Reklama

"Rodzinka Robinsonów": SKĄD ONI SIĘ WZIĘLI?

Temat naszego filmu można zamknąć w jednym zdaniu: Stale iść przed siebie - mówi Steve Anderson, reżyser "Rodzinki Robinsonów". Steve spędził ostatnich kilka lat na tworzeniu spektakularnego świata przyszłości, w którym "Rodzinka Robinsonów" spełnia swoje najdziwniejsze, najdziksze i najbardziej kapryśne marzenia. Spotykając niesamowitą rodzinę Robinsonów Leon nauczy się, jak żyć w przyszłości, dowie się, że żyć to znaczy dokądś zmierzać, że warto żyć dla wszystkich tych rzeczy, które jeszcze może osiągnąć i nie skupiać się na tym, co mu kiedyś nie wyszło.

Reklama

Anderson zjadł zęby na pracy w wytwórni Disney'a, pracował m.in. przy klasycznych animacjach jak "Mój brat niedźwiedź" czy "Nowe szaty króla". Tym razem wraz ze swoim zespołem poświęcił mnóstwo krwi, potu i terabajtów, by doprowadzić swój ambitny, cyfrowy projekt do realizacji. Motywacja Andersona była prosta - dawno temu głęboko zakochał się w postaciach z "Rodzinki Robinsonów". Uznał je za tak świeże i oryginalne, że poczuł, iż mogą nadać zupełnie nowy wymiar disnejowskiemu stylowi robienia filmów. Od opiekunów z ochronki dla sierot do śpiewających żab, od ekscentrycznych dziadków do człekokształtnego robota, od chłopca bohatera do złego i przebiegłego kapelusza. Anderson pokochał przede wszystkim to, że ta historia wypełnia wielką przestrzeń pomiędzy absurdem a subtelnymi emocjami. Spodobał mu się również fakt, że film opowiada o nie tak znów odległej przyszłości wraz z jej pojazdami w kształcie baniek mydlanych, wehikułami czasu oraz innymi zwariowanymi i bardzo kreatywnymi pomysłami.

Kocham w Robinsonach to, że choć są dorośli, żyją z całą tą radością, ferworem i nieobciążoną niczym werwą dzieciaków - mówił Anderson. - Robinsonowie wierzą, że jeśli masz marzenie, powinieneś do niego dążyć. Więc jeśli chcesz nosić ciuchy na opak - czemu nie? Jeśli chcesz się wystrzelić z armaty - fantastycznie! Są tacy zabawni, ponieważ ich reakcje są kompletnie nieprzewidywalne. Ale są również inspiracją, bowiem żyją w sposób, jakiego się nie spodziewasz i robią rzeczy, których nikt inny nie robi.

Niesamowita podróż Leona omal nie kończy się porażką. Chłopiec staje twarzą w twarz z podróżującymi w czasie dinozaurami, alternatywną straszną przyszłością, wypełnioną zawiścią i wszelkim plugastwem oraz najgorszym ze wszystkich zagrożeniem - że może nigdy nie spotkać swojej wymarzonej rodziny! Reżyser nie ukrywa, że sam był w dzieciństwie adoptowany: To było przedziwne uczucie. Kiedy otrzymałem scenariusz, od razu się do niego zapaliłem. Natychmiast zrozumiałem tego chłopca i jego pytania, skąd się wziął, czemu został opuszczony - wyjawia reżyser. - Poczułem, że mam wielkie szczęście, mogąc pracować nad materiałem, z którym tak głęboko się utożsamiam. Od początku wiedziałem, że ta historia będzie dla mnie czymś więcej niż tylko zwariowaną podróżą w czasie. Zawsze dążyłem do tego, by pragnienie miłości i nadzieja Leona stały się emocjonalnym kręgosłupem tej opowieści i naprawdę pogłębiły tę historię.

Historia "Rodzinki Robinsonów" rozpoczęła się od wyjątkowego świata ilustrowanej książeczki Wiliama Joyce'a - "A Day With Wilbur Robinson", która opowiadała o rodzinie jak żadna inna. Choć książka przedstawiała bardzo prostą opowieść, to ilustrujące ją rysunki tworzyły świat wypełniony wieloma zadziwiającymi i zabawnymi szczegółami, które podobały się czytelnikom w każdym wieku.

Wytwórnia Disney'a początkowo miała zamiar zrobić na jej podstawie film aktorski. To było jednak na długo przed tym, jak tę historię odkrył dział animacji i zwrócił uwagę na jej potencjał i nieskończone możliwości kreowania nowego świata. Scenariusz dodał jej świeżości, zrobił z niej opowieść o podróży w czasie, która ma miejsce w ciągu jednego, zwariowanego dnia. Dnia, który daje Leonowi wiele nowych, nieoczekiwanych powodów, by znów uwierzyć w fantastyczną przyszłość. Na chwile, zanim chciał się już poddać?

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Rodzinka Robinsonów
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy