Reklama

"Przekleństwa niewinności": ROZMOWA Z SOFIĄ COPPOLĄ

Dlaczego postanowiłaś zająć się reżyserowaniem? Czy zdawałaś sobie sprawę z problemów, wiążących się z taką decyzją?

Tuż po lekturze książki „Virgin Suicides” Eugenidesa, usłyszałam, że ktoś chce nakręcić jej filmową adaptację. Odniosłam jednak wrażenie, że twórcy ci nie rozumieją idei autora powieści. Postanowiłam więc sama spisywać na kartce swoje pomysły i tak, krok po kroku, powstał scenariusz. Na jego podstawie, udało mi się zrealizować własny film krótkometrażowy. Dzięki temu, zdałam sobie sprawę, że wiem o reżyserii więcej niż się spodziewałam. Być może to z powodu mojego ojca, długo nie dopuszczałam do siebie takiej myśli.

Reklama

Twoja mama nakręciła o tobie film dokumentalny w trakcie realizacji „Przekleństw niewinności". Co sądzisz o swojej mamie? Opowiedz nam o niej.

Jest naprawdę świetna! W latach siedemdziesiątych zajmowała się sztuką konceptualną. Zawsze reprezentowała awangardowe spojrzenie na sztukę, podczas gdy mój ojciec ma podejście tradycyjne do sztuk wizualnych. Jest także doskonałą dokumentalistką, uwielbia obserwować. Uwzględnia każdy szczegół, lecz unika własnej ingerencji w historię. Zawsze też wie, kiedy włączyć kamerę.

Dlaczego zainteresowałaś się powieścią „The Virgin Suicides”?

Jest to wyjątkowa powieść. Przepięknie napisana. Gdybym miała napisać książkę, to zrobiłabym to dokładnie tak jak Jeffrey [Eugenides]. Zachwycił mnie sposób, w jaki ukazał konflikt między dzieciństwem a dorosłością. Poza tym zawsze przyjemnie się czyta o obsesyjnej miłości i przemijaniu.

A jak udało ci się rozpocząć produkcję „Przekleństw niewinności”?

Napisałam scenariusz filmu, który pokazałam Julii Costanzo, która zgodziła się zostać moją producentką. Udało się jej nakłonić właścicieli praw autorskich do książki, by przeczytali mój scenariusz, mimo że zgodzili się już, by ktoś inny nakręcił film. Gdy pierwszy projekt okazał się niewypałem, zadzwonili do mnie. Nie mogłam uwierzyć we własne szczęście. Nawet mój ojciec docenił mój scenariusz. Zeotrope zajęli się produkcją, a my doborem obsady. Poparcie Kathleen Turner i Jamesa Woodsa pomogło nam w pozyskaniu środków na film.

Czy trudno się pracuje z dziećmi? Jak przygotowywałaś się do pracy z nimi?

Bardzo ucieszył mnie fakt, że aktorzy byli w tym samym wieku, co bohaterowie. Drażni mnie, gdy dwudziestoczteroletnie aktorki grają nastoletnie podlotki. Jest naprawdę wielka różnica między szesnastolatka a dwudziestolatką. Ich oczy mają całkiem inny wyraz. Poza tym mam większe doświadczenie z młodymi aktorami. Aktorzy z mojego filmu krótkometrażowego mieli po kilkanaście lat. Za to praca z Kathleen Turner i Jamesem Woodsem była wielkim wyzwaniem. Czuję się bardziej związana z pokoleniem dzieci niż rodziców. Pamiętam jak to jest być nastolatką. Na planie czasami czułam się jak starsza siostra. Wielu z moich młodych aktorów nigdy wcześniej nie grało w filmie, poza Kirsten i kilkoma innymi osobami. Dlatego aktorstwo traktowali raczej jak zabawę, a nie pracę.

Czy masz swoje ulubione sceny w filmie?

Tak, lubię pierwsze spotkanie Lux i Trippa, ich pierwszą wymianę spojrzeń; następnie scenę, w której pani Lisbon widzi ducha Cecilii. Jest też takie ujęcie, gdy po śmierci córki pani Lisbon myje naczynia. Proste, ale oddające uczucie straty. A, uwielbiam jeszcze, gdy Lux budzi się na boisku.

(Powieść „The Virgin Suicides” pierwszy raz została opublikowana w odcinkach na łamach czasopisma „The Paris Review”, a następnie została uhonorowana nagrodą Aga Khan za najlepszą powieść roku 1991. W 1993 została wydano ją w całości, zdobywając uznanie krytyki i czytelników).

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Przekleństwa niewinności
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy