Reklama

"Tropiciel": KARL URBAN JAKO GHOST

Realizację filmu Marcus Nispel rozpoczął od znalezienia aktora, który mógłby zagrać głównego bohatera TROPICIELA - sierotę Wikinga, który zostaje wychowany przez Indian na wojownika o imieniu Ghost i który podejmie samotną wojnę przeciwko swym dawnym ziomkom. Nispel nie szukał gwiazdy, ale postaci jeszcze nieopatrzonej. Kiedy zobaczył Karla Urbana w drugoplanowej roli w "Krucjacie Bourne'a" oraz we "Władcy pierścieni", poczuł, że ogląda przyszłego bohatera filmów akcji. Po prostu, Urban ma osobowość, jakiej nie powstydziłby się gwiazdor wysokobudżetowego widowiska.

Reklama

"Szukaliśmy kogoś, kto uprawdopodobniłby naszą historię Davida i Goliata - wyjaśnia Nispel. - A Karl pasuje do tej roli jak ulał. Jako malarz przyznaję, że zafascynowała mnie jego twarz i oczy, które kryją jakąś głębię. A poza tym umie posługiwać się mieczem i jeździ konno, co zaoszczędziło nam mnóstwa czasu. Wielu znanych młodych aktorów uważa, że jazda konna w przepasce na biodrach zniszczy ich wizerunek - a ja próbuję sobie wyobrazić, jaka to byłaby strata dla kina, gdyby Peter O'Toole zastanawiał się, co sądzić o swoim stroju w "Lawrence'ie z Arabii"! Szczęśliwie Karl nie należy do tej grupy".

Urbanowi rola spodobała się przede wszystkim dlatego, że była inna od wszystkiego, co dotąd czytał. "To jest film przygodowy - zauważa aktor - ale Ghost jest postacią pełną i niecodzienną. Przygarnięty przez Indian próbuje asymiluje się i chłonąć ich kulturę. Ale jest w nim coś, co przeszkadza mu osiągnąć ten cel. Nie jest ani Indianinem, ani Wikingiem, znajduje się gdzieś pośrodku. W tym znaczeniu jest pierwszym człowiekiem z amerykańskiego tygla. Teraz będzie musiał stawić czoło demonom przeszłości - niemal dosłownie - dowieść swej lojalności i wartości wobec swego nowego narodu".

Szczególnie interesująca jest pierwotna natura jego bohatera, co zmusiło aktora do refleksji nad technikami walki prowadzonej w dziczy, ale i nad zakamarkami rozdartej duszy wojownika. "Podoba mi się, że moja postać zostaje poddana testowi przetrwania - mówi Urban. - Dzięki temu pod koniec staje się prawdziwym wojownikiem, człowiekiem wartym swej kultury".

Zagłębiając się w swoją rolę Urban musiał zapoznać się nie tylko z wiedzą o Wikingach, ale i o kulturze Indian Wampanoag, która go zafascynowała. "Dzięki pracy nad tym filmem lepiej rozumiem kulturę Indian, bowiem czuję się z nimi skoligacony - przyznaje. - To byli ludzie zarania, jako pierwsi w Ameryce mieli holistyczną wizję swego miejsca na Ziemi i funkcjonowania świata. Sądzę, że jest to wizja, którą może przyjąć człowiek współczesny".

Dużo także myślał o ideałach, które cechowały prawdziwego wojownika. "Jednym z tematów filmu jest myśl, że nie pokonasz wroga kierując się wyłącznie ślepą furią - zauważa. - Do tego potrzeba pewnego sprytu - musisz przejrzeć go na wylot i zastanowić się, jak wykorzystać jego słabość przeciwko niemu".

Ale nic nie mogło przygotować Urbana na intensywny wysiłek fizyczny, na jaki musiał zdobyć się jako Ghost, w tym wspinaczkę po zdradliwych skałach i pojedynki z uzbrojonymi po zęby Wikingami. "To był najbardziej wyczerpujący i niebezpieczny film, jaki nakręciłem - stwierdza. - Od początku wiedziałem, że będę musiał toczyć walkę z bólem i kontuzjami, ale jako Ghost byłem zdeterminowany pokonać wszelkie przeszkody".

O ile jako Ghost jest fizycznie niepokonany na polu bitwy, o tyle emocjonalnie odmienia go uczucie do równie jak on silnej wojowniczki, Indianki Starfire, granej przez Moon Bloodgood. Zdaniem Urbana, łączące ich uczucie, pojawiające się wśród przemocy i chaosu, jest decydującym elementem rozwoju Ghosta. "Myślę, że to właśnie Starfire powstrzymuje Ghosta w jego ślepym dążeniu do zemsty - komentuje Urban. - Pokazuje mu inną drogę i sprawia, że dokonuje innego wyboru niż początkowo zamierzał. Moon doprawdy świetnie sportretowała inteligentną i jakże kobiecą bohaterkę, która jest także wojowniczką i przywódczynią społeczności".

Praca na planie z Marcusem Nispelem przyniosła Urbanowi wiele satysfakcji, co sprzyjało ciągłemu łączeniu suspensu i akcji. "Marcus pracuje w tempie, z jakim jeszcze się nie spotkałem - przyznaje. - Szybko i na luzie, co lubię. Bywały dni, że kręciliśmy około 60 ujęć i nie było czasu, aby się nad czymkolwiek zastanawiać. Tym niemniej było to bardzo ożywcze doświadczenie. Od strony wizualnej Marcus jest niesamowity - maluje obrazy na ekranie".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Tropiciel
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy