"Starsky i Hutch": HUGGY BEAR BARDZO COOL, A ZŁY BARDZO ZŁY
Reżyser wspominał, iż oprócz policyjnego duetu bardzo ważną postacią w serialu był regularnie pojawiający się w nim policyjny informator, Huggy Bear. To był facet najbardziej cool w ówczesnej telewizji. Mało było wówczas postaci podobnych do niego. Musieliśmy uwspółcześnić tę postać. I wtedy pomyślałem o gościu, który uchodzi za wcielenie bycia cool, czyli o Snoopy Doggu. Poza tym jest to ktoś, kto jak mało kto zna życie ulicy. A ja zawsze uważałem, że komediowy żywioł pojawia się, gdy mamy do czynienia z realizmem.
Zdaniem Stillera słynny raper był idealnym wyborem, by uwiecznić cwaniaka i alfonsa z lat 70., w pełni oddać ten niepowtarzalny styl.
Phillips podkreślał też, jak ważne było stworzenie wyrazistej postaci negatywnej. We współczesnych filmach sensacyjnych często brak mocnych negatywnych postaci. Wszyscy ci hakerzy, anonimowe syndykaty zbrodni... My natomiast potrzebowaliśmy prawdziwego wcielenia zła. Reese Feldman ma na pozór ujmujące maniery, jest eleganckim playboyem, wzorowym tatą, a w rzeczywistości także wyrafinowanym sadystą. Do tej roli reżyser zaproponował Vince’a Vaughna, z którym owocnie współpracował przy realizacji Old School. Aktor chciał, by nie była to postać stereotypowego okrutnego gangstera. Pragnął dodać jej nieco głębi, na co pozwalał mu scenariusz. Myślę, że Reese nie do końca czuje się gangsterem. Chce rozwiązać raz na zawsze swoje finansowe problemy, traktuje swą nielegalną działalność trochę jak zabawę. A potem już nie ma wyjścia.
W małych rolach wystąpili Juliette Lewis (Co gryzie Gilberta Grape’a?, Dziwne dni) jako kochanka Reese’a, naiwna Kitty, i Jason Bateman jako jego najbliższy współpracownik Kevin, nieustannie poniewierany przez szefa.
Byłem trochę w strachu proponując im tak małe role – opowiadał reżyser. – Zwłaszcza rola Kitty była w scenariuszu ledwie zaznaczona. Jednak nie pomyliłem się. Juliette nie obraziła się i samodzielnie rozbudowała swój występ, Jason natomiast wniósł do roli Kevina całe swoje niepowtarzalne, nieco cyniczne poczucie humoru.
Ukoronowaniem obsady było obsadzenie Freda Williamsona, gwiazdy filmów akcji i westernów z lat 70., kręconych z myślą o czarnoskórej publiczności, w roli ledwie panującego nad nerwami i gorącym temperamentem kapitana Dobeya, szefa obu detektywów. Twórcom filmu chodziło nie tylko o zatrudnienie aktora, który jest wręcz jedną z ikon popularnego kina lat 70. Zdaniem reżysera, była to też szansa na udowodnienie, że Williamson to aktor o szerokich, a rzadko wykorzystywanych możliwościach. Po raz pierwszy zagrał rolę czysto komediową.