Reklama

"Rumba": WYWIAD Z TWÓRCAMI

Wiedzieliśmy, że jesteście oboje aktorami burleskowego teatru i kina. Ale nie wiedzieliśmy, że jesteście także tancerzami! Wasza gra jest zachwycająca. Czy to, co jest w filmowej "Rumbie" jest, choć cząstką tego, co można zobaczyć, gdy ogląda się Was na scenie?

Fiona Gordon: Tak, w naszych spektaklach zawsze wykorzystujemy taniec. I właściwie nie wiem, czemu nie wykorzystaliśmy tego elementu w "Iceberg". Nadrobiliśmy tę stratę "Rumbą". Jeśli chodzi o muzykę sięgnęliśmy do kubańskiej tradycji. Ta muzyka jest porywająca i bardzo "dotykowa". Odnosi się do energii między dwojgiem ludzi - chcieliśmy opowiedzieć o fenomenie tej energii. Nie jesteśmy tancerzami, ale kochamy ruch. Mogliśmy poudawać, że jesteśmy prawdziwymi tancerzami.

Reklama

Jaki jest system waszej pracy? Czy ten film rozwijał się na scenie? Czy sytuacje sceniczne znalazły się także w filmie? Czy scenariusz został napisany specjalnie na potrzeby filmu?

Dominique Abel: Naprzemiennie korzystaliśmy z doświadczeń scenicznych i pisaliśmy scenariusz. Kiedy mieliśmy jakąś scenę, która trzymała się kupy, musieliśmy spróbować, czy ona jest śmieszna i dopiero wtedy umieszczaliśmy ją w scenariuszu. Mamy za sobą 15 lat doświadczeń scenicznych, to musiało mieć pływ na kształt filmu. Stworzyliśmy takie małe pudełeczka, my to nazywamy historią w obrazkach, ale nie wypełniliśmy ich do końca treścią. Na przykład pisaliśmy: "bohaterowie nie mogą spać, bo następnego dnia biorą udział w konkursie i są zdenerwowani". To był dla nas temat - w jego obrębie mieliśmy duże pole do popisu. Nie potrzebowaliśmy dookreślać wszystkiego. To bardzo specyficzna forma pisania scenariusza, bo znamy się świetnie. Wiemy, w jakich sytuacjach Fiona jest zabawna, ale póki nie spróbowaliśmy tego zagrać nie byliśmy w 100% pewni. To samo dotyczy mnie i Philippe'a Martza - uczyliśmy się, przez nasze wstępy na scenie, jakiej opowieści potrzebujemy. Nie zachwycimy ludzi zawiłymi opowieściami czy zachwycającym scenariuszem, ale stylem i ruchem. Musieliśmy znaleźć opowieść, którą zawierałby w sobie dużo ruchu. Paradoksalnie musieliśmy bardzo dużo ćwiczyć, żeby ten ruch połączyć z rytmem, ale ten aspekt nie mógł być widoczny dla publiczności. Musieliśmy odnaleźć spontaniczność przed rozpoczęciem zdjęć.

W filmach operujących burleską jest bardzo mało miejsca na dialog. To dlatego ta forma tak doskonale realizowała się w niemych filmach. Wraz z rozwojem filmu, mowa została zastąpiona przez różne dziwne dźwięki - na przykład Jacques Tati i jego Monsieur Hulot. Co o tym myślicie?

Fiona Gordon: Nie staraliśmy się nie mówić, to samo się stało.

Dominique Abel: Nasza praca była w znacznej mierze improwizacją, nie powstrzymywaliśmy się od mówienia. Wykorzystaliśmy tyle słów, ile wydało nam się potrzebne. Dla nas po prostu najważniejsze jest to, co mówi ciało.

Nie stosujecie żadnych efektów muzycznych. Nie podkreślacie obrazu muzyką?

Dominique Abel: Nie używamy muzyki jako tła. W naszych filmach wszystko jest proste, wręcz minimalistyczne: ustawienia, ruch, muzyka także. Jeśli używamy muzyki to dlatego, że istnieje powód jej zastosowania - na przykład jest scenerią dla tańca. Nasz stosunek do filmu nie ma nic wspólnego z realizmem, nie używamy melodii, żeby stworzyć dodatkową aurę albo wrażenie realności. Pochodzimy z teatralnego świata. Przyzwyczailiśmy się do wymyślonych sytuacji. Jeśli używamy muzyki to dla jej wartości samej w sobie. Wszystkie elementy filmu są w nim niezbędne, nie ma nadmiaru, to spójna kompozycja muzyki i obrazu.

rozmawiali: Dimitr Bouras i Jean-Michel Vlaeminckx, 8 września 2008 Cinergie

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Rumba
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy