Reklama

"Sin City - Miasto Grzechu": OD LITERATURY POPULARNEJ DO TECHNOLOGII CYFROWEJ

Sin City narodziło się z wielkiej amerykańskiej tradycji lekkiej literatury, która stanowi rdzeń kultury popularnej. Miller zabrał swoją twórczość w zakazane rewiry – mroczne serce miasta – tak jak to wcześniej zrobiły powieści detektywistyczne i filmy noir z lat czterdziestych i pięćdziesiątych. Mroczne serce miasta – typowe amerykańskie miejskie bezdroże, oaza prawdziwych twardzieli. Miejsce, gdzie rozmowy zawsze się urywają, wyjęci spod prawa toczą odwieczne walki z systemem, a pod chłodną powierzchnią buzuje nienawiść i pożądanie seksualne.

Reklama

Mężczyźni u Millera to nieociosane klocki zbudowane z mięśni, jego kobiety obdarzone są uwodzicielską rozwiązłością, a miasto składa się z nieskończonych alejek, krętych schodów i chłodnych, stalowych monolitów. Jego opowieści zawierają w sobie wiele elementów mrocznego dreszczowca, ale wykorzystują także klasyczne mity i tragedie, poruszające motywy tęsknoty i utraty.

Fikcyjne miasto odniosło niezaprzeczalny sukces. Cieszące się uznaniem albumy Millera zostały uhonorowane prestiżowymi nagrodami Eisner Award oraz National Cartoonists’ Award.

Miller wiedział, że nie życzy sobie jednej rzeczy – hollywoodzkiej ekranizacji swojej twórczości. Wiedział o Hollywood wystarczająco dużo, aby mieć pewność, że oznaczałaby ona konieczność poświęcenia swojej wizji – doskonale przemyślanej wizji, która uczyniła Sin City miejscem o nieodpartym uroku.

Miller: „Z początku nie sądziłem, że to się może udać. Nie, żeby te historie nie mogły zostać przełożone na język filmu. Nie wierzyłem, że przemysł filmowy, taki jakim go pojmowałem, będzie w stanie przetworzyć mój materiał, nie zamieniając go w coś, czym nie jest.”

Tymczasem miał właśnie się spotkać z Robertem Rodriguezem. Miller wspomina: „Miałem w głowie jedną myśl: Dobrze zarabiam i nie ma żadnej potrzeby dzielenia się tym, co robię z nikim innym. I tej myśli się trzymałem, dopóki Rodrigez nie zaczął nękać mojego adwokata, później redaktora, a w końcu wytropił mnie jak pies myśliwski, … nie mogłem się mu oprzeć.”

Rodriguez nigdy nie bał się ryzyka – na liście jego osiągnięć są różnorodne pozycje, począwszy od rekordowo niskonakładowego „El Mariachi”, obecnie należącego już do kanonu filmowego, poprzez horror „Od zmierzchu do świtu” (From Dusk Til Dawn), aż do kasowego hitu „Mali agenci” Spy Kids. „Sin City” oczarowało go już od pierwszej strony.

Reżyserowi tak bardzo podobały się te historie, że postanowił dosłownie przenieść na ekran nie przetworzoną i nie zmienioną wizję „Sin City” Millera – przenieść, nie zaadaptować. Mając zaplecze wiedzy na temat cyfrowej kinematografii, był pewien, że będzie w stanie przenieść na ekran każdy kadr z zeszytów Millera; wiernie przedstawić każdą grubą, czarną kreskę, każdą kruchą sylwetkę i każdego zdesperowanego bohatera.

Nie chciałem zrobić „Sin City” wg Roberta Rodrigueza. Chciałem zrobić „Sin City” Franka Millera. Wiedziałem, że dzięki technologii, którą umiałem się posługiwać – oświetleniu, zdjęciom, efektom specjalnym – uda nam się osiągnąć wrażenie takie samo jak w komiksie.”

materiały dystrybutora
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy