Reklama

"Przyczajony tygrys, ukryty smok": ROZMOWA Z ANGIEM LEE I JAMESEM SCHAMUSEM

Jak się ma "Przyczajony tygrys, ukryty smok" do waszych wcześniejszych filmów?


James Schamus: Zawsze byliśmy zdania, że "Przyczajony tygrys, ukryty smok" to "Rozważna i romantyczna" z elementami wschodnich sztuk walki.

Ang Lee: Sądzę, że oba te filmy wiele łączy, różni je tylko konwencja. W obu jest "romantyczność" - namiętna, pełna pasji siła; jeśli zbytnio się jej poddasz, może cię zniszczyć. Z drugiej strony jest w nich "rozwaga" - powściągliwość, konwenans, posłuszeństwo i tłumienie uczuć. Moje filmy zawsze opowiadały o wewnętrznych konfliktach, ale nigdy dotąd nie hołdowałem romantycznej wizji świata tak dalece jak w "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku".

Reklama

James Schamus: "Przyczajony tygrys, ukryty smok" utrzymany jest w konwencji feministycznej. W naszym filmie w centrum uwagi znajdują się postacie kobiecie.

Ang Lee: Podobnie było w moich wcześniejszych filmach. W filmach tego gatunku kobiety robią niemal dokładnie to samo, co mężczyźni. Poznają Tao i biorą udział w pojedynkach. Są aktywne i podejmują decyzje dokonując takich, a nie innych wyborów.


Dlaczego postanowiliście nakręcić film z elementami wschodnich sztuk walki?


Ang Lee: Wschodnie sztuki walki zawsze były jedną z najpopularniejszych form rozrywki społeczeństwa chińskiego. Był to podstawowy gatunek zarówno w literaturze popularnej, jak i w kinie. Wychowałem się na nim. Fantazjowałem wyobrażając sobie rzeczy, które chciałbym robić. To świat fikcji, który rządzi się własnymi prawami i ciekawy język filmu, to fascynująca rzeczywistość, gdzie ludzie mogą fruwać i wszystko może się zdarzyć. Podświadomie czułem, że jeśli nie spróbuję swoich sił w tym gatunku, nie mam prawa uważać się za prawdziwego filmowca. To czysta energia kina - materiał surowy, lekki i zabawny, który sprawia, że człowiek chce być filmowcem. Często zdarza się, że ludzie spoglądają z wyższością na tego typu kino. Niektórzy uznają, że straciłem rozum porzucając to, czym zwykłem się zajmować i biorąc się za kino klasy B. Coś w tym musi być, bo gdy tylko się za nie zabrałem, zrozumiałem, że muszę wnieść do niego elementy prawdziwego dramatu, wyraziste postacie kobiece, piękno wizualne i wszystko to, co wydało mi się niezbędne, by film zyskał na wartości. I tak oto "Przyczajony tygrys, ukryty smok" stał się filmem Anga Lee...


Skąd wziął się pomysł scenariusza?


Ang Lee: Scenariusz opiera się na czwartej z pięciu części powieści Wanga Du Lu. Czwarta część nosi tytuł "Przyczajony tygrys, ukryty smok", a Lu napisał ją przed II wojną światową. Przeczytałem ją na Tajwanie, pięć lat temu, gdy pozwolono nam publikować książki, które wydano wcześniej w Chinach. Spodobał mi się staroświecki, nostalgiczny styl, w jakim Lu opisuje klasyczną kulturę chińską. Jego powieść cechuje pewien realizm - jej autor nie posuwa się za daleko, nie przekracza granicy kompletnego szaleństwa. W "Przyczajonym tygrysie, ukrytym smoku" były wspaniale zarysowane postacie kobiecie i tragiczne zakończenie, czego nie spotyka się często w filmach tego typu. Od dawna marzyłem, by przenieść powieść na ekran, ale zanim tego dokonałem, zrobiłem trzy inne filmy...


Czy w filmach tego typu często spotyka się tak świetnie zarysowane role kobiece?


Ang Lee: Nie. Nasz film wyróżnia się zdecydowanie na tle innych filmów tego gatunku, na pierwszy plan wysuwają się w nim bowiem postacie kobiece i prawdziwe uczucia.


Czy musiałeś wnieść do filmu wiele nowych elementów?


Ang Lee: Postać Jen już w powieści pełni ważną rolę, czego nie da się powiedzieć o granej przez Michelle Yeoh Shu Lien. Li Mu Bai (Chow Yun-Fat) nie grał istotnej roli w czwartej części powieści, był jednak bohaterem części drugiej. Zapożyczyłem z niej co nieco, odtworzyłem jednak postacie Li i Shu Lien.


Opowiedzcie nam o wuxia...


Ang Lee: "Wuxia" to klasa wojowników z czasów Konfucjusza, adeptów wschodnich sztuk walki, którzy nade wszystko cenili sobie wolność. Byli niczym błędni rycerze, nie mieli stałego zajęcia, nie poczuwali się do lojalności wobec rządzących. Mieli buntowniczą naturę, ich celem była wolność absolutna.

James Schamus: Powstał cały gatunek literacki opowiadający o ich przygodach. Żyli oni w świecie, który nosił nazwę "Giang Hu".

Ang Lee: Jest to świat bardzo popularny w kulturze chińskiej. To myślenie życzeniowe, które doczekało się spełnienia, czego przykładem jest w filmie postać Li Mu Bai, człowiek, który naprawia cudze błędy i pozostaje wierny danemu słowu. Bohaterowie "Wuxia" przechodzą sami siebie ćwicząc sztuki walki i pokonując wszelkie przeszkody. Ich możliwości wydają się nieograniczone. Wykraczając poza samych siebie osiągają spełnienie.

James Schamus: Widać w tym wpływy taoizmu...

Ang Lee: Liczy się wewnętrzna siła, która sprowadza się do poszukiwania nicości, pustki, która pozwala odnaleźć potrzebną energię. Wszyscy podlegamy napięciom zewnętrznym, które sprawiają, że nasze siły kierują się w różne strony. Jeżeli uda nam się wyzwolić z tych napięć i skupić całą energię w jednym kierunku, nabywamy ogromnej siły i mądrości. Na tej filozofii opiera się styl walki Wudan, inny od stylu Shaolin, w którym liczy się zewnętrzna siła. Wszystkie style walki i chińskie szkoły filozofii łączy jeden wspólny motyw: szukanie harmonii i łagodzenie konfliktów. Podobnie, jak każdy nosi w sobie Buddę, tak każdy ma w sobie siłę, którą może wyzwolić. Na tym polegają różnice między zachodnią a wschodnią szkołą dramatu: na zachodzie liczy się eskalacja konfliktu, w Chinach - jego łagodzenie.


Proszę opowiedzieć nam o współpracy z choreografem scen walk, Yuenem Wo Pingiem ("Matrix).


Ang Lee: Wo Ping jest jednym z moich idoli. Zrobił film "Pijany mistrz", który uczynił gwiazdę z Jackie Chana. Sądzę, że jeśli chodzi o choreografię scen walk, Wo Pingowi nikt nie dorówna. Jackie Chan jest wspaniały, ale ma inny styl. Yuen Wo Ping odwołuje się do stylu klasycznego. Jego karate ma klasyczną formę i piękno, jest przy tym sportem bardzo męskim.

James Schamus: Chciałbym podkreślić, że "Przyczajony tygrys, ukryty smok" nie jest filmem w stylu kung fu, który utożsamiamy z walkami ulicznymi. Opowiada o wewnętrznej sile, skupieniu i szukaniu energii Chi - stąd szybowanie w powietrzu, bardziej romantyczna choreografia i taniec.

Ang Lee: Chciałem spróbować czegoś innego. Nawet gwiazdy filmowe, takie jak Michelle Yeoh, zaczynały od lekcji tańca, a Chow Yun-Fat nigdy wcześniej nie miał w ręku miecza. Oboje są przede wszystkim wspaniałymi aktorami. W scenach skoków często zawieszaliśmy aktorów na drutach - Yuen Wo Ping nigdy dotąd nie stosował ich na tak wielką skalę. W dwóch finałowych scenach walk biorą udział dwie kobiety, a on słynie z niezwykle męskiego stylu. Stosujemy ponadto niesłychanie wyrafinowane oświetlenie i ruchy kamery, a tego nie spotyka się często w filmach tego gatunku.

James Schamus: W naszym filmie zarówno aktorstwo, jak i narracja mają w sobie pewien rytm przywodzący na myśl wschodnie sztuki walki. Jest w nich wielkość i rozmach. Sztuki walki same w sobie wiele zawdzięczają umiejętnościom tanecznym i sztuce abstrakcyjnej - liczą się w nich ruch, montaż, choreografia i obraz.

Ang Lee: Uprawiając wschodnie sztuki walki wyrażasz siebie, a nie tylko spuszczasz komuś lanie. Jest w tym pewien dramatyzm.

James Schamus: Ludzie wyrażają rozdzierające ich konflikty, emocje i sprzeczności. W wielu scenach w naszym filmie bohaterowie nie mogą w pełni zaangażować się w walkę, bo targają nimi sprzeczne emocje. Walka pozwala im zrozumieć siebie i odzyskać poczucie przynależności.


Pod względem technicznym to chyba jeden z najtrudniejszych filmów, jakie kiedykolwiek nakręciłeś...


Ang Lee: Tak, to prawda. Realizacja pochłonęła masę czasu, a niekiedy była bardzo niebezpieczna. Reżyser musi dbać o bezpieczeństwo członków swojej ekipy. Aktorzy zrobią wszystko, by usatysfakcjonować reżysera, a niewiele trzeba, by się zmęczyli i stracili koncentrację, zwłaszcza, gdy muszą brać udział w wyczerpujących scenach akcyjnych. Wymagają one wiele energii i wielu dubli.


Gdzie kręcono film?


James Schamus: W każdym niemal zakątku Chin, od pustyni Gobi i płaskowyżu Taklamakan, po północny Tybet, tuż przy granicy z Kurdystanem. Przez pewien czas nasza baza mieściła się w Urumchi, gdzie wszystkie szyldy mają napisy w dwóch językach, chińskim i arabskim. Na południe rozciąga się bambusowa dżungla w Anji, a na południe leży słynny letni pałac w Cheng De. Okolice te oferują wspaniałe plenery, wiele scen nakręciliśmy więc właśnie tam. Zdjęcia w atelier zrealizowaliśmy w studio w Pekinie, muzykę nagraliśmy w Szanghaju, a prace końcowe miały miejsce w Hongkongu. W naszym filmie można więc podziwiać pełną panoramę Chin.


Opowiedzcie coś o pracy z Chow Yun-Fatem, jednym z najpopularniejszych aktorów azjatyckich na świecie...

James Schamus: Gdy przylecieliśmy do Pekinu, władze lotniska na czterdzieści pięć minut wstrzymały odprawę celną...

Ang Lee: ... podczas gdy celnicy tłoczyli się w kolejce po autografy.

James Schamus: Oto miara powodzenia, jakim cieszy się w Azji.

Ang Lee: Na planie jest uosobieniem wszelkiej doskonałości. Jest bardzo dystyngowany. Zna wszystkich członków ekipy z imienia i nazwiska.

James Schamus: Jego żona na moment opuszczała plan, a kiedy wracała, on wisiał na drutach ponad 20 metrów nad ziemią. "Gdzie jest mój mąż? O, mój Boże, co wy wyprawiacie?" - krzyczała.

Ang Lee: Podczas gdy on wisiał do góry nogami...

James Schamus: Dla filmu zrobiłby wszystko.


Jak długo trenowali aktorzy?


Ang Lee: Chow Yun-Fat przygotowywał się do roli jakieś dwa miesiące. Michelle Yeoh trenowała pięć miesięcy, a w pierwszym tygodniu złamała nogę w kolanie...

James Schamus: Poleciała do Baltimore, gdzie w szpitalu Johna Hopkinsa pracuje jej narzeczony, kardiolog, poddała się leczeniu i natychmiast wróciła do Pekinu. Nie było jej raptem dwa tygodnie! Jest niesamowita.

Ang Lee: Grająca Jen Zhang Ziyi była wcześniej tancerką. Gdy zaproponowaliśmy jej rolę, miała 19 lat i studiowała na trzecim roku szkoły aktorskiej. By móc ją zaangażować, musieliśmy zdobyć zgodę dyrekcji szkoły. Poddała się rygorystycznemu treningowi poznając tajniki nie tylko wschodnich sztuk walki, lecz także etykiety, kaligrafii, wokalistyki i nurkowania, bo nigdy wcześniej nie miała okazji nurkować. Trening zajął jej niespełna dwa miesiące.


Ważną rolę pełni w filmie muzyka...


James Schamus: Czerpaliśmy zarówno z tradycji chińskiej, jak i z zachodniej muzyki orkiestralnej, etnicznej i popu. Muzykę skomponował Tan Dun, który napisał muzykę do niedawnej opery Petera Sellarsa "Peony Pavillion" i pełnił funkcję dyrektora muzycznego w Tanglewood. Pracuje zarówno w Chinach, jak i w USA. Solo na wiolonczeli wykonuje niezrównany Yo-Yo Ma.


James, opowiedz nam, jak przebiegała współpraca przy pisaniu scenariusza...


James Schamus: Od samego początku postanowiliśmy, że skupimy się na narracji, chcieliśmy, by rozwój akcji zapierał dech w piersiach. Kiedy jednak gotowy scenariusz przetłumaczono z angielskiego na chiński, okazało się, że brak w nim wielu niezbędnych odniesień kulturowych. Wang Hui Ling, pisarz osiadły na Tajwanie, wprowadził więc do tekstu wiele zmian. Gdy przetłumaczono jego wersję na angielski, dostrzegłem w niej wiele elementów, których nie byłem dotąd świadomy. Potem wspólnie zasiedliśmy do pracy, by nadać scenariuszowi ostateczną formę narracyjną, bliższą tej, którą znamy z filmów zachodnich. Praca nabrała tempa, gdy zbliżał się termin rozpoczęcia zdjęć. Niestrudzenie kursowaliśmy między Stanami a Chinami dopisując kolejne sceny.

Ang Lee: A ja ugrzęzłem między dwoma scenarzystami niczym między dwoma światami...

James Schamus: Język angielski liczy sobie zaledwie kilkaset lat. Czytam teraz "Beowulfa", który liczy sobie jakieś 1.200 lat, a i tak trzeba go było "przetłumaczyć" na współczesny angielski, bo inaczej nikt by go nie zrozumiał. Język bohaterów naszego filmu może się poszczycić tradycją sięgającą 5.000 lat, jeśli nie więcej. Każde słowo, które pada w filmie, ma tysiące znaczeń i odniesień kulturowych, których nikt poza Chinami nie zrozumie. Ironia polega na tym, że choć jestem współautorem scenariusza, nigdy w pełni nie pojmę wszystkich jego znaczeń.


Co oznacza tytuł filmu?


Ang Lee: Chińczycy rozszyfrują go bez trudu, bo imię "Jen" zawiera w sobie nazwę smoka, a Lo, jej kochanek, jest małym tygrysem. Tytuł "Przyczajony tygrys, ukryty smok" sugeruje także, że pod każde społeczeństwo ma coś do ukrycia. Poza tym każdy z bohaterów naszego filmu jest kimś w rodzaju "ukrytego smoka". Li Mu Bai i Shu Lien to przykłady do naśladowania. Oboje muszą tłumić swoje uczucia, to właśnie liczy się dla nich najbardziej. Wystarczy tylko spojrzeć, jak na siebie patrzą - w pełni wyrażają się tylko w walce. W naszym filmie starsi żyją w poczuciu straty i starają się przetrwać, podczas gdy młodsi noszą w sobie namiętność i pasję. Jen jest człowiekiem czynu. Gotowa jest stawić czoła każdemu, kto stanie na jej drodze. W naszym filmie pełni rolę "czarnego charakteru", ale nie sposób jej nie lubić. Pozostaje wierna samej sobie. Jest układna, ale potrafi się zbuntować, wymyka się więc jednoznacznym ocenom. Jest siłą destrukcyjną, podobnie jak Lo. Oboje jednak stoją po słusznej stronie - stronie "rozwagi".

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przyczajony tygrys, ukryty smok
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy