Reklama

"Tulpan": OSWAJANIE STEPU

Rozmowa z operatorką Jolantą Dylewską.

Rozmowa z operatorką Jolantą Dylewską.

Jak doszło do pani spotkania z Sergiejem Dworcewojem?

W sylwestra 2003 r. zadzwonił do mnie Raimond Goebbel, producent z niemieckiej firmy Pandora Filmi zapytał, czy nie przeczytałabym scenariusza.Wymienił nazwisko Sergieja Dworcewoja. Scenariusz bardzo mnie zainteresował. Spotkaliśmy się z Sergiejem na festiwalu w Rotterdamie, czyli w lutym 2004 r. Nie byliśmy zdecydowani. Ale producenci nalegali, abyśmy porozmawiali jeszcze raz.Więc spotkaliśmy się na festiwalu Berlinale. Tym razem ja przywiozłam swoje filmy, Sergiej swoje, oglądaliśmy je, dyskutowaliśmy długo. I zdecydowaliśmy, że jednak będziemy razem pracować.

Reklama

Potem Sergiej przyznał, że średnio cieszył się z pomysłu, że to kobieta miałaby robić zdjęcia, bo wiedział, że warunki będą bardzo trudne. I dlatego na tym pierwszym spotkaniu opowiadał mi głównie o pająkach, skorpionach i żmijach. Chciał mnie przestraszyć i sprawić, żebym się wycofała w sposób naturalny. Taki był początek naszej znajomości.

Zapytany o to, ile wolności pozostawia operatorowi a ile montażyście, Dworcewoj powiedział, że żadnej.

Sergiej jest reżyserem totalnym. Ale to nieprawda, że nie ma się wolności jako operator. Sergiej jest człowiekiem, który współpracuje. Jest reżyserem, który otwiera człowieka. Posiada swój odrębny świat, swój wyjątkowy styl. Czyli jest takim reżyserem, za którym trzeba podążać. Myślę, że to jest marzenie wielu operatorów - współpracować z silnym reżyserem, który wie, czego chce. Może nie wie dokładnie, jak on powinien wyglądać, ale wie, jakiego rodzaju świat chce stworzyć.

Jak powstawała wizja świata do filmu "Tulpan"? Jeździliście na dokumentację, robiliście próby?

Pojechałam do Kazachstanu, w Bietpak Dała, czyli w Step Głodowy, w marcu 2004 r. Szukaliśmy konkretnego miejsca, w którym mieliśmy zbudować dwie jurty, w których będzie toczyła się akcja oraz bazę dla ekipy. Zdjęcia miały się rozpocząć z końcem kwietnia. Przed zdjęciami pojechałam tam ponownie, wiedziałam już, że moją główną lampą będzie słońce.Więc ważne było, aby odpowiednio zbudować jurty i zagrodę dla bydła. Ponieważ nie było w stepie żadnego obiektu wertykalnego, na którym mogłabym obserwować zmiany wywołane ruchem słońca (szczególnie interesowały mnie zmiany zachodzące w cieniu przypisanymi w cieniu rzuconym), spędzałam dni

w stepie w towarzystwie mego szwenkiera; on był "nośnikiem" światła. Wybudowaliśmy zegar słoneczny i zaczęła się obserwacja. A później robiliśmy próby, szukaliśmy kolorów kostiumów, szukaliśmy metod charakteryzacji.

Jak łatwo się domyślić - wszyscy chodzą tam zapyleni. Sprawia to wiatr, który jest nierozłącznym towarzyszem stepu. Wiedziałam już od Jerzego Wójcika, że prawdopodobnie najlepiej sprawdzi

się pył, a nie profesjonalne środki charakteryzatorskie. I zdjęcia próbne potwierdziły, że dwukrotnie przesiewany pył sprawdził się najlepiej.

Sergiej opowiadał, jak na początku zabronił wam w ogóle włączać kamerę.

To było w maju 2004 r. To był pierwszy i ostatni raz, gdy Sergiej na mnie krzyczał. Sytuacja była taka. Zastała nas burza w stepie, niesamowite błyskawice i kolory o rzadko widywanym napięciu, a przede mną - mały piesek, nasz aktor, spokojnie zjadał swoją kolację, w oddali pasły się jeszcze nasze owce. Ten widok poruszył mnie. Nie miałam czasu niczego Sergiejowi wyjaśniać. Krzyknęłam do asystenta EdziaMakówki, żeby dał mi kamerę. I nakręciłam w planie totalnym panoramę od groźnego nieba do pieska.

Widząc to Sergiej, zdenerwował się i krzyczał, że operatorzy zawsze marnują materiał i zrobiło się niemiło. Ale przeprosił, gdy zobaczył materiały. I ujęcie weszło do filmu. Bo na początku Siergej miał

do mnie ograniczone zaufanie. Film skończyliśmy jako przyjaciele.

Dworcewoj wymaga wiele od ekipy, ale również - od siebie.

Jest absolutnie nieprawdopodobne i godne najwyższego szacunku, jak ciężko Sergiej pracuje. Tysiące razy ogląda nakręcone materiały; nieustannie wszystko sprawdza, żeby się nie pomylić, głęboko zastanawia się nad każdym ujęciem. To nie było tak, jak zazwyczaj jest przy realizacji filmu fabularnego, że reżyser mówi: - Tego dubla biorę. Przy "Tulpan" czasem trwało to całymi tygodniami. Sergiej oglądał, analizował, było wiele rozmów, i dopiero wtedy decydował. Cała ekipa pytała mnie ciągle z przejęciem: Przyjął?

Jak wyglądała kwestia koordynacji i filmowania zwierząt, których na planie jest tak wiele?

Zwierzęta, które widzimy na ekranie, to tamtejsze zwierzęta żyjące w stanie niemal wolnym. Nie były w żaden sposób tresowane. W scenariuszu jedną z najważniejszych scen była scena narodzin owcy. Sergiej, który nakręcił poprzednio 2 filmy w stepie, wiedział, że owce będą rodziły wmaju. Chodziło o to, aby zdążyć. Jednak owce w stepie są właściwie dzikie. Ani do stada ani do pojedynczych owiec nie dało się podejść, bo uciekały.Więc ja, szwenkier, asystent kamery i dwóch dźwiękowców chodziliśmy po stepie za stadem, a nasza zdjęciówka jeździła obok. Dźwiękowcy nosili tyczki,my z początku chodziliśmy bez kamer, z czasem zaczęliśmy je nosić. Chodziło o to, aby owce się z nami oswajały. Okazało się, że stado jest w stanie przejść do 50 km każdego dnia.Więc robiliśmy po 25 km dziennie, bo szliśmy tylko w jedną stronę, pote mnie dawaliśmy już rady.Wędrowaliśmy tak przez 2 tygodnie i rzeczywiście - z każdym dniem dystans się zmniejszał. Dzięki temu udało nam się do nich zbliżyć i nakręcić scenę narodzin w jednym, długim ujęciu.

To ta sama cierpliwość, która cechuje Dworcewoja jako dokumentalistę - mówiącego o sobie jako o snajperze, który czeka dniami na dachu, oczekując na cel.

Tak. Ale trzeba pamiętać, że w filmie wszystko właściwie jest odegrane.W znacznym stopniu styl filmu wskazały te nakręcone na początku sceny z porodów owiec. Gdy je zrealizowaliśmy, nakręciliśmy cały film"na brudno" według scenariusza. Potem zmontowaliśmy go i okazało się... jak n i e kręcić.

Sceny dialogowe sprawiają tak świeże, autentyczne, że niemal dokumentalne wrażenie - kamera zdaje się reagować na toczące się przed obiektywem wydarzenia, jakby odbywały się one po raz pierwszy. Domyślam się, że to właśnie, paradoksalnie, efekt tych długich prób, a nie improwizacja aktorów i ekipy.

Gdy kręciliśmy scenę któryś raz z kolei, było oczywiste, jak kamera ma się zachowywać. Ale bardzo często Sergiej robił to, co robi w filmie dokumentalnym, czyli podpowiadał kamerze: - A teraz chodź na lewo, teraz na prawo... Bardzo często posługuje się tą metodą. I takie są jej efekty. Sergiej mówił pod koniec, że obawia się, że ludzie pomyślą, iż "Tulpan" to film dokumentalny.

Dworcewoj bardzo długo szukał aktorów...

Aktorów wyłonił z castingu. Ale już odtwórcy ról drugoplanowych i dzieci pochodziły z miejscowości odległej o 40 km od miejsca, w którym kręciliśmy. To było zresztą autentyczne rodzeństwo.

Jednak nie wszyscy wśród dorosłych odtwórców ról byli profesjonalnymi aktorami.

Asa był studentem reżyserii w Ałma-Acie,w międzyczasie ukończył już szkołę. Samal jest aktorką z teatruw Piotropawłowsku. Przedtem nie miała z filmem nic wspólnego. Ondas jest właściwie śpiewakiem operowym. Grywał trochę w filmach, ale głównie pracuje w operze. Boni jest aktorem, a teraz studiuje produkcję w Moskwie. Reszta - to naturszczycy,mieszkańcy okolicznych miejscowości.

Aktorzy: Samal, Ondas i trójka dzieci żyli miesiąc w jurcie, aby przygotować się do filmu. Amy chodziliśmy między nimi z kamerą - chodziło głównie o to, aby dzieci się przyzwyczaiły do naszej obecności.

Postaci noszą imiona aktorów.

Oczywiście w scenariuszu imiona były inne. To bardzo fortunna decyzja. Dzięki niej na planie nie było zamieszania. Mieliśmy niewielu aktorów zawodowych, i myślę, że w ten sposób nieprofesjonalni odtwórcy ról czuli się lepiej - pewniej. Łatwiej też było im się utożsamić z postaciami.

Ze względu na pył i temperaturę, warunki pracy na planie zdjęciowym były zapewne ekstremalne.

W stepie panują straszne temperatury, termometry wskazywały 50 stopni w cieniu, a strzałka szła jeszcze w górę... Mieliśmy tylko klimatyzację w pomieszczeniu, w którym przechowywana była

kamera i negatyw. Chwilami było nam naprawdę ciężko. Jednak wracaliśmy przez te 4 lata do Bietpak Dała i realizowaliśmy kolejne zdjęcia.

Nie miała pani momentów zwątpienia?

Nie. Dla mnie to była tak ciekawa praca, że ani przez chwilę nie miałam ochoty jej przerwać. Ze wszystkich realizacji, przy których brałam udział jako operator, ta była zdecydowanie najciekawsza,

po prostu - niezwykła.

A Kazachstan?

Stał się niesamowicie mi bliski. Podobnie jak ludzie stamtąd. Relacje, które tam się nawiązały są dla mnie bardzo ważne. Ten film i step bardzo dużo mi dały, chyba więcej niż ja im.

rozmawiała Irena Gruca-Rozbicka

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Tulpan
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy