Reklama

"Róża": MÓWI WOJTEK SMARZOWSKI

Jak to się stało, że sięgnął pan po temat mazurski?

- Kino polskie unikało dotąd tego tematu - losów Mazurów w latach 40. ubiegłego wieku. Powstał raptem jeden film na ten temat - "Południk zero" Waldemara Podgórskiego - w konwencji westernu, z Ryszardem Filipskim jako polskim oficerem, który staje w obronie autochtonów, traktowanych przez polskich osadników jak Niemcy. Z drugiej strony "Róża" sięga po archetyp bohatera, znany z innych filmów, choćby z "Nikt nie woła" Kazimierza Kutza.

- Nie szukałem filmowych odniesień. Ja na swoje Mazury "trafiłem" przypadkiem. Zainteresował mnie scenariusz Michała Szczerbica, ponieważ przeczytałem historię, której sam bym nie wymyślił. Historię, która przychodzi z innego świata. Poza tym zawsze chciałem zrobić film o miłości. I to był ten moment, w którym tak naprawdę zanurzyłem się w historię Mazurów - narodu, który padł ofiarą dwóch nacjonalizmów i został unicestwiony.

Reklama

Czy "Róża" jest bardziej filmem historycznym czy melodramatycznym?

- Podstawową warstwę filmu tworzy opowieść o miłości. Trudnej i na gruzach. Ona jest Mazurką - Niemką a może Polką, to pojęcie względne i zależy od politycznej manipulacji, czego dowody (i skutki) pokazuję na ekranie - jest kobietą, która z rąk Rosjan, później Polaków, doznała nieszczęść i najcięższych upokorzeń. On jest Polakiem, któremu Rosjanie i Niemcy, wojna i okupacja, zrujnowały życie. Wrak człowieka. Duch.

- Połączy ich biologiczny odruch przetrwania, szybko jednak okaże się, że każde z nich może się odrodzić dzięki wzajemnej bliskości. Oboje są okaleczeni, nie widać nadziei, perspektyw ani przyszłości i dlatego początkowo jest to szansa bardziej na życie niż na miłość. Miłość przyjdzie na końcu. W ostatniej chwili.

Jednak to tło historyczne czyni tę opowieść szczególnie poruszającą...

- W tle funkcjonuje fundamentalna warstwa historyczna. Główna akcja toczy się w latach 1945-46, na terenie starego pogranicza polsko-pruskiego, na ziemiach przyznanych Polsce po II wojnie światowej. W filmie znajdą się także wydarzenia objęte klamrą 1939 - 1956, klamrą wewnątrz której losy ludzi, narodów i państw zostały doszczętnie przemielone.

Czy widzi pan w losach Mazurów metaforę polskiego losu po 1945 roku?

- Nie. Chciałbym, żeby "Róża" była głosem w sprawie postrzegania i akceptowania różnic mniejszości narodowych, kulturowych, religijnych i etnicznych. Ale przede wszystkim - powtórzę - "Róża" jest filmem o miłości. Miłości na gruzach. Miłości w czasach nieludzkich.

Jak wyglądała praca z aktorami? Mam na myśli zwłaszcza przejmującą kreację Agaty Kuleszy.

- Zawsze z aktorami pracuję podobnie, ważna jest analiza tekstu, postaci i motywacji. Setki pytań, żeby przed zdjęciami ponazywać emocje oraz stany, w których w danym momencie, w danej scenie znajduje się postać. Moja rola jest taka, żeby na planie pilnować tych ustaleń albo odpowiednio reagować na zmiany i bezpiecznie przeprowadzić aktorów przez historię. A że pracuję z wyjątkowymi aktorami, to czasem można mówić o kreacjach.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Róża
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy