"Sponsoring": WYWIAD Z JOANNĄ KULIG
"Sponsoring" to film odważny, bezkompromisowy, szczery. To wyzwanie dla aktora brać udział w takiej historii, móc wcielać się w postać taką jak Alicja. Czy czułaś jednak jakąś obawę związaną ze swoją rolą - że jest zbyt śmiała, że opowieść będzie zbyt wiele Cię kosztować?
- Zagranie w filmie, który opowiada o delikatnej i subtelnej sferze, jaką jest kobieca seksualność, na pewno było wyzwaniem. Jednak podejmując decyzję o zagraniu roli Alicji byłam świadoma trudności, jakie to ze sobą niesie. Wiedziałam, że wcielenie się w tak trudną postać będzie wymagało wiele wysiłku przy konstruowaniu roli, długo przedtem zanim zaczną się zdjęcia.
Jaka była Twoja pierwsza refleksja, po pierwszej lekturze scenariusza, po pierwszym zapoznaniu się z proponowaną rolą?
- Przede wszystkim spodobała mi się postać Alicji. Od początku ją polubiłam. Wydała mi się sympatyczną, odważną kobietą, która mówi prosto z mostu co myśli. Bardzo spodobała mi się pierwsza część scenariusza. Natomiast koniec mnie zdenerwował, choć teraz już nie pamiętam, co tam było, bo scenariusz tak ewoluował. Ostatecznie film kończy się inaczej. Ale pamiętam ten nerw i emocje, które towarzyszyły czytaniu i rozczarowanie jak scenariusz się skończył.
Grasz z Juliette Binoche. Współodczuwanie, przeżywanie tych dwóch postaci jest niesamowite - to spektrum emocji powoli uwalnianych, ukazywanych. Jak się pracowało z francuską aktorką?
- Z Juliette Binoche grało się świetnie. Rozumiałyśmy się bez słów. Czułyśmy się. To było fantastyczne. I to chyba rzeczywiście widać na ekranie. Zresztą Juliette ma polskie korzenie. Bardzo mnie wzruszyła, kiedy na planie zaśpiewała po polsku "Lulajże Jezuniu". Tak jak ja lubi improwizować - choć ja miałam ograniczenia językowe.
No właśnie, czy język stanowił barierę, czy nauczyłaś się go na tyle dobrze, że mogłyście bez problemu porozumiewać się w tym języku?
- Języka francuskiego nauczyłam się na tyle dobrze by grać. Jednak poza planem rozmawiałyśmy po angielsku.
A jak współpraca z Małgosią Szumowską? Polska reżyserka słynie z niekonwencjonalnych metod pracy...
- To prawda, ale obejrzałam "33 sceny z życia" i ujęły mnie wrażliwość i piękno tego filmu. Kusiło mnie by pracować z Małgośką, choć wiedziałam, że to trudna i nieprzewidywalna reżyserka i łatwo nie będzie. Podjęłam tę współpracę mimo, iż byłam świadoma, że psychodrama to nie moja metoda i nigdy się na nią nie zgodzę. Dużo rozmawiałyśmy o roli i pracy nad nią. Efekt końcowy to wynik kompromisu.
W filmie masz bardzo odważne sceny, które oczywiście mają swoje uzasadnienie scenariuszowe. Ciekawe, jak daleko jesteś w stanie przesunąć w zawodzie aktora granice intymności? I wcale nie chodzi mi tu o pokazanie nagiego ciała, raczej o prawdę psychologiczną, jakiś element swojej emocjonalności, który pomaga w budowaniu postaci, ale, który na pewno sporo Cię kosztuje, sprawia, że musisz się odsłonić.
- W pracy nad rolą nie odsłaniam się jako człowiek. Buduję rolę w oparciu o prawdę psychologiczną postaci. Musiałam bardzo dobrze zrozumieć Alicję, by móc się w nią wcielić, zrozumieć jej motywacje. Uważam, że w aktorstwie nie można przekraczać granic intymności, bo wtedy aktor się nakręca i traci kontrolę nad rolą. Przestaje panować nad swoim instrumentem jakim jest ciało. A ten instrument musi być pięknie nastrojony i wolny, aby czuć to, co postać, którą gra.