Reklama

"Skazany na bluesa": JAN CHOJNACKI O FILMIE

Był jednym z niewielu, skazanych na bluesa.

Ten wyrok dodawał mu sił.

Miał dom i rodzinę,

spokojnie mógł żyć.

Lecz często uciekał, by stanać przed wami,

By znów nabrać sił.

„Skazany na bluesa” nie jest filmem muzycznym, nie jest dokumentem, nie jest też kolejną fabularyzowaną biografią wielkiego artysty, nie jest poetycką impresją ani wreszcie próbą pokazania meandrów rodzimej pop kultury. Ale każdy z tych elementów ma w obrazie Jana Kidawy-Błońskiego swoje istotne znaczenie. Reżyser ułożył je tak, by ukazać widzowi całą: artystyczną, ludzką i gorzką prawdę o Ryszardzie Riedlu. O muzyku, którego sztuka, charyzmatyczny związek ze słuchaczami i tragiczna walka z nałogiem stały się znakiem czasu dla milionów Polaków w latach dziewięćdziesiątych.

Reklama

Kidawa, jak żaden inny twórca jest predystynowany do pokazania nam swojej wizji fenomenu „polskiego Jima Morrisona”. Są z Riedlem niemal równolatkami, dzieciństwo spędzili w surowej rzeczywistości chorzowskich familoków, wzajemnie się znali i rozumieli swoją dorosłą sztukę. Śląski klimat jest więc dla „Skazanego na bluesa” naturalnym tłem. W tych odrapanych wnętrzach i pokrytych szarym pyłem krajobrazach Riedel odnalazł swoją niezwykłą przestrzeń przepojoną duchem indiańskiej wolności. Proste teksty o zwykłych sprawach oprawiał w muzykę, której źródła wywodzą się z „indiańskiego” kontynentu. A czynił to w sposób tak naturalny i wiarygodny, że tę estetykę i tę muzykę współcześni mu polscy słuchacze przyjęli za własną. Jego muzyka koiła i kołysała, dawała dreszcz emocji i niosła uspokojenie. Był wielki a jednocześnie był jednym z nas. Fragmenty koncertów Ryśka z zespołem Dżem wspaniale to dokumentują a twórcom (zdjęcia – Grzegorz Kuczeriszka i montaż – Cezary Grzesiuk) udało się w sposób niemal niezauważalny stopić rzeczywistość z fikcją. Jest w tym także ogromna zasługa odtwórcy głównej roli - Tomasza Kota. Znałem Ryska dobrze ze sceny i spoza niej. Przez ponad 100 minut projekcji Kot/Riedel dał mi poczucie obcowania z bezpowrotnie minioną rzeczywistością. Czuję też, że muzycy zespołu Dżem, którzy w filmie grają samych siebie przyjęli Tomasza, jak swojego Ryszarda. To też niezwykła gratka dla fanów!

Ale „Skazany na bluesa” to nie tylko opowieść o idolu i nieposkromionym artyście. To z wielką delikatnością, ale i z wiernością dramatycznej prawdzie opowiedziana historia nierównej walki z uzależnieniem. To także film ku przestrodze. Mówi o tym, jak samotnym Indianinem był Rysiek, a „niewinni” przyjaciele, którzy go tak skwapliwie otaczali, nadali tej samotności wymiar ostateczny. Janowi Kidawie-Błońskiemu udało się metodą poetyckiej przenośni uniknąć dosłowności w ukazaniu spełnienia najgorszego. W jego wizji Riedel znika w nicości ujeżdżając indiańskiego rumaka. Dla nas jednak, którzy go znaliśmy, samotność Ryśka pozostanie zawsze bolesnym wyrzutem.

Jan Chojnacki

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Skazany na bluesa
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy