzyka, zaczynają się kłopoty".

Rolę matki Williama, Elaine Miller, która nie chce się zgodzić, by jej syn wyruszył w trasę z grupą rockową - boi się bowiem, że zasmakuje seksu i narkotyków - gra Frances McDormand, nagrodzona Oscarem za "Fargo".

Cameron Crowe: "Cieszę się, że rolę Elaine zagrała aktorka tej klasy, bo 'U progu sławy' to pod wieloma względami hołd dla mojej matki. Elaine jest dla Williama tym, kim była dla mnie moja matka. Elaine odkrywa, że choć jej wyobrażenia na temat seksu, narkotyków i rock and rolla, są w gruncie rzeczy słuszne, nie wszyscy, którzy Wielki wpływ miał na młodego Camerona Crowe błyskotliwy, bezkompromisowy i nieobliczalny dziennikarz muzyczny Lester Bangs, którego zagrał w filmie Philip Seymour Hoffman ("Magnolia", "Utalentowany pan Ripley").

Cameron Crowe: "Lestera nie ma już wśród nas, ale nigdy go nie zapomnę. Miał donośny głos i niespożytą pasję. Często zdawało mi się, że słyszę ten głos na planie...".

Philip Seymour Hoffman: "Cameron opowiadał mi o Lesterze i o tym, jak wiele on dla niego znaczył. Zrozumiałem, że muszę zadowolić nie tylko siebie, ale i Camerona, bo Lester był jego przyjacielem. Zdawałem sobie sprawę, że muszę uchwycić ducha Lestera, bo Cameron natychmiast dostrzeże różnicę".

Cameron Crowe: "Philip nigdy nie spotkał Lestera, słuchał tylko jego wypowiedzi nagranych na taśmę i czytał jego artykuły. Ukazał go jednak takim, jakim go zapamiętałem. Nie mogłem opanować wzruszenia... rockową. Udzielał im lekcji gry na gitarze i śpiewu, a przede wszystkim zaraził swą miłością do muzyki".

Peter Frampton: "Przed rozpoczęciem zdjęć Billy Crudup miał opanowane podstawy gry na gitarze - wiedział, jak trzymać instrument, znał chwyty i umiał zagrać kilka akordów. Muszę przyznać, że okazał się nadzwyczaj pojętnym uczniem. Zdjęcia dawno się skończyły, a on wciąż nie może rozstać się z gitarą - na dobre zagościł na naszej scenie muzycznej".


Po kilku tygodniach prób filmowa grupa udała się do San Diego Sports Arena, gdzie nakręcono scenę jej pierwszego koncertu. Z wnętrza usunięto współczesne reklamy i dekoracje, a na scenie ustawiono sprzęt nagłaśniający z początku lat 70-tych.

Jason Lee: "Pogasły światła i na scenę wszedł Noah Taylor, który grał naszego managera Dicka Roswella. Kiedy oznajmił, że za chwilę wystąpi grupa Stillwater, dwustu statystów wpadło w szał. Miałem wrażenie, że biorę udział w prawdziwym koncercie i z każdym ujęciem czułem, jak krew raźniej krąży mi w żyłach".

Billy Crudup: "Grałem wcześniej w teatrze, przed żywą widownią, ale udziału w koncercie nie da się porównać z niczym. W teatrze liczy się przede wszystkim postać, którą grasz i nawet jeśli dostaniesz owacje na stojąco, nie masz takiej satysfakcji. Po raz pierwszy graliśmy dla ludzi i nie wierzyłem własnym oczom widząc wyraz ich twarzy. Nagle zrozumiałem, czemu wielu muzyków zachowuje się właśnie tak, a nie inaczej - upoważniają ich do tego fani, którzy traktują ich niczym bogów".

W tłumie fanów była grająca Penny Lane Kate Hudson. Aktorka mówi: "Kiedy nasi chłopcy wyszli na scenę, nie mogłam uwierzyć własnym oczom. Tłum szalał jak na prawdziwym koncercie rockowym. To było niesamowite doświadczenie".

Cameron Crowe nie posiadał się ze szczęścia. Jak mówi: "To cud, że nasza grupa tak szybko uderzyła we właściwy ton. Długo bałem się, że wydadzą się sztuczni, ale moje obawy nie sprawdziły się. Żałowałem, że rozeszli się po zakończeniu zdjęć. Tak chciałbym, by jeszcze kiedyś zagrali...".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: U progu sławy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy