Reklama

"Prymas. Trzy lata z tysiąca.": WYWIAD Z TERESĄ KOTLARCZYK

Czy może Pani przypomnieć, jak znalazła się w świecie kina?


Nie wykluczam, że wzięło się to z poczucia wyobcowania. Zawsze, odkąd pamiętam, czułam się bardzo osobna. Może stąd wziął się impuls, by raczej kreować świat niż wrastać w zastany. Stąd prosta droga do bycia reżyserem... Od dziecka marzyłam o zawodzie, w którym dużo się dzieje, chciałam być marynarzem albo pilotem, a najchętniej tym wszystkim naraz. Gdy dowiedziałam się, że istnieje taki zawód jak reżyser, a miałam wtedy 12 lat, zmusiłam moją mamę, żeby zabrała mnie do teatru, do Krakowa. I tam chciałam już na zawsze zostać. Wymyślać, reżyserować. Bardzo poważna pani dyrektor nie potraktowała mnie jednak poważnie. Musiałam jeszcze trochę poczekać... Studia reżyserskie pojawiły się po ukończeniu psychologii.

Reklama


Czego Pani szukała na studiach psychologicznych? Prawdy o sobie, czy możliwości rozumienia innych?


Zapewne obu tych rzeczy naraz. Psychologia daje nam pewną wiedzę, którą można wykorzystać w „rozmowach ze sobą”, daje nam też umiejętność analizy i pewien rodzaj wrażliwości. Na pewno korzystam z tego w mojej pracy. I moje filmy dokumentalne i przede wszystkim „Zakład” w jakiś sposób wynikały z psychologicznych zainteresowań.


„Odwiedź mnie we śnie” to kolejny krok w głąb – w tym filmie opowiada Pani o świecie rzeczy ostatecznych, a zarazem ignoruje ich ostateczność.


Takie były założenia tej metafizycznej komedii... Ujrzeć swoje życie w ostrych barwach można w chwilach naprawdę dramatycznych, ostatecznych. Ale czy jest możliwe, żeby tak kierować swoim życiem, by móc tę świadomość jakości naszych czynów i relacji z innymi zgłębić zanim dochodzi do tragedii? Żyć w jej przytomności? Zdobyć się na uważność, która pozwoli ustrzec się grzechu zaniechania? Wierzę, że jest to możliwe i o tym był tamten film, o optymizmie, nadziei i pracy, którą trzeba wykonać, ciężkiej pracy, bo odnoszącej się do nas samych, naszych emocji, przyzwyczajeń, lenistwa...


Tu już łatwo odnaleźć nuty współbrzmiące z najnowszym projektem, filmem „Prymas”.


Ten film idzie jeszcze dalej... Nie jest gdybaniem. Opowiada o uniwersalnych wartościach, których świadectwo jest namacalne. Uwięzienie Prymasa Wyszyńskiego było faktem. Jego pełna godności, wiary i rozumienia ludzkiej słabości postawa również. Przy całym szacunku dla faktów nie chcę jednak się do nich ograniczać. Ten film nie będzie biografią czy moralitetem. Nie myślę o nim w kategoriach narodowych, ideowych czy historycznych. To będzie film o drodze duchowego rozwoju. W zapiskach z więzienia Prymasa Wyszyńskiego można znaleźć takie zdanie: „więzienie jest dla mnie łaską”. I tak to trzeba rozumieć: był to czas schodzenia w głębię, zanurzania się w sobie... Chcę, aby film był emocjonalnie „gęsty” jak film grozy, a zarazem optymistyczny. Przecież ta historia ma w sobie jakąś niezwykłą moc. Można poprzez nią ujrzeć ścieranie się sił zła z siłami dobra. Z jednej strony wyspecjalizowany aparat dysponujący praktycznie nieograniczoną władzą, z drugiej pojedynczy Człowiek uzbrojony w swoją duchowość...

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Prymas. Trzy lata z tysiąca.
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy