"Tropiciel": ZDJĘCIA: 53 DNI DESZCZU, SKAŁ I WIELKIEJ PRZYGODY
Aby wprowadzić widzów w otoczenie TROPICIELA, Marcus Nispel wybrał na plenery urzekające urwiska i lasy okolic Vancouver. Wierny dewizie "Cenię każdą chwilę" Nispel nakręcił film w ciągu zaledwie 53 dni, w trakcie których filmowano nawet 40-60 ujęć dziennie. Zaledwie dwa dni spędzono w studiu, przez resztę czasu produkcja pozostawała w nieustannym ruchu kręcąc to wśród wodospadów, to na niebezpiecznych skarpach, to znów pędząc przez gęsty las. Celem Nispela było przekonanie widowni do autentyczności środowiska - nawet kosztem technologicznego wysiłku.
"Wolę aktorów, którzy sami wykonują swoje sceny kaskaderskie, bo kiedy w scenariuszu zapisane zostało, że 80 ludzi skoczyło ze skały, to będzie prawdziwych 80 ludzi, a nie ich cyfrowe klony - stwierdza reżyser. - Próbowaliśmy do bólu zachować autentyzm każdej sceny, bowiem sądzę, że kiedy ludzie oglądają film, to podświadomie wychwytują, co jest prawdziwe a co namalowane. Nie chciałbym, aby widownia poczuła się oszukana komputerowymi efektami specjalnymi. Najlepsze są bowiem takie efekty, których nie widać. Ale kiedy ma się aktorów i ekipę zdolnych do zawiśnięcia na skale i kontynuowania swoich zajęć, łatwo wtedy uchwycić autentyczne doświadczenie".
Autentyczność ma jednak swoją cenę - brak wygód i niebezpieczeństwo. Ulewne deszcze, nierówny teren i gwałtowne zmiany temperatury to stałe, ale nie jedyne przeszkody, którym epika musiała stawić czoło. Kilka najtrudniejszych chwil na planie nadeszło w momencie zdjęć wokół góry Stawawmus Chief, granitowej fasady parku narodowego Squamish. "Góra była szczególnie niebezpieczna ze względu na sporo omszałych skał, które po rosie stawały się wilgotne i śliskie i nie wysychały nawet w środku dni z powodu zacienienia - opowiada Nispel. - To były niezwykle trudne warunki do zdjęć".
Ale zdaniem reżysera nie było lepszego wyboru dla oddania dzikiej natury życia w Ameryce sprzed 1000 lat. "Każdego zawczasu uprzedziłem, że naraża się na złą pogodę i łażenie po skałach - relacjonuje Nispel. - I nikt się nie wycofał, wręcz przeciwnie. Mieliśmy szczęście, że nasi aktorzy i ekipa byli gotowi bez kwękania do pracy w deszczu i błocie". Wręcz przeciwnie, trudne warunki tylko zachęcały do jeszcze większego wysiłku.
Jak podsumowuje Nispel: "Klimat stał się jednym z uczestników tego filmu. Kiedy aktorzy byli spoceni albo szczękali z zimna zębami, kiedy uchodziła z nich adrenalina, przestawali grać i stawali się prawdziwi. Stawali się Wikingami i Indianami a cała fabuła nabierała właściwych proporcji".