Reklama

"Serce na dłoni": WYWIAD Z REŻYSEREM

"Serce na dłoni". Filmem tym powraca Pan do komedii?

Krzysztof Zanussi: Czasami wydaje mi się, że jest w nas tyle narzekania, rozczarowania i smutku iż kolejnym etapem powinien być już tylko śmiech. Skoro jest tak źle to, co innego nam pozostaje...? Moje ostatnie filmy, "Czarne słońce" odwołujące się do greckiej tragedii czy pełna smutku, mówiąca o rozczarowaniu życiem, "Persona non grata" były obrazami, w których element komediowy praktycznie nie występował.

Z czego w takim razie, będzie wynikał tutaj humor?

Na pewno sytuacje pokazane w filmie są tak dramatyczne, że powinny być śmieszne. Sporą wesołość powinny też wywoływać, chociażby sceny rozgrywające się na sali operacyjnej. Szczególnie, że chirurga gra tutaj pan Krzysztof Kowalewski.

Reklama

Udział Doroty Rabczewskiej, czyli "Dody", może zainteresować filmem młodsze pokolenie widzów...?

Oczywiście będę zaskoczony, ale też zadowolony, jeśli ktoś słuchający piosenek Dody przyjdzie na mój film. Nie sądzę jednak, aby było to takie oczywiste równanie. W związku z tym, że w jakiś sposób odnoszę się w tym filmie do pop kultury, udział Pani Doroty jest dla mnie bardzo cenny. Ktoś taki był mi właśnie potrzebny. Do tej roli nie mógłbym wziąć przecież tragiczki z Teatru Narodowego. Traktując Panią Dorotę, jako reprezentantkę pop kultury, dziwię się wszystkim tym, którzy owym faktem poczuli się dotknięci. Ksiądz Isakiewicz potępił zarówno mnie, jak i cały film. Podobnie agentka Macieja Zakościelnego, która na łamach "Faktu" zakomunikowała, że nie pozwoliłaby mu zagrać w tym filmie, gdyby wiedziała w jakim towarzystwie się znajdzie.

Spotkał się Pan z innymi tego typu absurdami?

Te dwa uderzyły mnie szczególnie.

Kogo tym razem Pan w swoim filmie portretuje?

Film pokazujący bogaczy, ludzi 60-cioparoletnich oraz młodziutkiego człowieka, którego świat napawa takim wstrętem i obrzydzeniem, że ten odmawia udziału w życiu.

Konfrontuje Pan tutaj te pokolenia?

W jakiś sposób na pewno. W tle robię też kpiny z postmodernizmu czyli z tego, co oferuje nam dzisiejsza filozofia i jakie zapatrywania na życie mogą z niej wynikać.

Wniosek z tego taki...

Że ja się za postmodernizmem na pewno nie opowiadam. Podstawowe rozróżnienie dobra i zła jest obecnie w naszej kulturze głęboko kwestionowane. Tymczasem ja upieram się, że jest ono podstawą rozeznania w życiu i jeśli się tego nie zrobi, to się tak naprawdę nic nie wie. Taki jest mój pogląd i z całą pewnością będzie on w filmie widoczny.

Główną rolę w "Sercu na dłoni" powierzył Pan Bohdanowi Stupce.

Jest to wielka postać, czołowy aktor Ukrainy. To ktoś, w ukraińsko i rosyjsko-języcznym obszarze, klasy naszego Zapasiewicza, Łomnickiego czy Holoubka. Jego udział sam w sobie jest już bardzo interesujący.

Rozumiem, że nie ma przypadku w obsadzie tej roli?

Sama historia była trochę pisana pod niego. Jest to artysta urodzony we Lwowie, a jego trójęzyczność ma w sobie podstawy etniczne. Zresztą w Polsce jedynie pan Hoffman miał śmiałość używania aktorów, których polszczyzna nie jest tak standardowo "radiowa". Mam na myśli artystów mówiących z akcentem dawnej wielkiej Rzeczpospolitej. Taki właśnie jest mój oligarcha, który powinien właśnie czymś takim się charakteryzować. Nasi rodzimi oligarchowie nie są tak wyraziści, a poza tym kulturowo w żaden sposób nie wyróżniają się tak, jak ci ze wschodu.

Sięgnął Pan też po młode pokolenie aktorów.

Również tych znanych z telewizji oraz, których vice comica jest już dobrze sprawdzone. Myślę tutaj o panu Szycu, pani Dygant, panu Zakościelnym czy panu Sapryku, który również znalazł się w obsadzie filmu.

Było to zaproszenie do współpracy czy aktorzy musieli przejść zdjęcia próbne?

Przeprowadziłem jedynie casting do roli głównego - młodego bohatera oraz bohaterki, w którą wcieliła się Marta Żmuda Trzebiatowska. Po tym, co mi ona zaprezentowała podczas przesłuchania, naprawdę ucieszyłem się, że mogłem ją zaangażować. Z kolei postać młodego bohatera zagrał student II roku szkoły teatralnej, Marek Kudejko, wybrany spośród 160 kandydatów. Mogę powiedzieć wprost: trafił mi się aktor, który do tej roli się wręcz urodził. W pozostałych przypadkach casting byłby już jednak tylko stratą czasu. Nie musiałem w ten sposób szukać potwierdzenia, co do możliwości wybranych wcześniej wykonawców. Myślę, że naprawdę udało mi się zgromadzić na planie stawkę dobrych i ciekawych aktorów. Poza tym w filmie pojawia się, po raz pierwszy dynastia Stupków. Grają tam trzy pokolenie: dziadek, syn i wnuk.

Po raz kolejny spotyka się Pan również z Wojciechem Kilarem.

Tak i to już należy uznać za nasz wielki sukces, gdyż jest on naszym najgłośniejszym na świecie kompozytorem, którego nazwisko z miejsca budzi zrozumiałe zainteresowanie. Jestem mu ogromnie wdzięczny, że mimo wielkich problemów osobistych, zgodził się napisać do naszego filmu muzykę.

Film jest polsko-ukraińską koprodukcją, jak zostały rozłożone proporcje?

Poza obsadą, część zdjęć powstawała również w Kijowie z udziałem ukraińskiej ekipy. Tymczasem sama polsko-ukraińska współpraca otwiera nam z kolei rynek, na który polskie filmy nie miały normalnie do tej pory dostępu. Nie chodzi tu zresztą jedynie o Ukrainę, ale też rynek rosyjski. W sumie powstaną trzy wersje językowe "Serca na dłoni": polska, ukraińska oraz rosyjska.

Komedia, to kino gatunkowe. Ma Pan swoje gatunkowe typy?

Jestem widzem, który ogląda różne filmy. Staram się jednak oglądać po prostu rzeczy dobre, więc określenie gatunku nie jest tu szczególnie istotne. Przy czym w wielu z nich znajduję tytuły naprawdę wspaniałe. Nie lubię z kolei tych gatunków, które nie mają swego szlachetnego odpowiednika w literaturze. Na przykład nie znalazłem niczego, co mogłoby mi się wydać arcydziełem literackim w gatunku sience fiction. A w filmie "2001: Odyseja kosmiczna" jest dla mnie, podobnie zresztą jak "Matrix".

Chociaż komediowa materia nie jest czymś dla Pana obcym, czy jednak musiał Pan zrobić w tym przypadku coś po raz pierwszy?

Każdy film jest w jakimś sensie prototypem, może poza remakiem czy sequelem. Sporo takich nowych rzeczy zdarzyło się i tym razem. Pojawiły się elementy kina akcji, którym się nie zajmowałem, albo rzadko. Mamy tu między innymi parę scen z udziałem kaskaderów. Przyznam, że w jakimś ułamku film ten jest nawet widowiskowy. Ma on swój szybki rytm, który może nie jest szczególnie zawrotny, ale nie powinien też nikogo znużyć.

Mimo progresu, jeśli chodzi o polską produkcję filmową, wciąż nie brakuje opinii, że proces ten do łatwych nie należy. Miał Pan problemy z rozpoczęciem realizacji "Serca na dłoni"?

Nie, nie miałem, ale trzeba też podkreślić, że bardzo mnie wsparł mój główny producent czyli pan Niderhaus (WFDiF) oraz pan Mariusz Łukomski z Monolith Films, która to firma jest też dystrybutorem filmu. Wszystko to razem było niezwykle istotne i pomocne podczas kręcenia. Oczywiście nie bez znaczenia było też wsparcie PISF'u, który udzielił go nam takim, jakim mógł. Reszty musieliśmy dopilnować sami, aby film się udał. Dziś jest on skończony i jest to już fakt bez sporny.

Wie już Pan jakim filmem zajmie się teraz?

Chciałbym powrócić do mego starego, tułającego się od 12 lat, projektu poświęconego królowej Jadwidze. Ostatnio telewizja publiczna zaczęła wykazywać ponowne zainteresowanie tym tematem, a były czasy kiedy docierały do mnie stamtąd sygnały, że na przykład film jest za mało katolicki... Póki co są to plany dotyczące na razie przyszłego roku. Gdyby się jednak nie udało, mam jeszcze w zanadrzu napisany przez siebie, kolejny komediowy projekt, będący dodatkowo filmem muzycznym, osadzonym między kabaretem a operą.

Coraz bardziej Pan zaskakuje...

Jest coś takiego na starość, że człowiek lubi robić rzeczy jakich jeszcze nie robił. To dowód na to, że wciąż czuje się młodo.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Serce na dłoni
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy