"Skyfall": NAZYWAM SIĘ MENDES, SAM MENDES
Sam Mendes stał się kandydatem do reżyserowania dwudziestego trzeciego filmu ze słynnej serii już po premierze "Quantum of Solace" w 2008 roku. Jest to pierwszy reżyser-zdobywca Oscara, który zrealizował film z serii bondowskiej. To twórca wielkiego talentu i formatu. Oscara zdobył za "American Beauty", a każdy jego kolejny film stawał się artystycznym i szeroko dyskutowanym wydarzeniem. Jak wspominał Daniel Craig, zaprzyjaźniony z reżyserem od lat (wystąpił w "Drodze do Zatracenia"), podczas przyjemnego popołudnia spędzonego przy drinku i cygarach, zapytał współbiesiadnika żartobliwie: - Słuchaj Sam, a nie chciałbyś reżyserować następnego Bonda? Zapewniam cię, że będzie to całkiem nowe doświadczenie, uwierz mi, to trudno sobie wyobrazić. A wiem to dobrze, bo dwa razy byłem Bondem.
Aktor opowiadał: - Uświadomiłem sobie, że przecież nie jest moją rolą proponować Samowi pracę. Czułem jednak, że to naprawdę dobry pomysł, a producenci, Michael i Barbara, zgodzili się ze mną całym sercem. Craig podkreślał, że jego zdaniem atutem reżysera jest to, iż ma tak wielkie doświadczenie teatralne. - Teatr uczy ludzi bardzo bliskiej współpracy. Oczywiście hierarchia była jasna - to Sam był bossem. Przy tak wielkiej produkcji łatwo popaść w paranoję. Moim zdaniem z takim zagrożeniem Sam poradził sobie z łatwością. Włożył w ten film całą swą zawodową wiedzę zgromadzoną przez lata, a także doskonałą znajomość utworów Fleminga i kinowej serii bondowskiej.
Mendes przyznawał, że Bond towarzyszył mu właściwie od dzieciństwa i propozycja nakręcenia "Skyfall" była jak spełnienie marzeń. Wspominał, że pierwszy film z Bondem, jaki widział, to "Żyj i pozwól umrzeć". Od tego czasu pokochał całą serię. - Można powiedzieć, że od czasu, gdy w wieku dziewięciu czy dziesięciu lat zobaczyłem pierwszego Bonda, mam wielce osobisty stosunek do całego cyklu. W dodatku tak się składa, że obecnie można zrobić wielki, pełen glamouru, eskapistyczny rozrywkowy film, który powie coś także o świecie, w którym żyjemy. Kreacje Daniela w "Casino Royale" i "Quantum of Solace" sprawiły moim zdaniem, że Bond znowu stał się prawdziwym człowiekiem w prawdziwych sytuacjach. Co przypominało mi moje odczucia, gdy oglądałem Bondy z Seanem Connerym.
Producent Michael G. Wilson doskonale pamiętał o urodzinach 007. - Myślę, że pięćdziesiąta rocznica i dwudziesty trzeci film tworzyły sporą presję, by nie zawieść oczekiwań widowni. Ale mieliśmy do dyspozycji świetny zespół, skompletowano doskonałą obsadę, a scenariusz był precyzyjny i miał mocny emocjonalny wymiar. Barbara Broccoli dodawała: - Ze swoją wiedzą na temat serii Sam doskonale zna jej mechanizmy i wie, czego oczekuje publiczność. Broccoli to córka pierwszego producenta (wraz z Harrym Saltzmanem) serii bondowskiej, Alberta "Cubby" R. Broccoliego (1909-1996); Wilson to jego pasierb, który był także scenarzystą kilku Bondów w latach 80. Mendes chwalił sobie współpracę z tym bardzo zgranym producenckim teamem: - Barbara sprawia wrażenie, że zna każdego członka ekipy po imieniu, a jeśli następuje jakiś kryzys, można mieć pewność, że szybko go skutecznie zażegna. Michael natomiast ma wielkie doświadczenie i mądrość. Na planie nigdy nie poucza, ani nie wywiera presji. I pamięta dosłownie wszystko, co Bond już robił - wystarczy go spytać. Miałem naprawdę wielką wolność, nie czułem ograniczeń związanych z gatunkiem czy konwencją cyklu. No i mogłem mieć Daniela i Judi Dench w jednym filmie, a oboje znam od dawna i niezwykle cenię.