"Śmierć nadejdzie jutro": MÓWI TOBY STEPHENS
”AKTOR GRAJˇCY PRZECIWNIKA BONDA BIERZE NA SIEBIE OGROMNˇ ODPOWIEDZIALNOŚĆ”
Po pierwszym spotkaniu z producentami byłem przekonany, że nic z tego nie będzie. Dwa miesiące później zaproponowano mi jednak zdjęcia próbne, po których musiałem czekać kolejnych osiem tygodni, aż w końcu powiedziano mi, że zagram Gustava Gravesa. Rozumiem obiekcje producentów, bo nie jestem dobrze znany w Ameryce. Jak się jednak okazało, miałem swoje atuty, bo twórcom zależało, by zaangażować do tej roli kogoś młodego o stosunkowo nieznanej twarzy. Poza tym Graves miał być człowiekiem aroganckim i bezczelnie pewnym siebie, a kogoś takiego zagrałem na zdjęciach próbnych.
Gdy tylko dostałem rolę, odkryłem, że otacza ją niesamowita aura. Wszyscy moi przyjaciele natychmiast mnie znienawidzili, bo zazdrość wzięła nad nimi górę. Szybko jednak zdałem sobie sprawę, że staję przed wielkim wyzwaniem. Uświadomiłem sobie, że stanę się częścią serii, która na całym świecie - a zwłaszcza w Anglii - jest ważnym elementem kultury masowej. Im większa popularność, tym większe oczekiwania widzów, a bez dobrego złoczyńcy nie ma filmu. Jeśli nie uda ci się stworzyć ciekawej postaci, fani Bonda wyjdą z kina zawiedzeni. Trema opuściła mnie dopiero po rozpoczęciu zdjęć. Po nakręceniu kolejnego ujęcia często kręciło mi się w głowie, bo uświadamiałem sobie, że właśnie zagrałem scenę z Jamesem Bondem!
Gustav Graves ma w sobie coś ze schizofrenika, skrywa bowiem dwie twarze. Z jednej strony jest przemysłowcem, który walczy w obronie środowiska naturalnego, z drugiej - bezwzględnym złoczyńcą. Jest wpływowy i bogaty, ma jasno wytyczone cele, ale my czujemy, że coś knuje. Nie jest jednowymiarowym ”czarnym charakterem”, zaintryguje więc widzów, którzy będą się starać go rozgryźć.
Na potrzeby filmu musiałem wziąć lekcje szermierki, a moim trenerem był mistrz tego sportu Bob Anderson. Fechtowałem co prawda na scenie, ale tam obowiązuje zupełnie inna technika: unikasz zadawania pchnięć, podczas gdy film wymaga większego realizmu. Musiałem także nauczyć się kilku zdań po koreańsku, co uważam za jedno ze swych największych osiągnięć.
Największym wyzwaniem były dla mnie dialogi. Bohaterowie filmów o Bondzie mówią swoim własnym językiem, który w ustach aktora musi brzmieć przekonywająco. To trudna sztuka, która wymaga zachowania wielkiej równowagi.
Lubię grać złoczyńców, nie chcę jednak, by mnie zaszufladkowano. Nie mam zamiaru przez całe życie grać ”czarnych charakterów”. Mogę sobie na to pozwolić powiedzmy raz na dwa lata, by nie tracić płynności finansowej. Amerykanie uwielbiają obsadzać brytyjskich aktorów w rolach złoczyńców, a zaczęło się to chyba od Basila Rathbone’a i Jamesa Masona. Brytyjscy aktorzy mają nieco teatralny styl gry, a Amerykanie lubią, gdy ich złoczyńcy są odrobinę ekscentryczni. Nie mam jednak zamiaru przenosić się do Los Angeles. Mogę tam wpadać raz na jakiś czas, ale trudno by mi było się tam zaaklimatyzować.
Mój ulubiony film o Bondzie to ”Pozdrowienia z Moskwy”. Myślę, że w osobie Roberta Shaw agent 007 spotkał godnego siebie przeciwnika. Na tym polega cały trik - widzowie muszą choć na chwilę uwierzyć, że Bond może przegrać, mimo iż doskonale wiedzą, że w finale zatryumfuje.