Reklama

"Sophie Scholl - ostatnie dni": O ROLI GŁÓWNEJ - JULIA JENTSCH

Co było dla pani najbardziej interesującym aspektem realizacji filmu „Sophie Scholl – ostatnie dni”?

Niezwykłość i wyjątkowość całej sytuacji. Śledzimy losy młodej kobiety, która wkrótce umrze, towarzyszymy jej podczas policyjnych przesłuchań i procesu, aż do samej egzekucji. Ona stawała w obliczu śmierci z niewiarygodna siłą i do samego końca odważnie broniła swoich ideałów. To mnie fascynowało i intrygowało. Zadawałam sobie pytania: „Co ona myślała?”, „Co czuła?”. Chciałam jak najlepiej poznać jej charakter. Było dla mnie jasne, że to będzie moje największe wyzwanie. Jednocześnie wiedziałam, że ta historia absolutnie zasługuje na to, aby zostać opowiedziana!

Reklama

W jaki sposób przygotowywała się pani do tej roli?

Dużo czytałam, głównie listy i pamiętniki Sophie Scholl, ale także protokoły przesłuchań. Przed rozpoczęciem zdjęć razem z Alexandrem Heldem spędziliśmy dużo czasu ucząc się dialogów i ćwicząc sceny przesłuchań. Było dla mnie budujące, że on także czuł potrzebę takiej współpracy. Później obejrzałam kasety z wywiadami, które Marc Rothemund przeprowadził z Anneliese Graf i Elisabeth Hartnagel. Były niezwykle ciekawe, chociaż wpadłam w panikę słysząc, jak opisują sposób w jaki Sophie mówiła...

Ze szwabskim akcentem?

Tak. Szybko jednak ustaliliśmy z Markiem, że nie będę tak mówić w filmie. Sophie używająca szwabskiego akcentu stwarzałaby dystans i wprawiała w pewne zakłopotanie, a tego chcieliśmy za wszelką cenę uniknąć. Bardzo szybko zauważyłam, że wcale nie jest dobrze, kiedy próbuję ją jak najwierniej naśladować. Nie wyglądam tak jak ona, mam inną barwę głosu. Zamiast tego spróbowałam więc wczuć się w nią, na przykład czytając to, co pisała. To przynajmniej dawało mi wyobrażenie o tym, co myślała i co było dla niej istotne. Właśnie w ten sposób starałam się do niej jak najbardziej zbliżyć.

Czy granie postaci historycznych jest dla pani trudne?

Bardzo trudne. Jako aktor chcesz jak najlepiej zagrać każdą rolę. Kiedy jednak interpretujesz postaci, które naprawdę żyły, dochodzi jeszcze jeden element: ogromna odpowiedzialność wobec tych, którzy je znali. Z natury staram się nie być zbyt wścibska ani natarczywa, ale Marc starał się rozwiać moje wątpliwości mówiąc: „Faktycznie próbujemy jak najwierniej przedstawić historię, ale nie trzymamy się obsesyjnie każdego szczegółu. W końcu pokazujemy własną wersję wydarzeń, opartą na tym, czego udało nam się dowiedzieć i będącą efektem naszej pracy na planie”. To mnie przekonało.

Czy widziała pani przed rozpoczęciem zdjęć filmy Michaela Verhoevena i Percy Adlon?

„Białą różę” tak. Ale ponieważ koncentruje się on głównie na innych wydarzeniach, nie mógł mieć niepożądanego wpływu na moją grę. „Fünf letzte tage” widziałam dużo później i z perspektywy czasu wydaje mi się, że to dobrze. Bardzo mi się podobał i gdybym obejrzała go wcześniej, mógłby wywrzeć na mnie zbyt duży wpływ podczas pracy na planie.

Jak scharakteryzowałaby pani Sophię Scholl? Co było w niej wyjątkowego?

Mam wrażenie, że bardzo ciekawili ją ludzie. Kryły się w niej ogromne pokłady współczucia. Niezwykłe było dla mnie to, w jaki sposób opisywała spotkania z ludźmi ze wszystkich środowisk i jak się z nimi porozumiewała. Na dodatek odczuwała wielki głód wiedzy. W jej listach często czytamy: „Przyślijcie mi więcej nowych książek. Umieram z głodu!”.

Czy uważa pani, że wiara pomagała Sophie na jej drodze życia?

Absolutnie. Interesujące jest to, że podczas gdy jej ojciec raczej trzymał się z dala od Kościoła, jej matka była bardzo religijna, nie narzucała jednak wiary swoim dzieciom. Rodzeństwo Schollów mogło więc krytycznie obserwować odmienne postawy rodziców wobec religii i samodzielnie wybrać tę, która im bardziej odpowiadała. W ten sposób sami znaleźli drogę do Boga. Jestem przekonana, że Sophie czerpała wielką siłę ze swojej wiary bezpośrednio przed śmiercią, kiedy była tak bardzo samotna. Jej modlitwy są w tym filmie pokazane.

Podczas przesłuchań przez Gestapo Sophie pokazała, że ma nerwy ze stali...

Rzeczywiście. Przez wiele godzin udawało jej się wprowadzać w błąd przesłuchującego ją oficera, doświadczonego profesjonalistę, którego w końcu przekonała o swojej niewinności. Czytając protokoły przesłuchań odnosi się wrażenie, że z każdym dniem Sophie stawała się coraz bardziej niesamowita. Musiała przez cały czas zachowywać niezwykły spokój i pewność siebie. Jej ogromne pokłady współczucia i chęć ochrony przyjaciół bez wątpienia skłoniły ją do wzięcia na siebie pełnej odpowiedzialności w momencie, gdy dowody świadczące przeciwko niej stały się niepodważalne i nie mogła już dłużej zaprzeczać swojemu zaangażowaniu. Miała także odwagę odrzucić propozycję złożoną jej przez przesłuchującego oficera. W praktyce podpisała w ten sposób na siebie wyrok śmierci, odważnie głosząc swoje przekonania i mówiąc: „Powtarzam - tylko ja jestem winna.”

Czy kiedykolwiek pytała pani siebie, jak zachowałaby się w takiej sytuacji?

Oczywiście. Mogę tylko powiedzieć: „Mam nadzieję, że podjęłabym takie same decyzje”. Ale tak naprawdę tego nie wiem. Twierdzenie, że zachowywałabym się tak samo, byłoby arogancją. Trzeba wziąć także pod uwagę toczącą się wtedy wojnę. Sophie mogła pomyśleć: „Mnóstwo ludzi zginęło w nalotach lotniczych i na frontach tej niemoralnej wojny – dlaczego ja nie mam poświęcić się dla dobra sprawy, która jest tego warta?”

Na początku filmu widzimy jak Sophie śpiewa i tańczy przy piosence Billie Holiday...

Wydawało nam się, że istotne jest pokazanie jak ta dziewczyna cieszyła się życiem. Na starych fotografiach widzimy Sophie wędrującą i pływającą z przyjaciółmi, bawiącą się na przyjęciach i pijącą wino. Z całą pewnością nie była osobą pragnącą męczeńskiej śmierci, tylko młodą kobietą, która kochała życie i chciała je jak najlepiej poznać.

Nie eteryczną istotą z aureolą...

Nie, była postacią z krwi i kości. Młodą kobietą. Nie wolno o tym zapominać. Z jednej strony mamy oświadczenie jej kata, który mówi, że nigdy w swoim życiu nie widział, aby ktoś szedł na szafot z tak podniesioną głową, jak Sophie Scoll. Z drugiej strony jednak wiemy, że także płakała, na przykład, gdy dowiedziała się o aresztowaniu Christopha Probsta. To był dla mnie największy problem, z jakim musiałam się zmierzyć: w każdej scenie zastanawiałam się, co w tej chwili mogła czuć Sophie. Czy jej wewnętrzna siła i poczucie bezpieczeństwa brały górę, czy też poddawała się strachowi i smutkowi? Z takimi dylematami musiałam zmagać się przez cały czas kręcenia zdjęć.

Nieustanna walka pomiędzy siłą charakteru a strachem przed śmiercią?

Dokładnie. To właśnie czyni jej postać tak fascynującą. Zupełnie nie interesowałoby mnie granie roli nadludzkiej istoty, absolutnie dla mnie nieosiągalnej. Widzowie powinni zdać sobie sprawę z tego, że Sophie była zupełnie normalną dziewczyną z typowymi dla jej wieku obawami i że podejmowała decyzje, które my także moglibyśmy podejmować. Nie powinniśmy szukać łatwych usprawiedliwień mówiąc: „Nie jestem tak silny jak Sophie Scholl”. To absurd. Sophie pokazała nam, że każdy może przezwyciężyć swoje obawy i słabości oraz że musimy walczyć o to, aby być silnym.

Tak więc ten film nie jest tylko spojrzeniem w przeszłość...

Absolutnie nie. Kwestia odwagi cywilnej jest zawsze aktualna. Na przykład, ktoś zostaje napadnięty w metrze. Sophie zmusza nas do zadania sobie kilku pytań: „Jak byśmy się zachowali w takiej sytuacji?”, „Czy naprawdę zawsze działamy zgodnie z własnym sumieniem?”, „Jak daleko posunęlibyśmy się w obronie naszych ideałów?”. Tak więc jest to film jak najbardziej aktualny.

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy