"Statek widmo": EFEKTY WIZUALNE
„Wydaje mi się, że zobaczyłem coś, co nie ma prawa istnieć”
W realizacji "Statku widma" olbrzymią rolę odgrywały efekty wizualne, zarówno komputerowe, jak realizowane przy użyciu modeli. – Musieliśmy stworzyć wielki statek pasażerski, a także spory holownik, którego wygląd odzwierciedlałby charakter pływającej nim załogi – mówi producent Gilbert Adler. – Byliśmy przekonani, że najlepszym sposobem wywarcia właściwego wrażenia na widzach, będzie realizacja efektów specjalnych przy użyciu modeli. Oczywiście, model naszego statku nie należał do najmniejszych – miał prawie 12 metrów długości i ważył kilka ton.
- Osobiście uważam, że zdjęcia modeli wyglądają na ekranie o wiele lepiej niż ujęcia zrealizowane komputerowo – mówi Beck. – Ma się lepszą kontrolę nad szczegółami i wyglądem powierzchni modelu.
Kierownik ekipy realizującej efekty wizualne, Dale Duguid, miał również wiele powodów, dla których nie chciał tworzyć liniowca całkowicie w pamięci komputera. - Antonia Graza to skomplikowany obiekt – wyjaśnia. – Zarówno wtedy, jak widzimy ją w pełni chwały, jak i w czterdzieści lat później, na statku widoczne jest mnóstwo szczegółów, wiele detali umieszczonych jest w taki sposób, że sprawiałyby duże trudności przy modelowaniu w środowisku 3D. Poza tym dochodzi do tego sprawa stworzenia wiarygodnie wyglądającego oceanu. Zdecydowaliśmy więc, że do stworzenia realistycznie wyglądającego na ekranie statku, pełnego szczegółów, których chciał Steve, najlepiej będzie wybudować jego model.
Efekty widoczne podczas filmy powstały dzięki połączonemu wysiłkowi kilku zespołów artystów-grafików komputerowych, zespołu odpowiedzialnego za dopasowanie do siebie wszystkich elementów, ludziom zajmującym się opracowaniem ruchu i modelarzom. Duguid zwraca szczególną uwagę, na rolę jaką odgrywa sprawna współpraca wszystkich zespołów w stworzeniu wiarygodnej iluzji. – Kiedy widzowie zobaczą wszystkie elementy połączone w jeden obraz, spodziewam się, że zdecydowana większość z nich w ogóle nie zauważy większości efektów specjalnych.
Rozmaite duchy, które nawiedzają wnętrza statku, oddziaływają w bardzo realny sposób na członków załogi holownika. Filmowcy włożyli dużo wysiłki w nadanie im wrażenia cielesności. – Duchy powinny być zawsze szokująco realistyczne – mówi Beck. – Wtedy mają największą moc oddziaływania. Kiedy jednak doda się do tego zbyt dużo efektów, staje się to nie straszne, a po prostu śmieszne.
- Wszystkie nasze duchy powstały dzięki wykorzystaniu aktorów bądź rekwizytów - dodaje Duguid. – Ich gracja i swoiste piękno to wynik sposobu filmowania i pewnych efektów specjalnych, dodanych w fazie postprodukcji. Chcieliśmy, by nasze duchy miały coś w sobie. Rzeczy z naszego świata są – mówiąc ogólnie – raczej solidne, ciepłe, kolorowe, ale te, które pochodzą ze świata duchów, są wyprane z barw, pojawiają się jedynie na krótko. Patrzysz na nie, mrugasz okiem, a ich już nie ma. Chcieliśmy by było to widoczne na ekranie.
Na planie produkcji pracowali także Jason Baird i Howard Berger, odpowiedzialni za specjalne efekty protetyczne. Ich zadaniem było wprowadzenie do filmu trochę krwi, by wzmocnić oddziaływanie na widzów. Beck docenia zdolność tych panów do – wprowadzenia wrażenia natychmiastowej grozy w dokładnie określonym momencie. Obaj mają świetne wyczucie tego, co będzie odpowiednie w danej chwili i ile krwi można pokazać widzowi...
- Musieliśmy się sporo napracować – mówi Berger. – W filmie jest sporo ciał, wymagało to wykonania wielu efektów protetycznych, a także sztucznej krwi i wnętrzności.
- Musieliśmy także zrobić repliki niektórych bohaterów – mówi Bard. – Jedną z nich była naturalnej wielkości wodoodporna lalka przedstawiająca kapitana Murphy’ego, którą wykorzystywaliśmy do kręcenia ujęć, w których nie mógł on wystąpić osobiście.
Duża liczba efektów specjalnych w filmie oznaczała także, że sporą część ujęć aktorzy kręcili na „zielonym tle”. Kiedy wykorzystuje się tę technikę, aktor kręcony jest na tle o jednolicie zielonej barwie. Podczas postprodukcji tło jest usuwane, zastępuje się je tłem sfilmowanym niezależnie od aktora. W rezultacie widz dostrzega oba połączone i współgrające obrazy. Choć zdjęcia wykonane dzięki tej metodzie wyglądają dobrze na ekranie, stawia ona pewne wyzwania aktorom.
- Praca w technice „zielonego tła” była dla mnie najciekawszą częścią całej produkcji – mówi Isaiah Washington. – Właśnie wtedy można naprawdę pokazać co się potrafi. Wokół ciebie nie ma nic, co mogłoby pomagać, trzeba pamiętać o wielu sprawach ważnych z technicznego punktu widzenia. Wszystkie gesty muszą być precyzyjne, cały czas trzeba zachować skupienie. Praca w tej technice nie była łatwa, ale Steve jasno powiedział, czego od nas oczekuje i sądzę, że się nie zawiódł.