Reklama

"Titanic": WYPRAWA NA DNO OCEANU

Wciąż robi to na mnie wielkie wrażenie... Widzę smutny wrak wspaniałego statku na dnie ceanu, gdzie spoczął o 2.30 nad ranem 15 kwietnia 1912.

Bill Paxton jako Brock Lovett w "Titanicu"

Cameron założył sobie, że nie przystąpi do pracy nad filmem, jeżeli nie dane mu będzie sfilmować autentycznego wraka "Titanica". Ekipa wyczarterowała więc rosyjski statek badawczy o nazwie "Kiełdysz", na pokładzie którego dokowały dwie z zaledwie pięciu załogowych łodzi podwodnych, które mogły zejść na podobną głębokość. Nosiły one nazwy "Mir 1" i "Mir 2". Zadanie koordynowania całej operacji powierzono bratu Jamesa Camerona, Michaelowi.

Reklama

Zanim podjęto 12 wypraw do wraka, trzeba było rozwiązać niezliczone problemy natury technicznej. Choć w przeszłości podjęto próby sfilmowania wraku, ich efekty nie były zadowalające, a to ze względu na skrajnie trudne warunki panujące na tej głębokości. Twórcy filmu zrealizowanego w roku 1992 przez IMAX, a zatytułowanego "Titanica" umieścili kamery we wnętrzu łodzi filmując przez szyby o grubości dochodzącej do 23 centymetrów, co ograniczało widoczność i swobodę ruchu. Twórcy filmu musieli więc znaleźć sposób na to, by uwolnić kamerę i pozwolić jej pracować poza wnętrzem łodzi, w lodowato zimnej wodzie, w której panuje ciśnienie 500 kilogramów na centymetr kwadratowy.

James Cameron mówi: Nikt nigdy nie zabrał kamery na taką głębokość. Ciśnienie wody w mgnieniu oka zniszczyłoby każdą normalną kamerę. Ja chciałem umieścić kamerę w wodzie, na łodzi podwodnej, tak aby można było panoramować i korzystać z szerokokątnych obiektywów, a co za tym idzie uchwycić w polu widzenia ile tylko się da. Musieliśmy więc opracować specjalny system optyczny.

Zadania tego podjął się Michael Cameron. Z pomocą firmy Panavision i kilku firm specjalizujących się w technologiach wykorzystywanych pod wodą zmodyfikował on kamerę 35 mm umieszczając ją w wykonanej na potrzeby ekipy osłonie z tytanu, a następnie mocując na specjalnie zaprojektowanej platformie. Platformą zdalnie sterowano, dzięki czemu kamera mogła panoramować i zaglądać do wnętrza wraka. Pod kierunkiem Michaela Camerona opracowano także specjalny, zdalnie sterowany system oświetlenia.

Osłony z tytanu miały ograniczoną pojemność, kamera mogła więc pomieścić jedynie jedną rolkę taśmy o długości około 150 metrów. Ponowne ładowanie nie wchodziło oczywiście w grę. Najeżona niebezpieczeństwami podróż do spoczywającego na dnie oceanu wraka "Titanica" zajmowała trzyosobowej załodze - zamkniętej w kulistej kabinie o średnicy zaledwie 2 metrów - dwie i pół godziny w jedną stronę. Ze względu na ograniczenia czasowo-przestrzenne kluczem do sukcesu była skuteczność i szybkość działań. James Cameron mówi: Każdy, kto próbował zarejestrować na kasecie video urodziny swego dziecka, wie doskonale, że dwu i pół godzinna taśma kończy się w mgnieniu oka. Kiedy nurkuje się na 16 godzin i trzeba rygorystycznie przestrzegać wewnętrznej dyscypliny po to, by nakręcić 12 minut filmu, nie sposób opanować lęku.

Korzystając z modelu skonstruowanego w oparciu o materiały przywiezione przez wcześniejsze ekspedycje ekipa Camerona odbyła kilka sesji, podczas których opracowano drobiazgową strategię działań. James Cameron mówi: Mieliśmy malutką dekorację dna oceanu, gdzie mogliśmy manewrować niewielką kamerą video, którą umieszczaliśmy na miniaturowej łodzi podwodnej przy warunkach oświetlenia zbliżonych do tych panujących pod wodą. Przeprowadzaliśmy także próby "na sucho", w kłębach dymu, dzięki czemu rosyjscy piloci mogli operować modelami dokładnie tak, jak robili to potem z prawdziwymi łodziami w naturalnych warunkach, co pozwoliło im zrozumieć, jakie ujęcia mamy zamiar nakręcić.

Zamiarem Camerona nie było oczywiście nakręcenie filmu dokumentalnego, ale ogrom obowiązków początkowo nie pozwalał mu na pełne zaangażowanie emocjonalne. Jak mówi: Podczas pierwszej wyprawy do wraka skupiłem się na wydawaniu poleceń reżyserskich: "Ujęcie pierwsze, ujęcie drugie, ujęcie trzecie..." - musieliśmy przecież trzymać się naszej strategii. Dopiero za trzecim czy czwartym razem pozwoliłem, by do głosu doszły emocje. Wyprawa na dno Atlantyku, do napawającego prawdziwym smutkiem wraka wspaniałego statku, budziła niepokój i fascynowała swą tajemniczością. Powróciliśmy jednak z bogatym materiałym filmowym. Dzięki naszemu wyposażeniu mogliśmy oglądać wnętrza, których nikt nie oglądał od czasu, kiedy statek poszedł na dno w roku 1912. Włączyliśmy te obrazy do ujęć nakręconych w studio, a to przydało filmowi bardziej emocjonalnego zabarwienia.

Materiały nakręcone podczas wypraw na dno oceanu przekazano następnie ekipie scenograficznej, która przystąpiła do budowy modeli. Większość wnętrz statku zachowała się w niezłym stanie, utrzymana w luksusowym stylu trochę jak nie z tego świata. James Cameron poprosił scenografa Petera Lamonta, aby ten odtworzył pewne detale, na które reżyser zwrócił uwagę podczas wypraw. Wśród nich był zestaw kominkowy z bronzu, który reżyser sfotografował w jednej z kabin. Pod jego kierunkiem przywrócono go do dawnej świetności.

W lipcu 1996 rozpoczęła się druga tura zdjęć - w specjalnym basenie w Escondido w Meksyku. Tam nakręcono ujęcia w zrekonstruowanych wnętrzach wraka: ramy okienne, framugi drzwi, żyrandol wiszący na kablu, a nawet mosiężną tabliczkę, którą reżyser dotrzegł na drzwiach sali recepcyjnej pierwszej klasy, a opatrzonej napisem "Ciągnąć".

James Cameron mówi: Wnętrza "Titanica", które oglądacie na ekranie, odtworzono z dbałością o najdrobniejsze szczegóły. To jak wyprawa wehikułem czasu - możesz cofnąć się w przeszłość i zwiedzić statek.

Gdy dobiegł końca wstępny etap realizacji, rozpoczęły się zdjęcia z udziałem aktorów. Było to w Halifax w Nowej Szkocji w Kanadzie, niedaleko od miejsca, w którym "Titanic" spoczął na zawsze...

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Titanic
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy