Reklama

"Strefa ciszy": PLAGA NASZYCH CZASÓW

Temat źródeł przemocy i jej niekontrolowanych wybuchów, zwłaszcza we współczesnych, coraz szybciej rozwijających się społeczeństwach, intrygował filmowych twórców od dawna i od dawna wzbudzał kontrowersje. Jak wiadomo, przemoc jest częścią widowiska filmowego właściwie od zawsze. Od zarania dziejów kina, podnosiły się też głosy przeciw jej naturalistycznemu, czy pochwalnemu ukazywaniu. W latach 30. w Hollywood poddano cenzuralnej presji serię gangsterską, gdzie psychopatyczni często bohaterowie wzbudzali zamiast przerażenia przede wszystkim fascynację widowni. Jednak już wtedy najwybitniejsi reżyserzy, jak choćby Howard Hanks czy William A. Wellman i aktorzy, jak na przykład James Cagney, próbowali dać głębszą diagnozę przyczyn pojawiania się brutalności, nie ograniczając się do łatwych freudowskich tłumaczeń.

Reklama

W latach 60. runęła większość barier cenzuralnych, co przyniosło dwojakie skutki. Z jednej strony przemoc stała się pokupnym towarem. Z drugiej - powstała seria utworów w wyjątkowo drastyczny, prowokujący, ale i boleśnie wiarygodny sposób zadających pytania o naturę przemocy, jej przyczynę, jej funkcje zarówno w życiu społecznym jak i jako części filmowego widowiska.

Filmy takie, jak „Nędzne psy” (1971) Sama Peckinpaha, „Uwolnienie” (1972) Johna Boormana, słynna „Mechaniczna pomarańcza” (1971) Stanley’a Kubricka czy „Saló, czyli 120 dni Sodomy” (1975) Pier Paolo Pasoliniego spowodowały niezwykle ostre polemiki. Biorąc te filmy za punkt wyjścia formułowano różnorakie, dotąd niemal nieobecne w kinie, obrazoburcze teorie na ten temat. Widziano w przemocy element katharsis, deliberowano nad „zwierzęcością” ludzkiej natury, snuto refleksje na temat współczesnej cywilizacji opartej na kulcie drapieżnej konkurencji, a co za tym idzie i brutalnej siły.

Jednocześnie w kinie popularnym coraz silniej zaznaczał się nurt (m.in. cykle filmów o Brudnym Harrym z Clintem Eastwoodem i seria „Życzenie śmierci” z Charlesem Bronsonem) wyraźnie sławiący bezwzględny odwet jako obronę przed postępującym „nowym barbarzyństwem”.

W latach 80. coraz bardziej skomercjalizowane kino akcji nadało przemocy charakter rytualny i wyjątkowo widowiskowy. Dopiero Quentin Tarantino, kręcąc w następnej dekadzie m.in. „Pulp Fiction” i „Wściekłe psy”, spowodował głębszą dyskusję na ten temat. Jego prowokacyjne tezy na temat „przemocy jako zabawy” podzieliły mocno krytykę, wniosły jednak ożywczy ferment do dyskusji. A przecież sam Tarantino - kręcąc chociażby „Jackie Brown” - udowodnił, że nie jest niewolnikiem obrazów gwałtowności dla samej gwałtowności.

W latach 70. i 80. nabrał też wielkiego znaczenia rodzaj filmów, który można by wywieść z lat 70., zwłaszcza od wspomnianych „Nędznych psów”. Były to psychologiczne thrillery, które niezbędne atrakcje wizualne łączyły z próbą (inna sprawa, czy zawsze udaną) refleksji nad głębszymi powodami brutalności. Symptomatyczne były chociażby triumfy Rutgera Hauera jako „waszego ulubionego skandynawskiego psychopaty” w filmach typu „Autostopowicz” Marka Harmona, łączących nieustający koszmar przemocy z próbą poszukiwania jej przyczyn. Niestety, coraz częściej koncentrowano się na banalnym stwierdzeniu mówiącym o istnieniu tajemniczej, groźnej i mrocznej strony ludzkiej natury. Choć w filmach takich, jak chociażby „Kalifornia” Dominica Seny z Bradem Pittem czyniono próby portretowania ludzi społecznie nieprzystosowanych, socjopatów jako ubocznego produktu cywilizacji opartej na konsumpcji i nie kończącej się zabawie.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Strefa ciszy
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy