Reklama

"Świadek bez pamięci": Thriller o ludzkim obliczu

Ceniony scenarzysta Scott Frank jest entuzjastą thrillerów, zarówno powieściowych, jak i filmowych. Zawsze podkreśla, że nawet najbardziej zaskakująca i oryginalna fabuła na niewiele się zda, jeśli widowni nie zainteresują postaci. Frank niejednokrotnie wcielał swe przekonania w życie. Był bowiem scenarzystą doskonałych adaptacji prozy Elmore'a Leonarda - "Dorwać Małego" oraz "Co z oczu, to z serca" (nominacja do Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany), pisarza niezwykle cenionego, który w swych kapitalnych powieściach sensacyjnych stworzył galerię niezwykłych bohaterów.

Reklama

To Frank napisał także scenariusz do filmu "Tate - mały geniusz" ("Little Man Tate", 1991, reż. Jodie Foster), tekst pełen psychologicznych subtelności. Scenarzysta, a zarazem reżyser- debiutant przyznał, że inspiracji szukał nie tylko u amerykańskich mistrzów gatunku. Zawsze uwielbiałem europejskie thrillery, zwłaszcza francuskie. Intrygowały mnie mrocznym nastrojem oraz postaciami nakreślonymi na przekór schematom, a także rodzajem napięcia, który nie wynika z niespodzianek fabuły. To przede wszystkim postaci, często niejednoznaczne i skomplikowane, angażowały emocje widowni. Zawsze chciałem napisać podobny scenariusz - wyznał Frank. Zdawał sobie jednak doskonale sprawę, że motyw wypadku oraz radykalnej zmiany osobowości bohatera był do cna zgrany w wielu drugorzędnych filmach. Frank postanowił zdystansować się od filmowych tradycji. Inspirację zaczerpnął z życia. Poznałem kiedyś człowieka, który uległ bardzo poważnej kontuzji głowy. Najbardziej przerażające w jego sytuacji było to, że po przebudzeniu poczuł się zupełnie innym człowiekiem. Pomyślałem, że wykorzystanie takiego motywu, bez żadnych ułatwień, na serio, mogłoby być pomocne w thrillerze - opowiadał Frank. Inny pomysł przyszedł mu do głowy po uważnej lekturze gazet. Czytałem sporo o trudnej sytuacji banków na Środkowym Zachodzie. Okazało się, że raz albo dwa razy w roku pojawiają się w wielu z nich milionowe kwoty z rezerw federalnych. Oto więc niezwykły człowiek, który znajduje się w niezwykłej sytuacji. Teraz trzeba było się skupić na tym, jak precyzyjnie połączyć te dwa obiecujące wątki.

Mózg twoim wrogiem

Frank chciał, by postać Pratta wypadła bardzo realistycznie, bez typowych hollywoodzkich melodramatycznych zagrywek. W tym celu zagłębił się w literaturę medyczną, konsultował się też z lekarzami. Jego bohater cierpi na dolegliwości typowe po poważnym uszkodzeniu mózgu. Ma zaburzenia pamięci świeżej, co powoduje, że musi zapisywać sobie w notesie podstawowe informacje. Doskwierają mu też nadchodzące niespodziewanie potężne wahania emocji: czasem mówi to, co chciałby ukryć, czasem też musi dać sobie radę z intensywnymi uczuciami, które pojawiają się bez uprzedzenia. W tych warunkach przygotowanie prostego posiłku staje się epicką batalią, co zresztą widzimy na ekranie.

Bardzo istotną postacią jest też Lewis - ślepiec o niezwykle ostrym języku i okrutnym wręcz poczuciu humoru, który stara się wobec Chrisa pełnić rolę przewodnika po pełnym pułapek świecie. Według Franka, to właśnie relacje pomiędzy tymi dwiema postaciami stanowią szkielet konstrukcyjny, a zarazem jądro emocjonalne filmu.

Nakręćmy to wreszcie !

Scenariusz "Świadka..." ma bardzo długą historię. Frank zaczął pracować nad nim jeszcze w końcu lat 80., zanim odniósł sukcesy w Hollywood. Wtedy powstały pierwsze zarysy tekstu. Autor jest do dziś bardzo wdzięczny producentowi Walterowi Parkesowi. Bez niego ten film by nie powstał. Wspierał mnie, podróżował ze mną nawet do Kansas City, gdzie przeprowadzałem gruntowny research - wspominał Frank. Natomiast Laurence Mark, drugi z producentów, wspominał: Pamiętam, że pomysł pojawił się niemal dwadzieścia lat temu. Ale Scott zarzucił go na jakiś czas. Musiał zająć się "Tatem...", potem przyszły inne projekty. Tekst zmieniał się, ale cały czas czułem, że jest Scottowi ogromnie bliski, że to kwintesencja jego zainteresowań i stylu. Pierwsze przymiarki do realizacji filmu miały miejsce w czasie, gdy Parkes został jednym z zarządzających DreamWorks. Planowano, że film zostanie zrealizowany w firmie Stevena Spielberga, Amelin, ale nic z tego nie wyszło.

Parkes twierdził, że w tekście Franka zaintrygowała go dwutorowość. Z jednej strony to świetny thriller, z drugiej studium charakterów. Temat "złotego chłopca", który niespodziewanie traci dosłownie wszystko, jest moim zdaniem uniwersalny i wszędzie zrozumiały. Przedtem pracowałem przy filmie "Przebudzenia" z Robinem Williamsem i Robertem De Niro o słynnych poczynaniach Gene'a Sacksa, który udowodnił, że ludziom z poważnymi uszkodzeniami mózgu można pomóc. Oczywiście mamy tu do czynienia z thrillerem, ale sposób, w jaki Pratt niespodziewanie radzi sobie z przerastającymi go na pierwszy rzut oka sytuacjami, jest poruszający i przypomina w pewnych partiach tamten film - opowiadał producent.

"Świadek bez pamięci", jak wiele innych hollywoodzkich projektów, przez lata czekał na realizację. Frank z uporem wracał do tekstu, nie tracąc nadziei, że w końcu dojdzie do nakręcenia filmu. Wielokrotnie już paliło się "zielone światło" i wielokrotnie wskutek różnych okoliczności je gaszono, pomimo zainteresowania znanych hollywoodzkich gwiazd. Parkes twierdził, że tekst obrósł środowiskową legendą. Zaczęło się mówić o "Świadku bez pamięci" jako o jednym z najlepszych niezrealizowanych scenariuszy w Hollywood. Z czasem zaczęliśmy myśleć, że dzieje się tak nie bez powodu. Tekst był osobisty, naprawdę wyjątkowy. Doszliśmy do wniosku, że powinien się z nim zmierzyć sam jego twórca. I zaczęliśmy namawiać Scotta do reżyserskiego debiutu.

Ten pomysł jednak znowu napotkał na trudności. Wiadomo - nie tak łatwo namówić kogokolwiek na wyłożenie pieniędzy na film debiutanta, w dodatku bez modnych gwiazd w obsadzie. Ze względów finansowych realizacja filmu zaczęła się znowu oddalać w niesprecyzowaną przyszłość.

Ludzie, którzy uwierzyli

Z odsieczą przybyli zasłużeni producenci Roger Birnbaum i Gary Barber z firmy Spyglass Entertainment. Po lekturze scenariusza postanowili podjąć ryzyko, co w ich przypadku nie dziwi. Kiedyś zgodzili się finansować "Szósty zmysł", który też nie mógł zebrać pieniędzy. I wygrali. Birnbaum wspominał: Po przeczytaniu tekstu nie wahaliśmy się długo. Był świetnie napisany. Z jednej strony pełen napięcia thriller, który sprawia, że widzowie będą siedzieć na brzeżku krzesła, a z drugiej historia naprawdę budząca głębokie emocje. Gary Barber mówił też o tym, że decyzję powierzenia reżyserii Frankowi podjęto bez zbędnej zwłoki. Kiedy spotkałem się ze Scottem, zrozumiałem, że ma w głowie każdy kadr ze swego przyszłego filmu, a także dokładną wizję całości - wspominał. Birnbaum dodawał: Moim zdaniem powstał nie tylko świetny tekst; Scott ma zadatki na doskonałego reżysera. Potrafił znakomicie wytłumaczyć swoje zamiary, jest bardzo profesjonalny, a co najważniejsze, pełen prawdziwej pasji. Parkes podkreślał też konsekwencję i zarazem elastyczność swego przyjaciela w podejściu do własnego, przez tyle lat przygotowywanego tekstu.

Natomiast Mark zwracał uwagę na inne jego zalety. Okazało się, że doskonale potrafił pracować z aktorami. Znalazł świetną drogę, by wytłumaczyć im złożoność odtwarzanych przez nich postaci i nie krępować ich wyobraźni.

Dorwać aktora

Scott wyznał, że pisząc swe scenariusze prawie nigdy nie ma na myśli konkretnych aktorów, chyba że wykonuje ściśle określone zamówienie. W przypadku "Świadka bez pamięci" nie miał w ogóle przymusu jakiegokolwiek ograniczania swej inwencji. Przeważnie piszę, mając na myśli nieżyjących już aktorów. Tak było i tym razem - mówił.

Okazało się to jednak pułapką. Prawie rok trwały przesłuchania do roli Pratta. Widzieliśmy niemal każdego aktora w Hollywood. Byłem już bliski tego, by skapitulować - opowiadał Frank. - I gdy straciłem już właściwie nadzieję, zobaczyłem zwiastun filmu "Mysterious Skin", a w nim Gordona-Levitta. Gdy go zaprosiłem do swojego biura, byłem już właściwie pewny: mamy naszego Pratta. Prawie wszyscy aktorzy, których przedtem oglądaliśmy, przejawiali tendencję do mocnego akcentowania jego psychicznej niestabilności, podkreślania wszystkiego, co z nim było nie w porządku. Gordon-Levitt postąpił całkiem inaczej - skupił się na spokoju bohatera, jego osamotnieniu i koncentracji. Był cichy i nie miało się wrażenia, że usilnie naśladuje ludzi z uszkodzeniami mózgu - i dlatego efekt był naprawdę mocny. Parkes przyznał zaś, że młody aktor zdobył jego podziw i uznanie. Zastanawiacie się, kto będzie należał do największych aktorów amerykańskich młodego pokolenia. Ja uważam, że jest tam miejsce dla Joe'ego. Jego technika jest naturalistyczna, ale kompletnie niewidoczna.

Gordon-Levitt wspominał: Szczerze mówiąc, w Hollywood jest rzadkością, by przeczytać scenariusz, który do ciebie trafi, z równym zainteresowaniem od początku do końca. Prędzej czy później pojawiają się schematy i mielizny, zwłaszcza w rysunku postaci. Tym razem było inaczej. Pratt to postać wielowymiarowa i trudna do jednoznacznej oceny. Moim zdaniem złamano tu konwencję filmów o wielkim skoku - właśnie dzięki sylwetkom bohaterów, wzruszających i niepokojących. Chris chciałby być, kim był, ale teraz jest, kim jest. Jak dać sobie radę ze światem, kiedy wszystko, co zaplanowaliśmy, wszelkie nasze zamiary obracają się wniwecz? To jest pytanie, które dotyczy każdego z nas, a które bohater filmu stawia sobie z wielką, dramatyczną intensywnością.

Aktor spędził sporo czasu z młodymi ludźmi, którzy doznali podobnych urazów mózgu, jak jego bohater. Szczerze mówiąc, proste naśladowanie niewiele tu da. A to dlatego, że z moich obserwacji nauczyłem się jednego: każdy przypadek bardzo się różni się od innych. Ludzki mózg ma wielką różnorodność reakcji. Oczywiście kłopoty z pamięcią, emocjami, językiem, logiką - to jest jakiś wspólny mianownik. Lecz w szczegółach te dolegliwości mają czasem diametralnie różny przebieg. Zaobserwowałem jeszcze jedną, istotną rzecz - na pierwszy rzut oka osoby z takimi dolegliwościami sprawiają zwyczajne wrażenie. Trzeba dłuższego czasu, aby zdać sobie sprawę z poważnego stanu ich zdrowia. Chris jest taki jak wielu z tych, z którymi miałem okazję się spotkać: trudno się zorientować, jak ciężkie zmagania wewnętrzne toczy, by utrzymać się na powierzchni życia. Aktor poświęcił się też intensywnym lekturom na temat funkcjonowania mózgu. Tak naprawdę bardzo mało wiemy, wielu rzeczy tylko się domyślamy. To, jak pewne części mózgu potrafią przejmować funkcje innych w razie potrzeby - często właśnie po urazie - jest po prostu zdumiewające - dzielił się swymi wrażeniami.

Doszedł także do wniosku, że najważniejszym doświadczeniem ludzi dotkniętych podobnymi przypadłościami jest poczucie izolacji od zewnętrznego świata, który wydaje im się nielogiczny, chaotyczny, często wręcz przerażający. By zbliżyć się do podobnego stanu, aktor postanowił przez miesiąc drastycznie ograniczyć swe kontakty z otoczeniem. Odzywał się do współpracowników i znajomych tylko wtedy, gdy było to absolutnie konieczne. Twierdził, że nawet takie, niezbyt przecież radykalne, postępowanie odmieniło go, że zmieniła się jego percepcja, że chwilami miał trudności z powrotem do dawnego sposobu myślenia.

Młody aktor był też zaskoczony zaufaniem, jakim obdarzył go reżyser. Owszem, mieliśmy trochę prób, ale mniej niż się spodziewałem, choć rozmawialiśmy dość szczegółowo nad koncepcją roli. Myślałem (bo tak postępuje wielu reżyserów), że Scott będzie chciał drobiazgowo analizować scenę po scenie, opisywać symptom po symptomie. Nic takiego się nie wydarzyło. Zaufał mi i jestem mu za to bardzo wdzięczny.

Nietypowy ślepiec

Równie istotne jak obsadzenie roli Pratta, było znalezienie wykonawcy trudnej roli Lewisa - ociemniałego współlokatora głównego bohatera, człowieka o niezwykle ostrym języku, który strzeże Pratta i uczy go, jak zapamiętywać wydarzenia. Frank od dawna z uznaniem śledził karierę Jeffa Danielsa, podziwiał jego występ w "Dzikiej namiętności", a ostatnio świetną rolę w "Wojnie żywiołów". To właśnie ona zdecydowała, że zaproponował mu występ w swym filmie. Zobaczyłem w "Wojnie...", jak Jeff potrafi być w obrębie jednej sceny zabawny, sympatyczny, a właściwie z wielu względów zasługujący na potępienie. Postanowiłem zaproponować mu rolę, w jakiej jeszcze nie występował i byłem przekonany, że sobie bez trudu poradzi. Przedtem długo się zastanawialiśmy, kogo zaangażować, aż (podobnie jak w przypadku Joe'ego) przyszło olśnienie i decyzja była właściwie natychmiastowa - mówił twórca filmu.

Daniels, podobnie jak Gordon-Levitt, doceniał zalety scenariusza. To pełen niespodzianek thriller, ale jednocześnie cały czas trzymacie kciuki za tego dzieciaka, który jest w naprawdę ciężkim położeniu - mówił. Aktor nie ukrywał, że z rolą Lewisa wiązała się pewna całkiem poważna trudność; ukazywanie niewidomych ludzi na ekranie bywa bowiem bardzo stereotypowe. Jeff, tak jak się zresztą spodziewałem, wniósł do roli mnóstwo subtelności - wspominał Frank. - Często, gdy spotykamy niewidomego, w pierwszej chwili nie orientujemy się, że on nas nie widzi. Patrzy na nas jak widzący, by nas nie peszyć. Tak właśnie zachowywał się w wielu scenach Jeff.

Daniels komentował: Lewis jest naprawdę wolnym duchem. Nie można przewidzieć, co dokładnie powie i jak się zachowa. Nie pozwala ślepocie nad sobą zapanować. Można wręcz przypuszczać, że jest bardziej sobą i jest bardziej wolny, niż w czasach, gdy widział. Aktor dzięki pomocy Michigan Commisssion of the Blind ze swego rodzimego stanu, w którym nadal mieszka, zapoznał się z podstawami alfabetu Braille'a, sposobami korzystania z pomocy psa-przewodnika, czy też z techniką wchodzenia na schody. Ale, jak twierdzi, najwięcej dały mu rozmowy z ludźmi, którzy - często w dramatycznych okolicznościach - stracili wzrok.

Danielsowi bardzo spodobała się relacja miedzy tymi dwoma bohaterami. Sądzę, że to coś więcej niż zwykła przyjaźń. Obaj na różne sposoby starają się sobie nawzajem pomóc, choćby było to bardzo trudne - zauważył. Gordon-Levitt zwracał z kolei uwagę, że jego zdaniem Lewis jest tak ważny dla Pratta, ponieważ nie znał go w przeszłości i nie porównuje go z tym, kim był dawniej. Ich przyjaźń ma więc miejsce tu i teraz. Daniels komplementował młodszego kolegę: W rolach, w których go dotąd widziałem, był zawsze dobry, ale tu nie zmarnował ani jednego ujęcia. Uważam, że to powinien być dla niego przełomowy występ.

Dranie z problemami

Frank chciał uniknąć jeszcze jednego błędu, bardzo często obecnego w thrillerach: papierowych, powierzchownie efektownych "czarnych charakterów". U niego planujący napad na bank Gary Spargo oraz striptizerka Luvlee Lemons mają skomplikowane motywacje, racje i fobie. Do pierwszej z tych ról reżyser zaangażował Matthew Goode'a, którego występ u Woody'ego Allena we "Wszystko gra" bardzo go zaskoczył i bardzo mu się spodobał. Matthew ma wszystko, co do tej roli potrzebne: zmienność kameleona i mroczne poczucie humoru, które uwielbiam i podzielam. A co najważniejsze, nie wygląda i nie zachowuje się jak naprawdę zły facet - komentował reżyser.

Goode był wielce zadowolony z propozycji: Gary to zagadkowa postać, która może rozwinąć się w rożnych kierunkach. A mnie była bardzo potrzebna odmiana, ponieważ dotąd, z nielicznymi wyjątkami, grałem role romantyczne i komediowe. Warto więc było ogolić głowę - mówił ze śmiechem. Tak właśnie uczynił aktor przed przesłuchaniem, ponieważ pomimo wielkiego wrażenia, jakie wywarł na Franku, jednak je zorganizowano, by mieć pewność, że wybór jest naprawdę właściwy.

Gary usiłuje jak najsprytniej wkraść się w łaski Chrisa, zrozumieć jego świat, a potem go wykorzystać. Jest dobrym psychologiem i człowiekiem naprawdę niebezpiecznym. Goode chwalił sobie współpracę z Gordonem-Levittem. Jest piekielnie inteligentny i zawsze świetnie przygotowany. Odznacza się też czymś co nazywam "znakiem jakości Johnny'ego Deppa" - naprawdę bez reszty angażuje się w pracę.

Goode napotkał też rzecz jasna trudności. Na przykład nigdy wcześniej nie posługiwał się bronią, a musiał się naprawdę dobrze tego nauczyć, ponieważ jego bohater jest z bronią za pan brat. Klucz do osobowości Gary'ego, notorycznego kryminalisty, leżał zdaniem aktora w jego specyficznej wizji świata: W jego otoczeniu, w środowisku kryminalistów nie ma i nie było sentymentów. Wszyscy wykorzystywali wszystkich. Więc jedyne, w co wierzy Gary, to szansa, by przechytrzyć wszystkich, zdobyć swój wielki łup, zwiać z nim i zaszyć się gdzieś, jeśli to w ogóle możliwe.

Do roli striptzierki Luvlee Lemons, która ma za zadanie uwieść Chrisa na zlecenie Gary'ego, też przeprowadzono długotrwałe castingi. Spotkaliśmy bardzo wiele młodych atrakcyjnych kobiet - śmiał się Frank. - Jasne, że to była ciężka harówka, ale ktoś to przecież musiał zrobić. Isla Fischer weszła do pokoju i byliśmy niemal pewni, że to ona dostanie rolę. Przeczytała fragment tekstu z Joe - i była między nimi chemia. Spodobało mi się w grze Isli zwłaszcza to, że nie usiłowała stworzyć jeszcze jednej stereotypowej femme fatale. Jej bohaterka ma cały czas w sobie coś dziecięcego, jakby odsuwała od siebie myśl, co naprawdę czeka Chrisa.

Fischer potwierdzała takie rozumienie postaci: Ona używa serca i emocji, a nie umysłu. Lubi być w centrum zainteresowania, lubi być podziwiana i pożądana, dlatego związała się z Garym i jego gangiem. Ale ma jednak w sobie jakąś dziecięcą niewinność. I jest naprawdę ciekawa takich ludzi jak Chris i Lewis; ich przypadłości budzą nawet u niej rodzaj czułości. Wbrew planowi zaczyna zakochiwać się w Chrisie. Myślę, że pociąga ją w nim zaburzenie tożsamości, bo chyba sama ma z nią kłopoty.

Do roli Bone'a, gangstera budzącego respekt - by nie powiedzieć postrach - samym swym wyglądem, wybrano debiutanta Grega Dunhama. W tym przypadku myślałem przede wszystkim o tym, jak ta postać ma wyglądać. Greg ma naprawdę niepowtarzalną twarz. I to w głównej mierze zadecydowało - wyjaśniał szczerze Frank.

Postanowiłem dać wiele wolności aktorom, bo byłem pewien, że wybraliśmy utalentowanych i bystrych ludzi. Oczywiście rozmawialiśmy na temat bohaterów: skąd naszym zdaniem się wywodzą, jaka była ich przeszłość. Ale szczegółowe decyzje pozostawiłem aktorom. I nie żałuję - podsumowywał reżyser.

USA w Kanadzie

Środkowy Zachód zagrało miasto Winnipeg w Kanadzie i inne miejsca na terenie prowincji Manitoba, której jest ono stolicą.

Frank bardzo się cieszył, że udało mu się pozyskać do współpracy operatora Alara Kivilo, słynnego między innymi ze zdjęć do filmów "Prosty plan" ("A Simple Plan", 1998) Sama Raimi oraz ostatnio "The Ice Harvest" (DVD: "Zimne dranie", 2005, reż. Harold Ramis), mistrza wydobywania nastroju z zimowych i jesiennych krajobrazów. Reżyser przedyskutował z nim dokładnie koncepcję zdjęć. Alar doskonale zrozumiał, że to, co zobaczymy na ekranie, powinno być niejako emanacją stanu ducha bohaterów - tłumaczył Frank. Potem spędzili razem mnóstwo czasu, planując i rozrysowując każdy kadr. Kivilo posługiwał się nowej generacji kamerą Panavision Genesis, której używano np. przy realizacji "Apocalypto" i "Superman powraca".

Doświadczony scenograf David Brisbin, słynny z pracy przy tak głośnych filmach niezależnych, jak "Drugstore Cowboy" i "Moje własne Idaho" - oba Gusa Van Santa - czy niedawno "Egzorcyzmy Emily Rose", przekształcił miasteczko Hartney w Kanadzie w amerykańskie Noel w stanie Kansas. Źródłem natchnienia były dla niego miedzy innymi obrazy słynnego malarza Edwarda Hoppera.

Błoto, deszcz i perfekcyjna kraksa

Scenę finałowej konfrontacji na otwartej prerii nakręcono w pobliżu miasteczka St. Pierre-Joly w Manitobie. Pejzaż był wspaniały, ale wszystko, co mogło pójść źle, poszło źle - wspominał reżyser. - Mieliśmy mnóstwo błota, nieustanny deszcz i bardzo silne wiatry. Ale na szczęście trafiła nam się też wspaniała mgła, snująca się nad równiną. Wykorzystaliśmy ją z ochotą.

Cztery miesiące trwały szczegółowe przygotowania do nakręcenia kluczowej sceny wypadku samochodowego Chrisa, nad którą czuwał szef kaskaderów Steve Ritzi. Tym razem wszystko przebiegło bez najmniejszych kłopotów.

Mieliśmy w tym filmie wiele scen, których początkujący reżyser, taki jak ja, mocno się obawia. Strzelaniny, napad na bank, samochodowe pościgi. Ale powiem szczerze, że największym lękiem napawała mnie inna sekwencja: rodzinny obiad u Chrisa w Święto Dziękczynienia. Mieliśmy tu bardzo wiele postaci o różnych charakterach. Nadać aktorom i scenie właściwy rytm - to było coś. Myślę, że się udało - mówił z zadowoleniem Frank.

Bardzo życzliwe przyjęcie filmu przez publiczność i krytykę wkrótce potwierdziło, że faktycznie się udało. Okazało się, że ciągle istnieje wielkie zapotrzebowanie na inteligentne thrillery.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Świadek bez pamięci
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy