"Siostry Magdalenki": WSPOMNIENIA MAGDALENKI
Dzisiaj ma 70 lat: „Mówiłam już o tym wiele razy. Nigdy mi nie wierzono. Straciłam godność i tożsamość: wierzę w Boga, nie w Kościół.”
„Proszę na mnie spojrzeć: to nie duch, to prawdziwa Maria Magdalena. Jestem jedną z tych, o których opowiada nagrodzony w Wenecji film Petera Mullana. Jedną z niewolnic skazanych na gnicie w należących do Kościoła katolickiego klasztorach Sióstr Miłosierdzia. Praca miała zmazać moje grzechy. Pracowałam 9 godzin dziennie, 7 dni w tygodniu, w niedziele i święta. Nie byłam dziwką, nie byłam wariatką, nie byłam nawet sierotą.
Owszem, raz byłam nieposłuszna. Mój grzech? Wyjście do kina bez pozwolenia. My, Magdalenki, istniejemy naprawdę. Pozmieniali nam imiona. Ja nazywam się Mary. Mam 70 lat i w 1985 roku zaczęłam mówić pierwsza. Wydzwaniałam po gazetach, stacjach radiowych – nikt nie chciał mi uwierzyć. Mówić źle o zakonnicach? Nie w katolickiej Irlandii, gdzie żyło 30 tysięcy Magdalenek. Wielu wolało udawać, że nic się nie działo, nawet w 1996 roku, w którym zamknięto ostatni klasztor, kiedy ujawniono dokumenty, kiedy śpiewano już o tym piosenki. Trochę jak w faszystowskich Niemczech, kiedy porządni ludzie twierdzili, że nie wiedzą, co się dzieje – i robili wszystko, aby się nie dowiedzieć. Jest wiele takich jak ja, ale one milczą. Wstydzą się, chcą zapomnieć. Biedne Magdalenki, nie pisną słowa, choćby je mordowano. Zresztą wymordowano prawie wszystkie: resztę załatwił ból, cierpienie, szaleństwo. Część z nich to obecnie dożywające swoich dni w zakładach opieki zdziecinniałe staruszki. Ale teraz mówi się o czym innym: to Islam jest zły, muzułmanie są źli. Tak, ojcze – zawsze powtarzała moja matka. Proboszczowi się nie odmawiało”.
Mary Norris mieszka na wsi. Urodziła się w 1932 roku w Sneem (w hrabstwie Kerry) jako jedno z ośmiorga dzieci Daniela i Bridgid Cronin, właścicieli niedużego gospodarstwa. Mary była najstarszą córką. Jej ojciec zmarł na raka, gdy Mary miała jedenaście lat, zaś najmłodsze dziecko sześć miesięcy.
„Po śmierci ojca naszą matkę zaczął odwiedzać pewien człowiek, znajomy, który mieszkał w okolicy. Często zatrzymywał się u nas na noc. W trakcie wizyt zachowywał się normalnie, nie działo się nic nieprzyzwoitego. Przynosił nam słodycze – a mama wydawała nam się trochę szczęśliwsza. Któregoś ranka przed wyjściem do szkoły zobaczyłam samochód. Policjant zapytał mnie o matkę. Jak się wydaje, szukali przyjaciela mamy. Zabrali nas, dzieci, i kazali maszerować do budynku sądu. Na oczach wszystkich. Wszystko z woli proboszcza, który uznał mamę za kobietę grzeszną. Oddzielono nas od braci i my, siostry, znalazłyśmy się w sierocińcu w Killarney. A przecież miałyśmy matkę! Chodziło o to, by uratować nasze dusze. Wyjaśniła mi to pewna zakonnica, okropna, bezwzględna. Już nie żyje, nazwijmy ją więc, na przykład, siostrą Laurencją. Powiedziała: Twoja matka mogła Cię zatrzymać, ale to zła kobieta. To diabeł i mam nadzieję, że nigdy nie będziesz taka jak ona. Biła mnie i dlatego moczyłam się w nocy. Za karę musiałam maszerować z mokrym materacem nad głową przed szeregiem dzieci – a one się ze mnie śmiały. Miałam dopiero 11 lat nigdy przedtem nie zdarzało mi się zrobić siusiu do łóżka. Biła mnie nagą pasem, zawsze tak, żeby nie zostawić widocznych śladów. Później zrozumiałam, że sprawianie moje cierpienie sprawiało jej przyjemność. Do jej ulubionych zwrotów należało pytanie:
Mary, ile razy?
„Ile razy myślałam, że to ja się mylę? Wiele. Pojechałam raz do Londynu odwiedzić przyjaciółkę, też Magdalenkę. Jej syn zaczął płakać a ona ze spokojem zaczęła go bić. Co ty robisz? – krzyknęłam. Przecież nas też bili i działało” – odpowiedziała.
W tym wszystkim nie chodzi zatem o przemoc fizyczną. To, co zostaje do końca życia, to spaczona psychika.
Ciągle mi powtarzali: skończysz jak Twoja matka. A ja myślałam: Boże, może naprawdę jest we mnie coś, czego nie jestem w stanie sama zobaczyć. I tak, gdy miałam 16 lat, postanowiłam zostać zakonnicą. Prowadzono wtedy nabór do Australii, do misji, których zadaniem było nawracać Aborygenów. Nie miała pojęcia, kto to Aborygen, ale podniosłam rękę. Zaczęli mnie przygotowywać do wyjazdu. Te nauki nie bardzo mi się podobały. Pewnego dnia jeden z księży powiedział: Moje dziecko, im bliżej Boga jesteś, tym bardziej diabeł czyha na Twą duszę.
Odpowiedziałam mu, że diabeł nie ma tu nic do rzeczy, a ja już nie chcę zostać zakonnicą. Znaleźli mi więc pracę u pewnej rodziny w Trale. Za 12 centów doiłam krowy, gotowałam i sprzątałam. Moja jedyna przyjemność to było kino raz w tygodniu. Zawsze pytałam o zgodę na kino – i zawsze słyszałam, że mogę iść. Któregoś razu mi nie pozwolili. I tak poszłam. Następnego dnia przyjechał po mnie ten sam człowiek, który odebrał nas matce i zamknął mnie na klucz w Killarney. Następnego dnia zabrali mnie na badania. Pamiętam zdziwienie lekarza: O co chodzi? Przecież ta dziewczyna jest nietknięta. Zupełnie nie wiedziałam, co ma na myśli. Moje rodzeństwo wylądowało u jakiegoś wieśniaka, który moich braci i siostrę wykorzystywał seksualnie. Mama nadal nie miała pojęcia, gdzie jesteśmy.”
Mary przestała istnieć w roku 1950. „Umieścili mnie w Good Shepard w Corku. Nie miałam nawet szansy pożegnać się z moimi siostrami. Tak zostałam niewolnicą w pralni Magdalenek. Zmienili mi imię i zabronili komukolwiek mówić o przyczynie, dla której się tu znalazłam. Przecież sama tego nie wiem – powiedziałam. Straciłam tam wszystko: godność, tożsamość, imię. Nie mogłam rozmawiać, otwierać usta mogłam tylko do modlitwy. Dozwolona była tylko praca i całowanie po stopach figur świętych. Była nas setka, żadna z nas nigdy nie zrobiła nic złego. Matkom zabierano dzieci i wysyłano do adopcji przez rodziny amerykańskie. Któregoś dnia spotkałam Helenę, przyjaciółkę z dawnych lat. Teraz nazywała się Regina.
Praca była bardzo ciężka: pralnia musiała działać jak należy. Gołymi rękami prałyśmy szpitalną, zakrwawioną odzież. Zakonnice zbijały majątek – my nie zobaczyłyśmy nigdy ani grosza. Spędziłam tam dwa lata. Uratowała mnie ciotka, która mieszkała w Ameryce i uparcie mnie szukała. Moi bracia jednak wpadli w alkoholizm. Nie żyją: jeden spalił się we własnym łóżku paląc papierosa, drugi zginął w pijackiej bijatyce. Nie twierdzę, że to wyłącznie wina Kościoła, z pewnością jednak to, przez co przeszli, nie ułatwiło im życiowej drogi”.
Czy można przestać być Magdalenką?
„To trudne. Wyjechałam do Anglii, wyszłam za mąż, ale potem wszystko zaczęło się psuć. Wpadłam w depresję i musiałam się leczyć. Nie potrafiłam wyzwolić się ze wspomnień. Przeszłość rządziła moim życiem. Wiele zmieniło się, kiedy poznałam mojego obecnego męża i urodziłam córkę. Kiedyś wydawało mi się, że nigdy nie uda mi się pobyć uczucia nienawiści, jakie żywiłam wobec zakonnic. Jednak udało mi się. W innym przypadku to one wygrałyby. A przecież były wśród nich, co powtarzałam i zawsze będę powtarzać, osoby dobre i religijne.
Ludziom powtarzam: Nie wstydźcie się gniewu. Macie do niego prawo. Nie pozwólcie, aby zżarła Was gorycz. Wiele z nas do dziś wstydzi się miejsca, w którym wyrosło. Ja jednak twierdzę, że wstydzić powinien się wyłącznie Kościół katolicki – to on przygotował i ponosi odpowiedzialność za całą tę historię. Teraz Kościół mówi: Jeżeli wyrządziliśmy krzywdy, prosimy o wybaczenie. Co to za pytanie: jeżeli? My, Magdalenki, niczego nie zmyśliłyśmy. Watykan naprawdę wierzy, że film opowiada przesadzoną historię? Wolę stanowisko biskupa Willy’ego Welsha, którego zdaniem Kościół powinien dogłębnie zanalizować i przemyśleć to, co się stało.
Walczyłam o to, aby każda z Magdalenek zmarłych w klasztorze miała prawo do grobu
i własnego na nim imienia. Chowano je we wspólnym grobie, anonimowo, podczas gdy zakonnice miały marmurowe pomniki…”
Mary, niech Pani nie płacze. Proszę mówić.
„Co mam mówić. Już nigdy nie pójdę na mszę. Ani ja, ani moje siostry. Ciągle wierzę w Boga, a nie w Kościół. Nie życzę sobie katolickiego pogrzebu. Nie chciałam ślubu kościelnego. Jestem chrześcijanką, nie katoliczką. Potrzebuję wiary. W to, że ten, kto ukradł Ci życie, nigdy nie trafi do raju.”
Emanuela Audisio, La Repubblica, 13.09.2002r.
„Film nie mówi prawdy o Kościele. To hańba dla Festiwalu”
(magazyn watykański L’Osservatore Romano)
CORRIERE DELLA SERA, 8 września 2002r.