"Przyjaciel do końca świata": INTYMNA APOKALIPSA
Koniec świata jest ostatnio w modzie. Doskonale przyjęta "Melancholia" Larsa von Triera to najgłośniejszy film z potężnej fali produkcji na ten temat. Na naszych ekranach widzieliśmy wyrafinowany stylistycznie niemiecki futurystyczny thriller "Hell" (2011) Tima Fehlbauma, a także opowieść o wielkiej ostatniej miłości - "Ostatnią miłość na Ziemi" ("Perfect Sense", 2011) Davida McKenzie, z Evą Green i Ewanem McGregorem. Z kolei niezwykły film "The Road" ("Droga", 2009, reż. John Hillcoat). Trudno zliczyć powstające ostatnio wręcz masowo komercyjne widowiska katastroficzne. Debiutująca w roli reżysera, uznana scenarzystka Lorene Scafaria tłumaczyła, że interesowały ją przede wszystkim reakcje zwykłych ludzi na zbliżający się koniec. Chciała dodać coś osobistego i oryginalnego do bogatej i mocno, szczerze mówiąc, wyeksploatowanej "apokaliptycznej tradycji".
- Mam małą obsesję dotyczącą tematu, że "koniec się zbliża" i jeszcze większą dotyczącą miłości - opowiadała reżyserka. - Pomyślałam, że byłoby ciekawie i zabawnie zderzyć te dwa tematy. Do pracy przystąpiłam z przekonaniem, że scenariusz musi koncentrować się na relacjach międzyludzkich, na tym, jak mogliby się zachowywać w tak dramatycznej sytuacji zwykli ludzie, na ich decyzjach i uczuciach.