Reklama

"Spotkania na krańcach świata": WYWIAD Z REŻYSEREM

Pracował Pan już w najbardziej niezwykłych miejscach na świecie. Teraz stał się Pan pierwszym twórcą, który robił filmy na każdym kontynencie. Gdzie w takim Pan jedzie, kiedy chce Pan odpocząć?

Cóż, to, że pracuję w tych wielu, różnych miejscach, jest dla mnie jak wakacje. Wkraczamy teraz na niebezpieczny grunt, ponieważ nie planuję dostać się do Księgi Rekordów Guinnesa jako człowiek, który filmował w największej ilości krajów. Jestem po prostu bardzo ciekawski. W ostatnim filmie, jest taki wspaniały moment, gdy kierowcą spychacza mówi o tym jak, przez długi czas interesował go świat i jak wiele podróżował z czystej miłości do świata. Spotkało mnie coś podobnego i zawsze ciekawiło mnie jak robiłoby się film w kilku miejscach na świecie. Ale nie powinniśmy mówić o tym, jak daleko mogą być rozrzucone plany zdjęciowe. Mój następny film będzie powstawał w Nowym Orleanie i bardzo się tym ekscytuję. Nie da się tego porównać z Antarktydą albo z peruwiańska dżunglą, ale to bardzo oddziałujące i fascynujące miejsce.

Reklama

Przed realizacją "Spotkań na krańcach świata" zapowiedział Pan, że nie zrobi kolejnego filmu o pingwinach. W dodatku do Pana debiutu "Signs of Life" (wydanie DVD w USA) krytykuje Pan kurczaki za ich głupotę. Czy odczuwa Pan jakąś szczególną niechęć do pingwinów, drobiu i w ogóle ptaków?

Nie, ale nie interesują mnie żadne antropomorfizowanie pingwinów albo przesłodzone, sentymentalne filmy na temat przyrody. W sumie, nie przeszkadzają mi cudze filmy, które w taki sposób ujmują rzeczywistość. Żeby być precyzyjnym, w "Spotkaniach na krańcach świata" występuje jeden pingwin. "Marsz Pingwinów" to już zupełnie inna historia. Moim zdaniem udokumentowano je już wystarczająco dobrze i naprawdę nie było potrzeby robić tego ponownie. W każdym razie nie mam żadnego urazu związanego z pingwinami i z kurczakami. [śmiech]

Nie broni się Pan przed śmiechem i dowcipami na ekranie?

Nie tylko na ekranie. Gdy kręciliśmy "Spotkania na krańcach świata" było przy tym bardzo dużo śmiechu. W ogóle film jest w wielu miejscach całkiem zabawny. Ludzie są zaskoczeni tym, że moje filmy są śmieszne. Szczególnie duże poczucie humoru i autoironii mam, kiedy pracuję jako aktor. Oczywiście, najlepiej wychodzą mi role wrogich, dysfunkcyjnych i brutalnych osobników.

Co miało wpływ na Pańskie poczucie humoru i wrażliwość na tym polu?

Myślę, że to matki przekazują swoim chłopcom poczucie humoru. Każda matka jest inna, ale wszystkie są wyjątkowe. Ciężko to zanalizować. Nie chcę siebie zbyt dogłębnie analizować pod tym kątem, ale podejrzewam, że poczucie humoru przychodzi tą drogą, od matek do synów.

Parokrotnie, w trakcie filmu, gdy naukowcy, z którymi Pan rozmawia zaczynają wchodzić w rozwlekłe szczegóły swoich opowieści, wycisza Pan ich głos i streszcza ich wypowiedź. Czy którykolwiek z nich był zbyt nudny lub niewygodny do filmowania?

Nie, wcale nie. Myślę, że każda z postaci, które znalazły się w filmie to ktoś, kogo wielu z nas chciałoby mieć za przyjaciół. To wspaniałe ludzkie istoty. Oczywiście, ma się też z nimi wiele humoru, są znacznie ciekawsi niż widać to na filmie i chciałoby się spędzić z nimi znacznie więcej czasu.

Jak dużo historii i postaci nie znalazło się w filmie?

Było kilka bardzo dobrych historii, ale gdybym je zostawił film stałby się przez to zbyt długi. To natomiast najgorsza rzecz jaką można zrobić widowni. Zaczynają się wtedy wiercić, patrzeć na zegarki i szeptać: "Kiedy to się wreszcie skończy?". Dlatego film ma 99 minut i myślę, że to dla niego właściwa długość. Kino powinno opuścić się z niedosytem, z poczuciem, że chciałoby się zobaczyć wiecej. Mieliśmy też znacznie więcej bardzo dobrych zdjęć. Te rzeczy, które powinny zostać obejrzane znalazły się w filmie, będąc filmowcem trzeba utrzymywać pewną dyscyplinę. Nie lubię dzieł, które ciągną się po cztery i pół albo nawet osiem godzin. Robię się przez to nerwowy. Myślę, że istnieje jakaś określona, naturalna długość dla każdego filmu. W wypadku "Spotkań na krańcach świata" było to około 100 minut i już. Nie żałuję, że różne rzeczy nie trafiły na ekran. Czy to źle?

Czy ma Pan jeszcze czas i szansę na oglądanie filmów?

Zawsze jest jakaś szansa, ale naprawdę nie interesuje mnie to tak bardzo. Rocznie oglądam osiem do dziesięciu filmów, czasem nawet mniej. Nie jestem kino maniakiem, który wszystko wie I który wszystko ogląda. Czytam, słucham muzyki, gotuję, pracuję z muzyką - kiedy realizuję operę - podróżuję pieszo i wychowuję dzieci. Jest naprawdę wiele innych rzeczy poza robieniem filmów.

Autor: Aaron Hillis; źródło: IFC film news

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Spotkania na krańcach świata
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy