Reklama

"Sponsoring": WYWIAD Z MAŁGOŚKĄ SZUMOWSKĄ

Skąd pomysł na taki temat?

- Jak zwykle było przewrotnie, pomysł wyszedł od producentki Marianne Slot, która chciała osadzić historię w swoim środowisku, na uniwersytecie w Paryżu...

To jest tak palący problem we Francji?

- No tam był. Bardzo dużo o tym pisano w gazetach, potem dopiero Marianne sobie wymyśliła, że ten film powinna zrobić kobieta reżyser z Europy Wschodniej. Miała przesyt pewnym określonym sposobem realizacji we francuskim kinie. Tak jak w każdym kraju, ona chciała świeżej krwi. Zobaczyła "33 sceny z życia", zapaliła się i powiedziała - róbmy razem. I ja wtedy napisałam scenariusz z jej bliską przyjaciółką, Tine Byrckel, która jest psychoanalitykiem lacanowskim. Ciekawe jest to, że ten film stworzyły trzy kobiety - producentka, która jest po czterdziestce, ja, przez czterdziestką i Tina, po pięćdziesiątce, która na dodatek jest psychoanalitykiem.

Reklama

Miałyście wolność w pisaniu?

- Miałyśmy wolność absolutną. Mogłyśmy pisać o wszystkim, ale bardzo szybko się zorientowałyśmy, że to nie będzie społeczny film o prostytutkach, bo to mnie nie interesuje. Wolę zrobić film o intymności kobiet, o ich seksualności. To się zmieniło z wyjściowego pomysłu o 180 stopni.

U Ciebie prostytucja nie jest podszyta trudnymi warunkami finansowymi, nikt nikogo do niczego tu nie zmusza.

- Dziewczyny mają wybór, to jest ich decyzja. Bardzo zmieniłam swoje zdanie na ten temat, gdy spotkałam się tutaj w Polsce, z dziewczyną, która to robiła jako studentka. Przyszła elegancka, zadbana, bardzo inteligentna dziewczyna. Spędziłam z nią dwie godziny w knajpie i wyszłam na ugiętych nogach, wszystko, co ona mi przedstawiała, było inne od relacji w gazetach. Ona to lubiła, krótko mówiąc. Nie byłam w ogóle oburzona, bo nie jestem typem moralizatorskim, ani dydaktycznym, byłam zafascynowana i poruszona, że to może tak wyglądać. Pewnie nie wszystkie dziewczyny to lubią, ale to nie jest film o prostytucji ulicznej, o gwałtach, ale o sytuacji, momencie, w którym nawet ta nomenklatura, samo słowo "prostytucja" zaczyna się nie zgadzać. Pojęcie prostytucja już nie wystarcza, przynajmniej nie w kontekście sportretowanych przeze mnie dziewczyn. To jest ich wybór, one robią to same, nie są ofiarami.

Do tej pory powstawało kino, które mówiło o prostytucji związanej z traumą, z kolei Ty pokazujesz, że są gorsze i lepsze momenty. Po prostu.

- Tak jak w życiu. To są wolne, silne dziewczyny, niezależne młode osoby, które kierują swoim życiem tak, a nie inaczej, rozwijając swoją seksualność na takim poziomie, o którym czterdziestokilkuletnia dziennikarka grana przez Juliette Binoche nie ma kompletnie pojęcia. To jest przeciwległy biegun - jakiejś frustracji seksualnej.

Juliette Binoche, która gra u ciebie postać Anny, pozostawia nas z jednoznacznym wnioskiem - wszyscy się prostytuujemy.

- Oczywiście. Tak. Wszyscy. Ona również, jako żona, która wydaje na cześć szefa swojego męża, którego nie znosi, elegancką kolację. Jako dziennikarka, bo pisze artykuł o prostytutkach, żeby zarobić na ładne ciuchy. Gdzie jest ta granica? Prostytuuje się artysta, który chce zrobić swój kolejny film, znosząc spotkania z ludźmi których nie ceni ale musi wydusić od nich fundusze. Dlatego nie wybiegałabym z ocenami.

Miałaś wrażenie, że społeczeństwo francuskie jest dużo bardziej otwarte niż społeczeństwo polskie?

- Tak, absolutnie, ale ma swoje wady. Francja jest zdecydowanie bardziej otwarta, liberalna, tolerancyjna, to wszystko sobie wywalczyli, ale z drugiej strony oni są bardzo samotni - pozamykani w swoich rytuałach, mieszkaniach, klasach społecznych. Jak ja tam mieszkałam przez pół roku to myślałam, że zwariuję, stąd też pomysł, by Anna słuchała radia Classic Fm. Mieszkałam w wielkim mieszkaniu, tam była tylko jedna stacja ustawiona, właśnie taka i nic więcej. Rytm dnia tych ludzi mnie wykańczał - rano jogging, potem do pracy, potem wszyscy wracają do domu, robią kolację dla rodziny i gaszą światła przez północą, bo rano muszą iść znowu na jogging. No i te rutyny żywieniowe... A gdy przychodzi weekend jest przymus zabawy, spać się chodzi około trzeciej w nocy. Myślałam, że to mnie wykończy, ten cały system, te normy, przyzwyczajenia. Oczywiście, to są dorosłe społeczeństwa demokratyczne, które mają całą masę zalet. Ale też i wad, bo to społeczeństwo jest niezwykle rozwarstwione, klasowe, wszystko ma swoją szufladę, swoją półkę w sklepie z ceną i nie przeskoczysz tego.

Trudno było namówić Juliette Binoche do współpracy?

- Nie było trudno, najtrudniej było przebić się do jej agenta. Trwało to długo. W końcu ten agent chyba przekazał jej scenariusz i zadzwonił niespodziewanie o pierwszej w nocy - ja akurat byłam w Cannes - powiedział, że Binoche czeka na mnie w Paryżu. Złapałam samolot i poleciałam do niej. Juliette wyszła w adidasach, taka normalna, byle jak ubrana, z zakupami, mówi: chodź, to ja ci zrobię lunch. I zaczęła gotować, a ja cały czas ją pytałam, czy nie ma żadnego alkoholu... Ona na to, że nie pije, bo ma małą wątrobę. Ja na to mówiłam, że ja za to mam dużą, dlatego muszę się czegoś napić... W końcu przyniosła alkohol z piwniczki, więc ja zaczęłam ją dręczyć o to, czy mogę zapalić. Ona się zgodziła, tylko mówi - wyjdź na zewnątrz. I zaczęłam mówić o filmie, nawijałam przez godziny. A Juliette się śmiała, jadłyśmy, rozmawiałyśmy, ona znowu się śmiała, więc chyba ją ubawiłam, do tego ten alkohol i te papierosy. Zaczęła mówić, że widziała "33 sceny z życia", które jej się bardzo podobały. Powiedziała, że ceni to jak prowadzę aktorów itd. O scenariuszu "Sponsoringu" od razu powiedziała, że jej się podoba, prócz zakończenia, które uważa za słabe. Po spotkaniu mijają dni, a ja nie mam od niej żadnej wiadomości. Ale patrzę w telefon, okazuje się, że mam cztery wiadomości od niej, których nie wiem dlaczego, ale nie odczytałam: Małgośka, tu Juliette, chcę z tobą zrobić ten 'fuckin' film" - jak się okazało już pierwszego dnia po spotkaniu odpisała. Więc szybko nadrobiłam zaległości, napisałam do niej - tak róbmy!

Jak się pracowało?

- Bardzo dobrze, Juliette obdarzyła mnie zaufaniem totalnym. Nigdy wcześniej nie zdarzyło mi się coś takiego z żadnym aktorem. Dała mi przestrzeń do tego, żebym mogła zrealizować siebie. Nawet jak były trudne chwile - a wiadomo bywają, z ekipą itd. - ona zawsze stawała po mojej stronie, była lojalna, nigdy mnie nie zostawiła i to było dla mnie niecodzienne. Ja myślę, że ona ulepiła mnie jako dorosłego reżysera. To była niesamowita współpraca i wielkie obustronne zaufanie.

A jak prowadziło się młodszych aktorów?

- Joanna Kulig ma w twoim filmie świetną, odważną rolę. To było o wiele trudniejsze. Aśka wypadła świetnie w filmie, ale było to trudno osiągnąć, bo ona po prostu mi nie ufała. Ja w ogóle często tak mam z aktorami, zazwyczaj podczas pracy nad filmem przechodzę przez lekki konflikt z aktorem. Ale wydaje mi się też, że jest pewna zasada - im aktor mniej doświadczony, tym trudniej mu jest mi zaufać. Ale Aśka też jest na swój sposób niesamowita, trzy miesiące chodziła i narzekała, że ma do zagrania pewną trudną scenę - jest w filmie bardzo odważna scena dziewczyny z klientem - trzy miesiące chodziła i mi o tym mówiła. Więc ja w pewnym momencie nie wytrzymałam i walę prosto z mostu: Asia, jeszcze raz o tym powiesz i ja schodzę z planu. Nadszedł dzień, w którym musieliśmy zrealizować tę scenę i ona weszła i po prostu to zagrała. Bez słowa. Bardzo mi tym zaimponowała. Z kolei francuska aktorka, Anas, od początku mówiła, że sceny erotyczne to dla niej żaden problem. Po czym jak przyszło jej zagrać mocną scenę erotyczną z klientem nagle stało się to jakąś barierą nie do przejścia. I była afera. Więc różnie bywa. Aśka jest wspaniała, to filmowe zwierze i wielki talent.

Mimo różnic pokoleniowych, czułaś jakąś więź ze współautorkami tego filmu? Także z Binoche, której wkład pracy jest wielki.

- Czułam ogromną więź. Wielką solidarność.

Pytam nie bez powodu - tam jest scena między Binoche a Kulig, gdzie na początku grane przez dziewczyny bohaterki nie potrafią się porozumieć, jest bariera pokoleniowa, która z czasem znika.

- Okazuje się, że czują podobnie, mają takie same lęki i pragnienia, choć dzieli je niemal wszystko. To było świetne w tej współpracy. Choć my wszystkie jesteśmy różne, świetnie nam się pracowało. Może dlatego, że ten projekt tworzyły prawie same kobiety, to pierwszy raz gdy pracowałam głównie z kobietami i jestem bardzo zadowolona z tego faktu, odkrywanie siebie, kobiecości na nowo i z różnych perspektyw. Nie miałyśmy problemu z tym, żeby wczuć się w sytuację pozostałych kobiet, które tworzyły scenariusz i film. Moim zdaniem nie istnieje coś takiego jak wiek. Wiek jest w głowie. Jeśli człowiek jest ciekawy świata, może być wiecznie młody. Nie chodzi mi o wygląd, ale o to, czego oczekujesz od świata, od innych, od siebie. Możesz się nigdy nie stać pańcią. To jest zupełnie niezależne od wieku biologicznego. Dla odmiany teraz robię film z samymi facetami...

To, co jest silnie odczuwalne w twoich filmach to gest - on definiuje ludzi, mówi o tym jaki to bohater, jakie zajmuje miejsce w hierarchii rodziny, na jakim jest etapie życia. To zaskakujące, nawet najdrobniejszy gest, słowo, nawyk potrafi przemycać znaczenia, które mówią bardzo dużo o postaciach. Inni opisują to w dialogach, ty dajesz sygnały już w pierwszej scenie, przedstawiasz bohaterów tak, że wszystko jest jasne, można interpretować. Tak było w "33 scenach..." - pierwsza scena przy stole; tak jest w "Sponsoringu", już na początku Binoche siedzi przed komputerem i gładzi się ręką po piersi. Jeden gest - tyle znaczeń.

- No wiesz, ja strasznie podpatruję. Jestem bardzo uważnym obserwatorem. Zawsze zazdrościłam mojemu ojcu. On przychodził, patrzył na osobę - teraz sobie myślę, jakie to było straszne - i radykalnie ją oceniał. Nigdy się nie mylił, czym doprowadzał mnie do szału, bo uważałam, że jest to niesprawiedliwe. Myślałam, że się tego nigdy nie nauczę, a jednak... mam tę umiejętność, ja się bacznie przyglądam ludziom, cały czas ich obserwuję, fascynują mnie ich gesty. W moim najnowszym filmie to będzie jeszcze bardziej wydobyte. Chciałabym operować bardzo dużym skrótem, z minimalną ilością słów, bez dialogów - które zwykle w polskich filmach są informacyjne - ale tak żeby dla widza wszystko było jasne. Też chciałabym jedną rzecz podkreślić, to, że wszystko jest w moich filmach tak czytelne, to też zasługa Michała Englerta. Robimy wszystkie filmy razem. To jest dziwny tandem. Rozumiemy się z Michałem bez słów, Michał też jest obserwatorem. I ja i on jesteśmy odpowiedzialni za inscenizacje i za gest.

Zakończenie "Sponsoringu" jest jak dynamit. Pozornie ciche, spokojnie, ale po czasie dochodzi do widza to, co się właśnie stało. I ta świadomość burzy wszystko, wywraca do góry nogami cały porządek.

- Nazwałaś to dokładnie jak trzeba, przeżywam to podobnie. Ten film mnie samą zaskoczył. Ta historia jest bardzo osobista, w postać Anny włożyłam sporo swoich lęków, podobnie zresztą jak Juliette, obydwie budowałyśmy graną przez nią bohaterkę z prywatnych emocji, z własnej intymności. Dlatego każdy seans tego filmu jest wielkim przeżyciem. I finał jest bolesny, ale ma być bolesny. Inaczej nie można.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Sponsoring
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy