"Śmierć nadejdzie jutro": MÓWI JOHN CLEESE
”GARDZĘ TECHNIKˇ WE WSZELKICH JEJ PRZEJAWACH”
Byłem uszczęśliwiony, gdy zaproponowano mi rolę asystenta ‘Q’. Miałem nadzieję, że grający ‘ Q’ Desmond Llewelyn i ja spotkamy się na planie jeszcze wiele razy. Niestety, Desmond zginął w wypadku samochodowym w 1999 i poproszono mnie, bym przejął jego rolę.
Moje zadanie polega na tym, że dostarczam Bondowi wszystkich gadżetów potrzebnych mu do przeżycia, mimo iż sam - podobnie jak Desmond - gardzę techniką we wszelkich jej przejawach. Nie potrafię niczego włączyć, nawet zwykły ołówek to dla mnie przeszkoda nie do pokonania. Nie jestem więc wystarczająco wykwalifikowany, by grać tę rolę, ale powierzono mi ją tak czy inaczej. Przynajmniej w dwóch następnych filmach...
Podobnie jak Desmond mam ogromne problemy z opanowaniem swoich kwestii, które najeżone są terminologią techniczną. Czasami mam wrażenie, że brak w nich emocji. Nie mogłem dla przykładu wypowiedzieć kwestii ”działka z samonaprowadzaniem”, choć zwykle nie mam problemów z pamięcią. Myliłem się za każdym razem, mimo iż bez trudu przebrnąłem przez ”umieszczone po obu stronach niewielkie kamery utrwalają obraz, który widzą, na emitującej światło polimerowej taśmie filmowej”. Dziwne, prawda?
Powiedziano mi, że fani nie mogą się doczekać sceny między Bondem a ‘Q’. Nigdy wcześniej nie przyszło mi to do głowy. Szybko jednak zdałem sobie sprawę z jednej rzeczy - w każdym filmie Bond ma nową dziewczynę (zazdroszczę mu: nie musi spotykać starej, której zdążył się już pozbyć) i nowego wroga, bo starego wykończył w poprzedniej części. ‘Q’ i ‘M’ to jedyni ludzie, których stale spotyka na swej drodze, a na starość człowiek tęskni za stabilizacją...