"Różyczka": REŻYSER O FILMIE
Jesienin, Brecht i Raina, radziecka NKWD, enerdowska STASI, polska SB... Służby wielu komunistycznych krajów i ten sam operacyjny schemat: pozyskać osoby znajdujące się najbliżej figuranta - darzone przez niego zaufaniem, szacunkiem, najchętniej będące w z nim w silnym związku emocjonalnym. NKWD pozyskało do współpracy żonę rosyjskiego poety Siergieja Jesienina, STASI kochankę niemieckiego dramaturga Bertolda Brechta. Nasza SB zwerbowała m. in. żonę znanego historyka, polonofila, biografa kardynała Wyszyńskiego - Petera Rainy. Podobnych przypadków było zapewne więcej, jednak te, dzięki "głośnym" nazwiskom bohaterów upubliczniono, uzupełniając wiedzę o porażającej bezwzględności i wyrafinowanej perfidii ówczesnych stróżów totalitaryzmu.
"Różyczka" nie jest filmem o Pawle Jasienicy. Podobny epizod z życia Brechta (tuż po jego przybyciu do NRD) mógł zainspirować twórców głośnego "Życia na podsłuchu". Tworząc portrety psychologiczne, relacje i zachowania postaci na użytek filmowej fikcji nie sposób powstrzymać się od kompilowania przeróżnych wątków biograficznych mających swe źródło w biografiach znanych osób. Nie mam jednak nic przeciwko, by każdy widział w "Różyczce" to, co pragnie w niej zobaczyć - film jest bowiem jedynie zwierciadłem. Widz musi się w nim zobaczyć.
"Różyczka" nie opowiada o Jasienicy, ale o metodach inwigilacji i represjonowania środowisk twórczych pod koniec lat 60. ubiegłego stulecia.
Tytuł filmu kieruje uwagę nie na pisarza, ale na agentkę. To właśnie najbardziej zaintrygowało nas w tym temacie. Mimo całej swej historycznej otoczki, "Różyczka" jest opowieścią o miłości, pasji i cenie, jaką jest się gotowym za swoje uczucia zapłacić. Przecież tytułowa bohaterka decyduje się na współpracę z bezpieką nie dlatego, że chce służyć systemowi, ale dlatego, że pragnie zaspokoić kochanego mężczyznę, który okazuje się funkcjonariuszem SB. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że kapitan Rożek jest cynicznym graczem, który wykorzystuje nieświadomą dziewczynę. Ale nawet jeśli coś takiego można przypuszczać, to jednak łączy go z Kamilą prawdziwe uczucie. Kiedy pasja dziewczyny wygasa, ból jest tak wielki, że odtrącony kochanek musi to aż wykrzyczeć, więcej - zdekonspirować swoją najlepszą agentkę.
Z kolei związek Kamili z pisarzem pozwolił nam pokazać metamorfozę brzydkiego, niemądrego kaczątka w piękną, wrażliwą kobietę, odkrywającą świat, którego istnienia nawet nie podejrzewała. Początkowo Kamila, wychowanka domu dziecka, jest wzorcowym produktem ówczesnej indoktrynacji. Kontakt z pisarzem otwiera przed nią inne horyzonty, pozwala odbudować zatartą tożsamość, rozbudza skrywane wcześniej ambicje, daje wiarę, że to, o czym skrycie marzyła, jest możliwe. Ale cena dokonanego przez nią wyboru między kochankami - pisarzem i ubekiem - będzie bardzo wysoka.
Podobną cenę płaciło całe pokolenie dwudziestolatków dorastających w Polsce Ludowej. To jeden z wątków naszego filmu. Mamy świadomość, że czasy, jakie pokazujemy na ekranie - lata 1967-68 - to dla większości widzów, którzy przyjdą do kina na "Różyczkę", niemal prehistoria. Chcieliśmy pokazać tamten czas, dylematy, przed którymi stawali wówczas ludzie: opowiedzieć się po stronie partyjnych "liberałów" czy też populistycznych "partyzantów" Moczara, którzy umiejętnie grając nastrojami antysemickimi w partii doprowadzili do wydarzeń marca 1968 roku? Przyznać się do żydowskiego pochodzenia czy nie? Zostać w Polsce czy wyjechać? Można powiedzieć, że wszystko zaczęło się od wojny sześciodniowej Izraela z państwami arabskimi w czerwcu 1967 roku, ale dziś wiadomo, że wybuch wojny był poręcznym pretekstem do walki o władzę w partii, rozpętania antysemickiej nagonki i spowodowania - w rezultacie - ogromnych strat poniesionych nie przez Polskę Ludową, ale polski naród. Mam na myśli przede wszystkim te tysiące wykształconych, czujących się Polakami ludzi, którzy musieli opuścić Polskę z upokarzającym "dokumentem podróży" zamiast paszportu.
Był okres w dziejach kina, kiedy do lat 60. powracano z wielką nostalgią. Ale nie w kinie polskim...
Kiedy na świecie dochodził do głosu duch kontestacji, u nas liberalizm zduszono w zarodku. Kino nie miało do czego wracać, pozostały głównie wstydliwe zaległości. Zresztą, zmiany w wyglądzie ulic, jakie dokonały się po roku 1989, są tak ogromne, że trudno myśleć o historycznej rekonstrukcji. Zwłaszcza przy dość ograniczonych możliwościach naszej kinematografii. Jedyny kostium, jaki został uszyty specjalnie do tego filmu, to tzw. bardotki, kostium kąpielowy, który nosi Magda Boczarska. Cała reszta została wygrzebana w magazynach, znaleziona na tandecie, wypożyczona przez znajomych. Prawdziwych bardotek z tamtych czasów nikt nie odważyłby się dziś założyć.
Dla mnie Polska lat 60. to kraj szarych ulic, znacznie odbiegający nie tylko od wyglądu dzisiejszego, ale nawet od obrazu z czasów gierkowskich. Wprawdzie wychowałem się na Śląsku, ale ludzie mieszkający w innych regionach kraju mają podobne odczucia. W tym szarym krajobrazie były enklawy wzięte z innego świata, jak choćby sklep "Delikatesów" naprzeciw mojego domu. Do dzisiaj pamiętam wizyty w tych "Delikatesach" i zapach kawy, która była tam mielona, bananów czy cytrusów, pojawiających się parę razy w roku. "Delikatesy" były zapachem wielkiego świata, wszystkie inne sklepy wydawały się takie pospolite. Były jeszcze takie wydarzenia jak wizyty Marleny Dietrich czy koncert Rolling Stonesów, którego nie udało się już nam w filmie pokazać. Kiedy się patrzy na tamtą Polskę, widać, jak wielką pokusą był flakon francuskich perfum czy butelka whisky, jakimi bezpieka obdarowywała swoich informatorów. Wtedy nawet bombonierka czekoladek od Wedla, a właściwie od "ZPC im. 22 Lipca, d. E. Wedel", była rarytasem. Warto o tym pamiętać, kiedy dziś tak łatwo feruje się wyroki, gdy wychodzi na jaw, że ktoś poszedł na współpracę z bezpieką: to były odmienne realia, to był naprawdę inny świat.