Reklama

"Quo vadis": OD REALIZATORÓW

Janusz SOSNOWSKI, scenograf

Jerzy Kawalerowicz wielokrotnie mówił, że Rzym trzeba widzowi z a s u g e r o w a ć, ale nie wyjaśniał, co przez to rozumie. Przedstawiałem więc mu swoje projekty, rysunki, makiety dekoracji, a później gotowe już obiekty zdjęciowe i zakładałem, że da mi znać, jeśli moje propozycje nie będą mu odpowiadać lub zobaczy potrzebę jakichś korekt. Bardzo użyteczne okazały się właśnie makiety. Ponieważ reżyser wiedział dokładnie, jak i którędy chce prowadzić aktorów, w myśl jego wskazówek wprowadzałem zmiany - inaczej usytuowane wejście, krótsze dystanse do przejścia w dekoracji. W trakcie realizacji filmu otrzymałem od Kawalerowicza zaledwie kilka uwag dotyczących kolorystyki. Sporadycznie ingerował w to, co przygotowywałem. Każdy z nas robił to, co do niego należy. Jestem mu wdzięczny za zaufanie, jakie mi okazał.

Reklama

Okres przedprodukcyjny trwał pół roku. Musieliśmy wybrać plenery i obiekty zdjęciowe, ustalić gdzie i jaka będzie skala dekoracji, jakiej będą wysokości, jaki powinien być stopień wierności dokumentacji itp. Trzeba było zaproponować kolorystykę, przewidzieć sposoby inscenizacji i najlepsze ustawienia kamery. Z tym, w paru przypadkach, wiązało się zagadnienie dorysówek komputerowych: do jakiej wysokości budować, od jakiej rysować? Zastosowane w dekoracjach plenerowych materiały musiały sprostać wymaganiom wystawienia ich na różne pogody przez kilka miesięcy, na próby z setkami statystów, na wodę i ogień...

To były rutynowe działania, konsultowane zarówno z reżyserem, operatorem, producentem, jak z kierownikami budowy dekoracji − tym razem z Joanną Lelanow, Waldemarem Weissem i od pewnego momentu także z Andrzejem Rychtarczykiem i Jerzym Radziwoniem. Ich ogromne doświadczenie zawodowe, elastyczność i inwencja sprawiły, że to, co było zaprojektowane, nie tylko nie pozostało na papierze, ale było zrealizowane w rekordowym czasie.

Od początku było jasne, że antyczną Italię będziemy musieli wykreować poza Włochami, że nie będziemy robić zdjęć w ruinach Wiecznego Miasta. Akcja naszego filmu dzieje się dwa tysiące lat temu. Dzisiejsze ruiny to wtedy obiekty nierzadko całkiem nowe. Nadających się do scenograficznej adaptacji śladów rzymskich szukaliśmy więc w Tunezji, w Hiszpanii i we Francji. Liczyliśmy na wykorzystanie istniejącej tam zabytkowej architektury, ale chodziło też o światło, o słońce, o śródziemnomorską roślinność i pejzaże. Podstawowe dekoracje trzeba było jednak budować. Żadne forum antyczne, żaden zespół mieszkalny nie zachował się w stanie sprzed dwóch tysięcy lat, a gdyby nawet tak było, z pewnością nie moglibyśmy tam kręcić. Koloseum jest piękną ruiną i nie wolno tam wbić ani jednego gwoździa.

Zdawałem sobie sprawę, że w odniesieniu do tak odległej przeszłości jako scenograf jestem skazany na posługiwanie się jakimś „wspólnym mianownikiem”. Musiałem uwzględniać to, co może tkwić w wyobraźni współczesnego widza − np. poprzednie ekranizacje „Quo vadis” i takie superprodukcje jak „Ben Hur”, „Kleopatra” czy „Upadek Cesarstwa Rzymskiego”, a także to, co o starożytności ogólnie wiemy ze szkolnych podręczników, z albumów, obrazów, przeczytanych książek, programów tv itd. Wiedziałem także, że przed naszą premierą część widzów będzie już znała „Gladiatora” Ridleya Scotta. Nie oznaczało to jednak, że ukształtowanego w ten sposób obrazu dawnego Rzymu nie można uzupełnić czy wzbogacić. Wiele naszych pomysłów to świadome wyjście poza stereotypy funkcjonujące w kulturze masowej, a zwłaszcza w filmie hollywoodzkim traktującym o antyku.

Miałem świetną ekipę współpracowników. Dzięki nim niemal cały świat antyku mogliśmy wykreować w Polsce, w której nie ma przecież jego śladów. Ogromną pracę wykonała dekorator wnętrz Wiesława Chojkowska i pod jej kierunkiem powstawały meble, tkaniny, szkło i ceramika. Najlepsi rzemieślnicy wykonywali wszystko od podstaw: od zielonego okularu Nerona po lektyki, rzeźby, posągi i zastawy stołowe...

Staraliśmy się, by dekoracje wnętrz współgrały z pozycją społeczną i charakterem bohaterów „Quo vadis”. Dlatego biedniejsze wnętrza cechowała wyraźniejsza faktura, patyna, naturalne, ekologiczne kolory. Inaczej z patrycjuszami. Spokojna, ciepła była jeszcze gama kolorystyczna domu Plaucjusza. Bardziej kontrastowa i żywa w domu żołnierza Winicjusza. Dom estety Petroniusza to freski i podłogi utrzymane w zawężonej gamie ciepłych szarości, pieprzu i soli. Natomiast w Pałacu Nerona było, jak na władcę Imperium przystało, sporo purpury i złota.

Film „konserwuje” pracę scenografa. I tylko on. Przyzwyczaiłem się jednak do tego, że kreuję światy ulotne. Nie robię tego sam. Przy projektowaniu i nadzorze powstającej scenografii do „Quo vadis” pomagało mi wielu fachowców: Grzegorz Piątkowski zajmował się amfiteatrem oraz domami Winicjusza i Petroniusza, Marian Zawaliński − Zatybrzem, świetnie rysująca Ewa Rojek pracowała m.in. nad Forum i wielką komnatą Nerona, Anna Adamaszek zajmowała się domem Kryspusa i wraz z Joanną Dzierzęcką kolorystyką wnętrz, Jacek Czechowski odpowiadał za rzeźbę, a Włodek Szyrle „ratował” nas wszystkich na planie. Tak naprawdę to cały mój zespół pracował przy dokumentacji projektowej. Przypuszczam, że powstało grubo ponad tysiąc rysunków rozmaitych detali architektonicznych, rzutów, przekrojów oraz konkretnych wersji poszczególnych dekoracji. Trudno by mi było sobie poradzić bez moich najbliższych współpracowników, a także bez partnerów z Tunezji i Francji...

Od momentu, kiedy zatelefonował do mnie Jerzy Kawalerowicz z propozycją pracy przy „Quo vadis”, minęły już ponad dwa lata. Uważam je za bardzo ważne w moim życiu zawodowym.

Rzym - Nasz Rzym składa się z trzech podstawowych dekoracji, które stwarzając sugestię tego miasta, równocześnie określają skalę jego wielkości. To jest Zatybrze − dzielnica biedoty, Forum, czyli część publiczna, centralna (takich placów czy też rynków było wówczas w Rzymie kilka), Amfiteatr, w którym odbywały się igrzyska, ale także budowane i adaptowane obiekty w Tunezji i we Francji. Miałem tylko trzy miesiące, żeby to wszystko zaprojektować, (dokładnie tyle, ile robi się niewielki projekt architektoniczny), a potem zaledwie cztery miesiące, żeby to wybudować. Do dziś się dziwię, że jakoś się udało.

Marian Zawaliński, II scenograf

Zatybrze - Przygotowując dekorację Zatybrza, wzorowaliśmy się na Pompejach i Herkulanum. Dzielnica rzymskiej biedoty składa się z kilkunastu domów mieszkalnych, świątyni i mostu na Tybrze. Są tam dwie długie, krzyżujące się ze sobą ulice. Każda ma 100 metrów długości. Znajduje się tam wiele sklepów i budynków z graffiti, mozaikami, freskami, a nawet hasłami wyborczymi na ścianach. Wybudowaliśmy też dwie fontanny. Jest dom Kryspusa, w którym będzie ukrywała się Ligia i gdzie odnajduje ją Winicjusz z pomocą Chilona Chilonidesa. Jest to najwyższy budynek na Zatybrzu. Ma ok. 14 metrów wysokości, co odpowiada prawie pięciopiętrowemu blokowi mieszkalnemu. Tuż obok swoją „norę” ma Chilon. Zatybrze jest połączone z Forum Romanum specjalnym mostem, z którego Ursus wrzuca do rzeki ciało Krotona. Za domem Kryspusa stoi olejarnia, w której Piotr Apostoł pobłogosławił miłość Winicjusza i Ligii. Warto także wspomnieć o winiarni, w której Chilon przepił swoje srebrniki. Zatybrze ma wyglądać na bardzo zniszczone. W tym celu wszystkie budynki pokryliśmy patyną.

Projekt wykonał Janusz Sosnowski. Ja razem z moimi współpracownikami odpowiadaliśmy za jego realizację. Dekoracje wykonaliśmy z drewna (350 m³) i płyty wiórowej. Z gipsu powstały imitacje tynków. Korzystaliśmy również ze znanego w czasach Nerona wiązania kamienia regularnego z cegłą. Balkony, schody, wykusze i kratki w oknach również wykonaliśmy z drewna.

Ewa Rojek, II scenograf

Forum Romanum - Możliwości i potrzeby filmu spowodowały, że nasze Forum różni się od tego z czasów Nerona. Głównie chodzi tu o wielkość zaprojektowanych przez nas budynków. Staraliśmy się, by architektura i detale dekoracji były jak najbardziej zbliżone do pierwowzorów: do bazyliki Emilii, Julii i do świątyni Kastora i Polluksa.

Największym projektem wykonanym na Forum jest bazylika Emilii. Ma ona ponad 60 metrów długości i 18 wysokości. Niedaleko znajduje się również księgarnia, do której wstąpi Petroniusz, przemierzający Forum w lektyce w towarzystwie Winicjusza.

Zgodnie z pomysłem Janusza Sosnowskiego, Zatybrze, Forum Romanum i most między nimi zostały narysowane na jednej osi. Daje to znakomitą możliwość pokazania Forum z wielu miejsc Zatybrza. Dopełnieniem całej dekoracji Forum są posągi i pomniki (np. Cezara) wykonane przez artystów rzeźbiarzy ze styropianu, a wykończone w marmurze i brązie.

Magdalena Tesławska, kostiumolog

Przy projektowaniu kostiumów pomagały nam kilkunastoosobowe zespoły plastyków, którzy współpracują z nami już od wielu lat, przygotowując poszczególne modele. Specjalnie na potrzeby „Quo vadis” wszystkie stroje dla aktorów były wykonywane ręcznie, haftowane złotą nicią i częstokroć patynowane, bo przecież nie każdy z nich miał wyglądać jak nowy. Zdecydowana większość strojów została uszyta przez nas. Jednakże będąc w Tunezji, korzystaliśmy również z zasobów tamtejszych magazynów, pożyczając np. kostiumy dla niektórych aktorów drugoplanowych oraz dla plebsu, czyli rzymskiej biedoty.

Dla wszystkich aktorów przygotowaliśmy po kilka kompletów kostiumów. Te kostiumy były wykonywane z największą starannością i dbałością o detale, bo one będą później najbardziej widoczne na ekranie. Warto też wspomnieć o bardzo precyzyjnie zrobionej biżuterii - kolczykach, bransoletach, pierścieniach, itp. − wzorowanej na tej z czasów Nerona. Buty były wykonane z prawdziwej skóry. Na potrzeby „Quo vadis” uszyto kilkaset par obuwia, w tym kilkadziesiąt na miarę − dla aktorów. Były to głównie sandały, kaligi, buty senatorskie itd.

Do najtrudniejszych do wykonania strojów należały szaty dla cezara. Neron występował w bogato zdobionej todze w różnych odcieniach fioletu. W każdej sekwencji zdjęć pojawiał się w innym kostiumie. Na głowie miał jeden z kilku specjalnie zrobionych dla niego wieńców laurowych, a jego szyję zdobiło piękne szkiełko szmaragdowe. Cały strój miał podkreślać niemal „boski” wymiar jego postaci.

Andrzej J. Jaroszewicz, autor zdjęć

Do „Quo vadis” przygotowywałem się tak naprawdę przez dwa lata, bo dwa lata przed rozpoczęciem zdjęć w Tunezji, zaczęły się rozmowy wstępne i próby ogarnięcia tak wielkiego przedsięwzięcia. Ten okres był niezbędny, ale i tak jak prawie zawsze, na końcu przed zdjęciami czasu było mało. Okres przygotowawczy jest zawsze niezmiernie ważny w produkcji filmowej, a w wypadku Quo Vadis trzeba się było nauczyć zupełnie nowego świata - starożytnego Rzymu. Tak więc uczyłem się, czytając różne publikacje na temat starożytnego Rzymu, równocześnie szukając sposobu wizualizacji tego filmu.

Najpierw wspólnie z Jerzym Kawalerowiczem zastanawialiśmy się, jak ma wyglądać Rzym. Doszliśmy do wniosku, że nie może to być ani hollywoodzki, ani też hollywoodzkopodobny świat z dotychczasowych superprodukcji. Przede wszystkim dlatego, że historia, którą opowiadamy jest - zgodnie z tym, czego chciał reżyser - bardzo ludzką, mówiącą o tym, co dotyczy nas samych. To nie jest tak, że pokazujemy starożytny Rzym i mieszkających tam ludzi, którzy coś tam przeżywają. My pokazujemy ludzi, którzy są nam bliscy, kochają, nienawidzą, walczą, wierzą, stykają się z chrześcijanami i ich wiarą, zaczynają wierzyć. A to, że wszystko dzieje się w Rzymie sprzed dwóch tysięcy lat, jest tylko dodatkowa atrakcją. Założyliśmy, że to będą sprawy bardzo ludzkie, dziejące się w Rzymie, a nie Rzym, w którym coś się dzieje.

Powiedzieliśmy sobie, że świat, który chcemy przedstawić, ma być światem przesyconym światłem, jasnym, przejrzystym, barwnym, ciepłym. Nie stosowałem żadnych specjalnych technik. Nie chciałem wymyślać jakiegoś specjalnego światła, ani stosować takich zabiegów, które zmieniają się w zależności od tego, czy jest dramatycznie, czy nie. Nie chciałem zimnego obrazu w dramatycznych scenach, bo są to takie dość oklepane „sposobiki”. Jednocześnie chcieliśmy, żeby był to film trochę inny, niż dyktują współczesne mody, ponieważ fabuła filmu jest na tyle wyrazista i dramatyczna, że nie wymaga żadnych dodatkowych zabiegów. Powiedziałbym, że obraz w Quo Vadis jest skromny. Zdecydowałem, że obraz będzie nierozerwalnie związany i podporządkowany opowiadanej historii.

Ponieważ z natury i z zamiłowania jestem wynalazcą. Zawsze, przy każdym filmie stosuję szereg technicznych ułatwień, wykorzystując różne własne wynalazki. Przy realizacji „Quo vadis” użyłem kilku rzeczy, które stosowałem już wcześniej, ale było i kilka takich, które zaistniały po raz pierwszy. Na przykład wózek, który porusza się na linach. Użyłem też kamery, która była zakopana pod ziemią i przy pomocy specjalnego lustra fotografowała podchodzące bardzo blisko zwierzęta. Poruszana była zdalnie radiem dzięki głowicy mojego pomysłu, a skonstruowanej i wykonanej przez zaprzyjaźnionych modelarzy Jarka Hajduka i Artura Gajdzińskiego. Były to urządzenia, dzięki którym lwy mogły podejść do kamery bardzo blisko, niemal ocierały się o nią i w rezultacie uzyskałem efekt patrzenia jakby oczyma leżącego czy klęczącego chrześcijanina. Znajdująca się naprawdę bardzo blisko bestia fotografowana obiektywem szerokim, nie długim, staje się bardziej „dotykalna”, a więc groźna.

Była więc sama kamera rozmaicie umieszczana, ale zawsze tak, że lwy mogły podejść do obiektywu. I tak np. kamera zakopana w ziemi fotografowała lwy podchodzące tak blisko, że na jednym z ujęć na ekranie są najpierw jedynie dwie olbrzymie łapy, a potem z góry pojawia się lwi nos tak olbrzymi, jakby zwierz ten rzeczywiście był tuż, tuż. Mamy również takie ujęcia, gdzie na pierwszym planie są jakieś szczątki chrześcijan, lwy podchodzą bardzo blisko i zaczynają to wszystko rwać na strzępy.

Do filmowania scen z bykiem też użyliśmy „wynalazku”. Robiliśmy zdjęcia głównie z prawdziwym bykiem, ale do kilku ujęć − potrzebnych do udramatyzowania, zdynamizowania akcji − używaliśmy jedynie byczej głowy i wtedy wykorzystywałem specjalną, zrobioną przeze mnie konstrukcję. Kamera fotografowała jakby z „punktu widzenia” nieprzytomnej Ligii, która leżała przywiązana na grzbiecie byka, przez głowę byka, na Ursusa.

Ale trzeba pamiętać, że te wszystkie techniczne zabiegi służą tylko do osiągnięcia pewnych efektów dramaturgicznych i do ułatwienia pracy. I wtedy są doskonałe, jeśli widz ich nie widzi. Teraz z niecierpliwością czekam na reakcje widzów. Jestem przekonany , że nasze obrazy przemówią do nich .

Jan A. P. Kaczmarek, autor muzyki

W czasie mojego pobytu w Polsce, gdzie akurat nagrywałem muzykę do debiutu reżyserskiego Janusza Kamińskiego, spotkałem się z Jerzym Kawalerowiczem, który zaproponował mi napisanie muzyki do „Quo vadis”. Ani przez moment nie wahałem się czy przyjąć tę ofertę. Uważam, że polska ekranizacja „Quo vadis” powstała w dobrym dla niej czasie, że wychodzi naprzeciw duchowym potrzebom gwałtownie poszukującego sensu swych poczynań współczesnego człowieka. Mam nadzieję, że moja muzyka w te potrzeby również trafia i może służyć wyłaniającej się dzisiaj nowej duchowości.

Przełom wieków to okres przewartościowań. Niemal wszystkie wielkie religie tego świata przyglądają się dzisiaj sobie. Ludzie zaś z wielkim wysiłkiem poszukują tego, co nada sens ich życiu, odwołując się przy tym nie tylko do tradycji, wiary czy religii. Dzięki swojej muzyce chciałbym przenieść widzów w prawdziwy świat antyku, antyku w nowym, pięknym, nieznanym blasku.

Cezary Grzesiuk, montażysta

„Quo vadis” to druga (po “Ogniem i mieczem” Jerzego Hoffmana) ekranizacja powieści Henryka Sienkiewicza, przy której miałem okazję pracować. Film ten był dla mnie dużym wyzwaniem, ponieważ oprócz typowego montażu filmowego miałem możliwość komponowania ujęć. Komponowanie to polegało na nakładaniu na siebie kilku warstw bądź kilku różnych elementów kadru, składających się na jedno ujęcie. To tak, jakby komputerową myszką malować obraz. Tak było np. w scenie z lwami, kiedy trzeba było łączyć ze sobą osobno nakręcone sceny kaskaderskie z epizodami aktorskimi.

Jerzy Kawalerowicz powiedział kiedyś: „...zrobiłem 16 filmów i wydaje mi się, jakbym przeżył 16 żyć”. Ja przy „Quo vadis” pracowałem rok i te dwanaście miesięcy mojego życia dały mi nie tylko ogromną przyjemność obcowania z jednym z największych reżyserów polskiego kina, czerpania wiedzy z warsztatu tego twórcy, ale jednocześnie był to czas, o którym mogę powiedzieć, że przeżyłem kolejne, nowe życie.

Dorota Wolnicka, Studio ORKA, efekty specjalne

Przetarg na realizację efektów komputerowych do filmu pana Jerzego Kawalerowicza ”Quo vadis” wygrało powstałe cztery lata temu studio produkcyjne Orka wraz ze studiem animacji Platige Image. Wykorzystując zaawansowane oprogramowanie komputerowe staraliśmy się stworzyć jedną z najbardziej skomplikowanych i fascynujących scen w historii polskiej kinematografii.

Efekty specjalne, które wymagają cyfrowej obróbki obrazu, stosowane były już w największych produkcjach filmowych na świecie, takich jak „Jurassic Park”, „Titanic”, „Matrix”, czy ostatnio w filmie Ridley’a Scott’a „Gladiator”. Technologia ta i oprogramowanie komputerowe są już obecne na naszym rynku od kilku lat, jednak stosowane były tylko w reklamie.

Do prac nad “Quo vadis” wykorzystany został najnowocześniejszy sprzęt i oprogramowanie. Część z nich Orka i Platige Image zamówiły specjalnie do tego projektu. Są takie same lub nawet nowocześniejsze niż te, których używają zachodnie studia (np. DTF2 − najnowszy model streamer’a, rodzaj bardzo pojemnego nośnika danych). Realizacja efektów komputerowych do filmu „Quo vadis” wymagała od studia niestandardowego podejścia, często konieczne było stworzenie specyficznego oprogramowania do konkretnych scen.

Narzędzia, którymi dysponowano, pozwoliły grafikom komputerowym „malować” na obrazie filmowym, komponować obraz z wielu warstw osobno sfilmowanych lub fragmentarycznie go obrabiać.

Tu zaczyna się „magia efektów komputerowych”.

Twórcy filmu: Jerzy Kawalerowicz, Andrzej Jaroszewicz, Janusz Sosnowski z pełną świadomością swych oczekiwań wobec najnowszych technologii przystąpili do pracy wykorzystując efekty komputerowe.

Rzym to przede wszystkim wspaniała, monumentalna architektura, która w czasach swej świetności przewyższała skalą wiele współczesnych metropolii. Opierając się na szczegółowych planach architektonicznych oraz na wielu historycznych źródłach opisujących starożytny Rzym, w ścisłej współpracy ze scenografem panem Januszem Sosnowskim i operatorem obrazu panem Andrzejem Jaroszewiczem, oraz za pomocą komputerów, stworzyliśmy na nowo Rzymskie Imperium. W najdrobniejszym detalu odtworzyliśmy pałac Cezara, świątynie Westy oraz wiele budowli rzymskich z epoki Nerona.

Amfiteatr wybudowany w Warszawie to największa scenografia filmu. Odtworzony w 1/3 autentycznej wielkości mieścił tysiące statystów. Zadaniem ekipy od efektów specjalnych było odtworzenie całej budowli i wypełnienie jej 15.000 statystów. W studiu animacji 3D − Platige Image powstały specjalne programy pozwalające na multiplikacje tłumów. Wielotysięczny tłum powstał dzięki pięćdziesięciu statystom, którzy zostali sfilmowani przez ekipę SFX na specjalnie do tego celu wybudowanej, ruchomej konstrukcji amfiteatru. Składany z kilku, a czasami kilkudziesięciu warstw, osobno nakręconych, ujęć ludzi, dzikich zwierząt, rzymskich budowli, skomponowany został na Inferno w studiu Orka. Ta cyfrowa kreacja (computer generated images) wkomponowana w żywą, rozgrywającą się na planie akcję, tworzy idealny obraz filmowy.

Prace te poprzedzone były kilkunastoma dniami zdjęciowymi na planie „Quo vadis” w prawdziwej scenografii filmu. Pod ścisłym nadzorem osób odpowiedzialnych za efekty powstał materiał, do którego w komputerach dorysowano wirtualną scenografię. Efekty specjalne w XXI wieku to nadal klasyczne metody prestidigitatorów „wykorzystujących lustra i dym”, tylko że w wykonaniu grafików komputerowych, którzy przy użyciu programów „Inferno i „May’a”, tworzą iluzje świata realnego.

Nad efektami komputerowymi pracowała 20-osobowa ekipa, która w sześć miesięcy obrobiła około 6 minut filmu, w tym 40 ujęć z efektami komputerowymi. Paradoksalnie naszym największym sukcesem będzie to, że widz w kinie nie spostrzeże, gdzie się kończy rzeczywistość, a gdzie zaczyna wirtualna przestrzeń.

W rękach reżysera Jerzego Kawalerowicza cyfrowa technologia to narzędzie służące jedynie do wzbogacenia obrazu, podtrzymania dramaturgii, to kolejny sposób na kreowanie nowych emocji podczas projekcji.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Quo vadis
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy