Reklama

"Szukając Erica": KEN LOACH, REŻYSER

"Dostałem wiadomość, że Eric Cantona próbował się ze mną skontaktować…"

To było jakieś dwa, trzy lata przed nagraniem filmu . Bez niego ten obraz by nie powstał. Pewien bardzo miły francuski producent, Pascal Caucheteux, rozmawiał z Rebeccą [O'Brien, producentką] i zaproponował, że spotka się z nami i Ericiem. Oczywiście znaliśmy Erica Cantonę, wiedzieliśmy, jak wielkim był piłkarzem. A oni wiedzieli, że Paul [Laverty, scenarzysta] i ja interesujemy się futbolem. Spotkaliśmy się. Eric miał kilka ciekawych pomysłów, zwłaszcza na historię o jego relacji z jednym fanem. Jednak ani Paul, ani ja nie potrafiliśmy tego od razu przełożyć na narrację, rozwój wydarzeń i bohaterów, ale czuliśmy, że warto pozostać na tym polu i je rozwinąć - nie tylko jeśli chodzi o radość, jaką daje piłka nożna i jaką rolę odgrywa w życiu jednostki, ale też o spojrzenie na gwiazdę, na to, jak je kreują gazety i telewizja: to ludzie z nadludzkimi zdolnościami.

Reklama

Paul oddalił się z czystą kartką papieru i napisał historię, starając się połączyć te wszystkie elementy. Nie mieliśmy obaw przed pokazaniem tego Ericowi, ponieważ spotkaliśmy się już wcześniej parę razy i wiedzieliśmy, jaki jest: przypominał kogoś, kto nie darzy sam siebie przesadną czcią i miał ten błysk w oku, gdy mowa była o tym projekcie. To miała być zabawa, nie brutalny romans.

Mieliśmy jedynie nadzieję, że mu się spodoba, a on był na tyle uprzejmy, że powiedział nam, iż właśnie tak jest.

Dlaczego piłka nożna?

Wiem, że to widowisko, ale sama wyprawa na mecz jest bardzo społeczna: spotykasz całkiem sporą grupę ludzi, z którą łączy cię to, że kibicujecie tej samej drużynie. Nie ma to związku ani z pracą, ani z czymkolwiek innym poza meczem i tą szeroką selekcją całkowicie różnych ludzi. Sam mecz to gimnastyka dla emocji. Można doświadczyć wszystkiego. Nadzieja, radość, smutek, rozpacz, napięcie, ból. Deliryczna euforia kiedy strzelają bramkę. Wszystkie te rzeczy zawarte w bezpiecznym opakowaniu, nie potrafię powiedzieć, że nie mają znaczenia, ale ostatecznie to jednak tylko gra i tylko prawdziwe życie trwa dalej. To takie terapeutyczne ćwiczenia, podczas których doznajesz całej gamy emocji, które nie wykraczają poza to bezpieczne środowisko.

Kim jest główny bohater, Eric Bishop?

To inteligentny facet nękany atakami paniki, co nie pozostaje bez wpływu na jego zdolność do pozostania w związku. Jego reakcja to chowanie głowy w piasek, spotykanie się z kumplami, mecze i wyjścia do baru. Konsekwencją tego jest rozpad jego pierwszego małżeństwa. Potem żeni się z kobietą, która ma problemy z alkoholem. Jej dwaj synowie mają innych ojców. Zostawia Erica z tymi chłopakami, ponieważ całkiem nieźle się kiedyś z nimi dogadywał. Ale kiedy dorastają robią to, co z reguły robią dzieciaki w tym wieku, czyli jeśli widzą słabość, wykorzystują ją. Niszczą go. Ma na głowie wielki dom, którym nie potrafi zarządzać, a chaos rodzi kolejny chaos. Ledwie potrafi poradzić sobie ze swoją pracą, a kiedy widzimy go po raz pierwszy, jest w trakcie kolejnego ataku paniki.

Jak wybrano obsadę?

Obok scenariusza najważniejszy jest casting. Znów pracowałem z Kahleen [Crawford, reżyser castingu], razem widzieliśmy tych znanych i mniej znanych aktorów, staraliśmy się, by nasz zasięg był jak najszerszy. Bardzo istotne jest zawsze to, że film osadzony jest w jakimś konkretnym miejscu, ograniczyliśmy się więc do osób z Manchesteru i najbliższych okolic. Filmowy Eric jest fanem Manchesteru United, a najwięcej fanów Manchesteru United pochodzi z Manchesteru. Było więc dla nas istotne, by zagrał go ktoś stamtąd. Dzięki osobie Steve'a Evets'a mogliśmy pokazać, że to człowiek na krawędzi. Jest też zabawny, ale daleko mu do komedianta: jest po prostu prawdziwy. Trzeba więc znaleźć kogoś, kto zagra tę postać tak, jak chciałbyś ją zobaczyć na ekranie.

Kiedy Cantona po raz pierwszy pojawił się w akcji?

Co to było! Trochę skomplikowana historia. Dla aktora chyba najtrudniej zagrać zaskoczenie, ale Steve (Evets) nie miał o niczym pojęcia - wprawdzie wiedział, że Eric Cantona był jednym z producentów filmu, ale nie, że miał w nim grać. Kiedy któregoś dnia pojawił się na planie, bo miał zagrać kilka scen, zaprowadziliśmy go do domu, do sypialni. Powiedziałem Steve'owi: "Coś jest nie tak ze światłem. Musimy chwilkę nad tym popracować, żeby nie pojawiały się odbicia. Daj nam dziesięć minut." Steve poszedł zapalić, a Eric Cantona ukrył się w cieniu za statywami i za chwilę zaczęliśmy grać. Steve wpatrywał się w rzeczywistych rozmiarów Cantonę na plakacie, Eric zakradł się od tyłu, stanął za nim i zaczął mówić. Niestety jeden z asystentów kamery był Belgiem, więc kiedy Steve usłyszał głos pomyślał, że to właśnie on mówi. Stał więc tam i nie wiedział co robić. A więc w pierwszym ujęciu nam to nie wyszło. Ale starczyło nam zaskoczenia, by udało się drugie.

Jak odbywało się przejście między scenami komicznymi do bardziej poważnych momentów?

Jedyne co wtedy możesz zrobić to być szczerym. I znów wracamy do tego, że potrzebujesz ludzi, którzy potrafią być autentyczni i naturalnie zabawni. Albo autentyczni i naturalnie poruszający. Gdyby to miało być tak, że krzyczę "teraz gramy zabawną scenę," "a teraz gramy rozpacz," nie wyszłoby nam. Dlatego ktoś taki jak John [Henshaw] jest świetnym aktorem. Może być poważny albo zabawny bez specjalnego wysiłku. Ricky Tomlinson też tak potrafi. Może być śmieszny i dokładnie tak samo poważny. A najważniejsze, że robi to z łatwością.

W filmie widzimy Cantonę grającego na trąbce. Ma przed sobą przyszłość muzyka?

Kiedy George Fenton nagrał muzykę i usłyszał go jak gra, wysłałem Ericowi sms'a - 'Muzycy są pod wrażeniem, ale sugerują, żebyś jeszcze nie rzucał piłki.' Odpisał mi słowami: 'Może boją się, że przeze mnie nie zarobią na chleb?'

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Szukając Erica
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy