"Spartan": MÓWI DAVID MAMET
Czym zajmuje się bohater Pana filmu?
Kieruje akcją, która ma celu odnalezienie porwanej dziewczyny. Mój film trochę przypomina „Poszukiwaczy zaginionej arki“, trochę „Shreka“, a trochę „Princess Bride“, ma swoje korzenie w konwencji, która czasami nazywana jest mitem, a czasem bajką.
W bajkach bohater musi stawić czoła licznym wyzwaniom. Jakie wyzwania czekają Scotta?
Przede wszystkim jego śledztwo zostanie skierowane w złym kierunku. Potem okaże się, że przełożeni go okłamują. A potem, kiedy wreszcie odkryje, że dziewczyna żyje, będzie musiał znaleźć odpowiedź na pytania – kto ją porwał i w jakim celu? I jak ją uratować? Do drugiej części filmu pasuje określenie wymyślone przez Josepha Campbella - „w brzuchu bestii“. Wszystko jest w stanie zamętu.
Scenariusz cały czas balansuje pomiędzy kinem psychologicznym, a kinem akcji. Odzwierciedla to niejako przemiany, jakie przechodzi Scott. Czy Pana bohater walczy sam z sobą?
Oczywiście. On sam o tym mówi. W jednej z wersji scenariusza ktoś pyta Scotta: „kim jesteś?“, a on odpowiada: „jestem rzezimieszkiem, który przegląda się w lustrze“. Jest to facet, któremu zlecano różne zadania i mówiono, że jeżeli będzie ślepo wykonywać rozkazy, zostanie nagrodzony. Ale nie ma prawa kwestionować uczciwości swoich przełożonych ani ich rozkazów. Jednak sprawy układają się tak, że musi nie tylko zakwestionować ich poczynania, ale i przewartościować całe swoje życie.
Ciekawe są jego relacje z Curtisem...
Curtis jest typem bohatera, który w komediach pełni rolę komediowego przerywnika. Jednak w moim filmie staje się uosobieniem sumienia bohatera. Jest nowicjuszem w tej branży i nie boi się stawiać pytań, których nie zadają już weterani. Dlaczego to robimy? Czy postępujemy słusznie?
Czy są w tym filmie podteksty na temat władzy i manipulacji? Tego, co ludzie są w stanie zrobić, by zdobyć lub utrzymać władzę?
Nie nazwałbym tego podtekstem. To jest bardzo czytelny temat filmu. Nasz bohater musi uświadomić sobie, że zabrnął w ślepą uliczkę. Stał się taki, jak jego przełożeni.
Jakie są różnice między procesem pisania scenariusza, a reżyserowaniem filmu?
W obu przypadkach chodzi o opowiedzenie historii. Kiedy piszę scenariusz mam do dyspozycji jedynie pióro i papier. Kiedy reżyseruję dysponuję mnóstwem elementów filmowej konstrukcji. Takich, jak dekoracje, kostiumy, montaż, muzyka. Przechodzę więc od najbardziej samotnego zajęcia, jakim jest pisanie, do najbardziej społecznego zajęcia, jakim jest reżyserowanie.
Lubi Pan pracować z tymi samymi aktorami. W tym filmie na przykład obsadził pan Macy’ego i O’Neilla. Dlaczego ich Pan zaangażował?
Zaangażowałem Macy’ego, bo wisi mi 2.700 dolarów od 1970 roku. Nie tracę nadziei, że jeśli będę go angażował – a robię to od ponad 30 lat – może wreszcie zrozumie aluzję i odda mi dług.
A co z Edem O’Neillem?
Uwielbiam Eda O’Neilla. To wspaniały aktor. Podobnie, jak większość aktorów, z którymi pracuję, poznałem go w latach 70. w Chicago.
Nie pracował pan wcześniej z Valem Kilmerem...
... ale zawsze podziwiałem go jako aktora. Val bardzo chciał zagrać w tym filmie, a ja bardzo chciałem go zaangażować.
A co z Derekiem Luke?
Reprezentuje sobą zupełnie inny typ aktorstwa niż Val. Zaskoczył mnie swoją kreacją w „Antwone Fisher“ .
Kristen Bell. Jak do Pana trafiła?
Zgłosiła się na przesłuchanie. Wcześniej poznałem kilka młodych aktorek, które były świetne. Potem zobaczyłem Kristen. Jest ona nie tylko bardzo utalentowana i bardzo ładna, ale również bardzo twarda. A dowcip polega na tym, że taka jest też córka prezydenta z mojego filmu. Przez pierwszą połowę filmu słyszmy, że córka prezydenta to uosobienie cnót i doskonałości. Przedstawiana jest jako dziewczyna z klasą, a kiedy wreszcie ją widzimy jest przytrzymywana w burdelu i klnie jak szewc. Kristen pasowała bezbłędnie.
(wywiad ze strony spartanthemovie.warnerbros.com)