"Simone": KARIERA WIRTUALNYCH AKTORÓW
W ostatnim czasie zjawisko wygenerowanych cyfrowo aktorów przeżywa ogromną popularność. Superprodukcje, poczynając od kontynuacji "Gwiezdnych wojen" przez ekranizację przygód Harry'ego Pottera aż po trylogię "Władcy Pierścieni" "angażują" całe tłumy cyfrowych statystów. Film "Final Fantasy" udowodnił nawet, że X muza może sobie poradzić bez żywych aktorów. Jednak, jak do tej pory, żaden film nie pokusił się o przeanalizowanie tego zjawiska, tym bardziej w konwencji komediowej.
Andrew Niccol, reżyser "Simone", już wiele razy udowodnił, że fascynuje go temat "wielkiego kłamstwa". W swojej debiutanckiej "Gattace" pokazał zmanipulowane społeczeństwo przyszłości oraz bohatera, który w ramach tego systemu stara się spełnić swoje marzenia.
W "Truman Show", którego scenariusz współtworzył, zawarł historię człowieka, którego życie zostało urządzone dla potrzeb telewizyjnego widowiska. W "Simone" Niccol pozostaje wiemy swojej fascynacji, chociaż nieco przesuwa akcenty i ubiera stary motyw w nowe komediowe konwencje.