Reklama

"Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street": PRACA NAD ADAPTACJĄ

Kiedy Parkes i MacDonald zakupili prawa do ekranizacji musicalu "Sweeney Todd - demoniczny golibroda z Fleet Street", zwrócili się do swojego wieloletniego współpracownika i autora scenariusza do nagrodzonego Oscarem dla najlepszego filmu Gladiatora, Johna Logana. Zanim Logan rozpoczął pracę nad scenariuszem, poświęcił sześć miesięcy na dokładne przestudiowanie partytury Sondheima. "Robiłem to całkiem sam. Chciałem bardzo dokładnie dowiedzieć się, co to za zwierzę" - opowiada Logan. - "Przeczytałem też oryginalny melodramat Chrisa Bonda i porównałem go z librettem musicalu, napisanym przez Hugh Wheelera, ale przede wszystkim na wyrywki nauczyłem się całej muzyki. I wtedy pojechałem do Nowego Jorku i razem ze Stephenem zaczęliśmy pracę nad scenariuszem".

Reklama

Skrócenie trzygodzinnego scenariusza do formatu dwugodzinnego filmu fabularnego oznaczało wprowadzenie wielu zmian. Niektóre piosenki musiały zostać wycięte, a inne drastycznie skrócone. "Wycinaliśmy niektóre wersy, ale też czasem byliśmy zmuszeni coś dodać" - wyjaśnia Logan. - "Spora część naszej pracy polegała na podejmowaniu decyzji, co należy wyciąć oraz na opracowaniu koncepcji kształtu całości".

Fabuła musicalu także stała się przedmiotem poważnych zmian. "Chcieliśmy zachować koncentrację na przemianie wewnętrznej Sweeneya Todda, więc pewne poboczne wątki musiały zniknąć. W musicalu Johanna, córka Todda, śpiewa dużo więcej piosenek. Ona i Anthony są postaciami bardziej "umuzykalnionymi", ale uważałem, że w filmie należy skoncentrować się na wątku Sweeneya Todda i pani Lovett, a także, do pewnego stopnia, na Tobym. Chciałem skupić się na tej trójce bohaterów na tyle, na ile to będzie możliwe".

Dla Stephena Sondheima praca nad filmową adaptacją "Sweeneya Todda: Demonicznego golibrody z Fleet Street" była też możliwością do wprowadzenia zmian w tekstach niektórych piosenek oraz napisania nowych, które okazały się potrzebne w nowym, zmienionym scenariuszu w celu zachowania spójności narracyjnej i właściwej struktury. "Realia sceny i filmu są różne. Dotyczy to zwłaszcza upływu czasu" - wyjaśnia Sondheim. - "W musicalu widzowie akceptują to, że bohater siedzi na scenie przez trzy minuty i po prostu śpiewa piosenkę. Ale w filmie widzowie szybko rozumieją, jaki jest cel sceny, i nie potrzebują dwóch i pół minuty z tych trzech. Problemem jest zachowanie ducha oryginalnego scenariusza musicalu przy wprowadzaniu zmian. Na szczęście Johnowi udało się ocalić bardzo dużo z partytury i mimo tego zadbać o filmową atrakcyjność piosenek".

Kontrakt gwarantował Sondheimowi decydujący głos w sprawie wyboru odtwórców ról Sweeneya Todda oraz pani Lovett, a także w sprawie wyboru reżysera.

"Jest niesamowitą postacią" - mówi Burton o legendarnym kompozytorze. - "Jest bardzo inteligentny i pełen pasji. Jest geniuszem w tym, co robi. Ale najbardziej szanuję go i jestem mu wdzięczny za to, że dał nam wolną rękę. Wiedział, że to nie będzie musical teatralny, tylko film. I pozwolił nam zrobić go po swojemu. To poczucie było dla mnie wielkim oparciem".

"Inną rzeczą, która sprawiła na mnie wielkie wrażenie i spowodowała, że od razu bardzo go polubiłem, było to, że przy naszym pierwszym spotkaniu opowiedział mi, że kiedy komponował muzykę do "Sweeneya Todda", chciał, żeby brzmiała ona jak dzieło Bernarda Herrmanna" - opowiada Burton. - "I najbardziej niesamowite jest to, że kiedy słucha się samej muzyki, bez słów - tak jak my to robiliśmy podczas nagrywania ścieżki dźwiękowej - podobieństwo do twórczości Herrmanna jest uderzające. To naprawdę niesamowite. Kiedy tylko Stephen opowiedział mi tę historię przy naszym pierwszym spotkaniu, od razu pomyślałem: `Wchodzę w to - mogę mu zaufać!'".

"To doskonały wybór" - mówi Sondheim o Burtonie. - "W pewnym sensie to będzie jego najprostszy i najbardziej bezpośredni film. Daje się wyraźnie wyczuć, że Tim opowiada tu historię, która naprawdę mu się podoba. W tym filmie jest tyle ekscytujących zwrotów akcji, że nie trzeba już wymyślać żadnych pobocznych udziwnień. Tim ma autentyczny entuzjazm dla tej historii i dlatego - żeby użyć słów nawiązujących do atmosfery filmu - od razu rzuca się jej prosto do gardła".

"Tim był idealnym kandydatem na reżysera Sweeneya Todda" - zgadza się producent Richard D. Zanuck. - "Istnieje głębokie pokrewieństwo między fabułą filmu a stylem i wrażliwością Tima. Tim jest bardzo wyczulony na formę, ale w głębi duszy jest też gawędziarzem, który chce opowiedzieć prostą historię o miłości dwojga ludzi. Tim Burton urodził się, żeby wyreżyserować Sweeneya Todda".

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy