"Przekleństwa niewinności": ROZMOWA Z JEFFREY'EM EUGENIDESEM
Co możesz powiedzieć na temat miejsca akcji książki?
Są to przedmieścia jednego z wielkich przemysłowych miast. W książce przedmieścia nie są sprecyzowane geograficznie. Mogłyby to być jakiekolwiek przedmieścia na obrzeżach miasta. Zostawiłem to w ten sposób, ponieważ chciałem je zuniwersalizować. Także narrator zbiorowy posiada cechy uniwersalne. Lecz gdyby się dobrze przyjrzeć, to miejsce akcji wygląda jak Grosse Point, w stanie Michigan, moje rodzinne miasteczko. Urodziłem się w Detroit, tam spędziłem najpiękniejsze lata dzieciństwa. Dzisiaj miasta takie jak Detroit ulegają rozkładowi, kończy się koniunktura i praktycznie nie ma żadnej nadziei na lepsze jutro. Detroit od dawna czeka na odrodzenie, które wciąż nie nadchodzi. To miasto spala się od środka. Warto przypomnieć, że miasto paliło się w 1967 w czasie zamieszek, a pożar strawił je całkowicie w 1807. Czy zna pani motto miasta? Brzmi ono „Melior speramus; resurge cineribus.”, co można przetłumaczyć następująco: “Miejmy nadzieję na lepsze jutro, które z popiołów powstanie.” Gdy zamieszkałem w Nowym Jorku, długo nie mogłem przywyknąć, że wszystko funkcjonuje. Ciągle się dziwię, że to miasto wciąż istnieje. Ja wzrastałem z uczuciem upadku wszystkich aspektów życia w mieście. Nieład nie był tylko wymysłem. Codziennie to widziałem przez szybę samochodu. Mam nadzieję, że ten mroczny klimat wkradł się poniekąd do kina.
A jakie jest twój zdanie o przedmieściach?
Przede wszystkim są pełne sprzeczności. Gdy po 20 latach wróciłem do Grosse Point na spotkanie absolwentów mojej szkoły, przypomniałem sobie, jak to miejsce może ograniczać. Ludzie podchodzili do mnie mówiąc; „Czytałem twoją książkę. To, co piszesz, jest chore.” Nie wszyscy, ale wielu z nich. W porządku, tak naprawdę to nie martwiłem się tymi dwoma czy trzema osobami. Martwiło mnie to, że wydawało im się, że mają prawo mnie krytykować tak, jakby moja książka nie była czymś, nad czym pracowałem przez długi czas, czymś, co wyrażało moje doświadczenie świata, innymi słowy, czymś bardziej reprezentującym mnie niż mój wygląd lub ubranie, co, tak zwani, grzeczni ludzie nigdy nie odważyliby się skomentować. Zwykle chodzę i przepraszam za „przedmieścia’, w tym sensie, że teraz wszyscy jesteśmy z przedmieść, a głupota i filisterstwo nie mają granic. Mimo to, cieszę się, że wychowałem się na przedmieściach. Dogłębna nuda sprawia, że jest to doskonałe miejsce do pisania. Tylko tam mam to samo uczucie znużenia i frustracji, towarzyszące memu dojrzewaniu. Ten smutny nastrój chciałem przenieść do literatury. Mam nadzieję, że ta sama nuda wciąż tam panuje, mimo gier wideo. W każdym razie nigdy nie zacząłem pisać o przedmieściach świadomie. Po prostu tam się wychowałem, zresztą jak większość ludzi.
A jak się pan odnosi do lat siedemdziesiątych?
Lata siedemdziesiąte nie były ani bardziej, ani mniej interesujące od innych dekad. Powodem, dla którego powstaje tak dużo filmów i książek, poświęconych latom siedemdziesiątym, jest fakt, że pokolenie, które dorastało w tamtych czasach, teraz wchodzi w wiek dojrzały. Wtedy nikt nie lubił czasów, w których żyje. Zbyt przygniatające była pamięć o wydarzeniach lat sześćdziesiątych.
Powiedziałeś kiedyś, że pamięć jest bardzo ważnym elementem powieści...
W mojej powieści występuję narrator zbiorowy, złożony z głosów mężczyzn, którzy wspominają wydarzenia z okresu ich dorastania. Dawno, dawno temu, pięć pięknych sióstr Lisbon popełniło samobójstwo, a przez to nie pozwoliły o sobie zapomnieć chłopcom, którzy je znali. Opowieść jest rodzajem powieści detektywistycznej bez podania motywów zbrodni.. Chłopcy, tudzież, już mężczyźni, próbują dowiedzieć się, czemu dziewczęta to zrobiły. Przesłuchują świadków, zbierają dowody i przypominają sobie różne szczegóły z przeszłości. Powieść nie jest jednak o tym, dlaczego dziewczynki to zrobiły. Nie. Bo tak naprawdę nigdy nie wiadomo, dlaczego ktoś popełnia samobójstwo, nawet jeśli były jakieś znaki. Poznałem kiedyś chłopaka, który przyszedł do mnie pożyczyć książkę. Następnego dnia popełnił samobójstwo. Było to bardzo zagadkowe, tym bardziej że nie wydawał się być bardziej przygnębiony niż inni. Dokładnie taki rodzaj doświadczenia skłonił mnie do napisania „The Virgin Suicides”. Ta książka nie jest o ofiarach, lecz o tych, którzy przeżyli. O tym, jak to jest, gdy ktoś odchodzi, a ty zostajesz sam. Właśnie wtedy pojawia się pamięć. Moja książka nie tylko opłakuje śmierć dziewczynek, ale też mijający czas, utratę niewinności. Moje pokolenie niełatwo wyrasta z okresu dojrzewania, tak jak to się dzieje z narratorem zbiorowym powieści. Praktycznie, nigdy z niego nie wyrosną.