Reklama

"Sweeney Todd: Demoniczny golibroda z Fleet Street": OPOWIEŚĆ O SWEEEYU TODDZIE

"Sądzę, że powodem trwającej od stu pięćdziesięciu lat popularności "Sweeneya Todda" jest to, że jest to znakomita, trzymająca w napięciu historia. To opowieść o zemście i o tym, jak zemsta niszczy tego, kto jej dokonuje" - mówi Stephen Sondheim, twórca przebojowego musicalu "Sweeney Todd - demoniczny golibroda z Fleet Street", który stał się podstawą adaptacji filmowej dokonanej przez Tima Burtona. - "W tym sensie mamy tu do czynienia z historią przypominającą tragedię antyczną. Opowiadamy o kimś, kto pragnie zemścić się na swoich prześladowcach, ale doprowadza do własnej zguby".

Reklama

"Ale poza tym "Sweeney Todd", pod względem muzycznym, należy do największych osiągnięć sztuki musicalu w ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat. To także jest powód jego popularności. Dodajmy do tego, że pomimo wszystkich morderstw i okrucieństwa, jest to też historia tragicznej miłości" - dopowiada Walter Parkes, jeden z producentów filmu. "W tej historii nasze najbrutalniejsze instynkty łączą się z tymi najbardziej romantycznymi. Ta właśnie mieszanka pozornie sprzecznych wartości daje musicalowi jego magnetyczną siłę".

Tym, co odróżnia "Sweeneya Todda" od innych opowieści, jest emocjonalne jądro historii. "Kluczem do "Sweeneya Todda" są emocje" - podkreśla scenarzysta John Logan. - "To pełna namiętności historia o człowieku, który został skrzywdzony i szuka zemsty, i który podczas przygotowań do zemsty traci rozum. Jest to też historia o zakochanej w nim kobiecie, która mimo całej swojej miłości nie może się do niego naprawdę zbliżyć. I o młodej dziewczynie, wychowanej przez okrutnego ojczyma, która szuka miłości i szczęścia. Wszystkie te wątki emocjonalne zbiegają się w "Sweeneyu Toddzie", a jego oddziaływanie na widza jest jeszcze większe, ponieważ muzyka i teksty piosenek podkreślają jego głęboko romantyczny wydźwięk. Na najgłębszym poziomie jest to bardzo namiętna i mroczna opowieść o miłości".

Mimo że niektórzy utrzymują, że Sweeney Todd naprawdę mieszkał w Londynie w XVIII wieku i miał na swoim koncie 160 morderstw, większość badaczy uznaje, że był postacią fikcyjną. Początki legendy Sweeneya Todda sięgają listopada 1846 r., kiedy w magazynie The People's Periodical ukazało się opowiadanie "The String of Pearls: A Romance" autorstwa Thomasa Pecketta Presta. Legenda mówi, że Todd był balwierzem, który podrzynał gardła swoim klientom, gdy ci siedzieli w fotelu fryzjerskim, a następnie wrzucał zakrwawione ciała do specjalnego zsypu, którym trafiały do piwnicy. Tam były ćwiartowane i przerabiane na farsz do pasztecików przez zbrodniczą pomocnicę Todda, panią Nellie Lovett. Pani Lovett była owdowiałą właścicielką małej piekarni i sprzedawała swoje wyroby niczego niepodejrzewającym klientom.

Rok później opowiadanie Presta doczekało się adaptacji scenicznej opatrzonej podtytułem "Demoniczny golibroda z Fleet Street". Już wkrótce sława Todda zaczęła dorównywać tej, jaką cieszył się inny dziewiętnastowieczny londyński seryjny morderca, Kuba Rozpruwacz.

Historia Sweeneya Todda stała się kanwą dla wielu sztuk teatralnych, a także adaptacji filmowych i telewizyjnych. W napisanej w 1973 r. sztuce "Sweeney Todd" brytyjski dramatopisarz Christopher Bond po raz pierwszy wprowadził motyw zemsty Barkera na sędzim Turpinie, który obecnie uznawany jest za integralną część legendy. Wkrótce po tym, w 1979 r., używając sztuki Bonda jako inspiracji, legendarny amerykański kompozytor i autor tekstów piosenek Stephen Sondheim (jeden z bardzo niewielu artystów, którzy mają na swoim koncie Oscara, nagrodę Tony, nagrodę Emmy, nagrodę Grammy i Pulitzera), zaprezentował historię Sweeneya Todda szerszej publiczności, pisząc wraz z Hugh Wheelerem przebojowy musical "Sweeney Todd - demoniczny golibroda z Fleet Street".

Musical miał swoją premierę na Broadwayu 1 marca 1979 r. W premierowej obsadzie wystąpili Len Cariou jako Sweeney Todd oraz Angela Lansbury jako pani Lovett. "Sweeney Todd" był uderzająco oryginalny na tle produkcji musicalowej tamtego okresu. Krwawy i przerażający, z muzyką inspirowaną twórczością legendarnego kompozytora muzyki filmowej Bernarda Herrmanna (Psychoza, Ptaki), z początku zaskakiwał widzów, ale szybko został uznany za arcydzieło w dorobku Sondheima. Musical doczekał się premiery londyńskiej a następnie wznowień na Broadwayu w 1989 i 2005 r.

"Był niesłychanie oryginalny" - podkreśla Laurie MacDonald, która jest jednym z producentów filmu. - "Jednocześnie zabawny i mroczny, a w ostatecznym rozrachunku wzruszający i tragiczny. Muzyka też jest piękna, trochę jak z innego świata". MacDonald oraz jej partner życiowy i zarazem współproducent byli tak zachwyceni musicalem, że kiedy objęli stanowiska szefów działu produkcji w wytwórni DreamWorks Pictures, zdecydowali się na zakup praw do ekranizacji od Sondheima.

"Między parą kochanków istnieje dziwne duchowe pokrewieństwo, które jest prawie fanatyczne" - dodaje Parkes. - "Jest jak barometr, który pokazuje ich emocjonalną wspólnotę".

"Widziałem oryginalny broadwayowski musical z Angelą Lansbury i Lenem Cariou trzy razy" - wspomina Logan. - "Nigdy wcześniej nie oglądałem czegoś podobnego. Zakochałem się w tym musicalu i ta miłość przetrwała aż do dzisiaj".

Reżyser filmu Tim Burton nie widział oryginalnej wersji musicalu na Broadwayu, jednak obejrzał jedno z pierwszych przedstawień w Londynie jeszcze w czasach studenckich. "Nie jestem wielkim fanem musicalu jako gatunku" - przyznaje Burton. - "Ale ten mnie zachwycił! Nie wiedziałem wtedy nic o Stephenie Sondheimie, ale plakat wyglądał intrygująco i to zwróciło moją uwagę. Musical ma atmosferę starego, klasycznego horroru, ale do tego dochodzi jeszcze muzyka. To bardzo oryginalne zestawienie. Muzyka jest piękna, a wszystko rozgrywa się w scenerii, która kojarzy się z klasycznym filmem grozy. Ciekawe też było przestawienie na scenie tak wielu krwawych morderstw. Poszedłem na musical dwa razy, tak mi się podobał".

Adaptacja filmowa musicalu wydawała się Sondheimowi logicznym krokiem. W końcu musical inspirowany był w pewnej mierze sztuką filmową - a zwłaszcza twórczością kompozytora muzyki filmowej Bernarda Herrmanna. "Od dziecka kochałem film" - wspomina kompozytor. - "Lubiłem zwłaszcza melodramaty i dreszczowce. Kiedy miałem piętnaście lat, obejrzałem film Hangover Square z muzyką Bernarda Herrmanna. To trzymający w napięciu melodramat osadzony w epoce edwardiańskiej. Głównym bohaterem jest kompozytor, który popada w ataki szaleństwa, kiedy słyszy pewien określony dźwięk, i w szale morduje piękne młode dziewczyny. Pamiętam, że byłem zafascynowany muzyką i zastanawiałem się nad tym, czy możliwe jest przestraszyć widzów podczas musicalu, kiedy aktorzy śpiewają piosenki na scenie".

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy