"Prochy Angeli": PARKER O POSZUKIWANIU AKTORÓW
W momencie kiedy zakończone zostały prace nad ostateczną wersją scenariusza, a wybrane lokalizacje należało już jedynie zaludnić postaciami z książki, moim następnym naczelnym zadaniem było znalezienie odpowiednich odtwórców ról. Z Emily Watson spotkałem się w Nowym Jorku, gdzie pracowała nad najnowszym filmem Tima Robbinsa „Cradle Will Rock”. Była ona jedyną aktorką, którą wyobrażałem sobie jako odtwórczynię roli Angeli. Podziwiałem jej przejmującą kreację w „Przełamując Fale” Larsa Von Triera, a także w „Bokserze” Jima Sheridana. Po krótkim spotkaniu (podczas którego odkryliśmy, że kibicujemy tej samej drużynie piłkarskiej) byłem przekonany, że znalazłem naszą Angelę. To, co chyba najbardziej przemawia do widza u Emily to jej zupełny brak pretensjonalności. Wiem, że w roli Angeli trudno jest znaleźć coś czarującego, pociągającego - stale jest ona zaniedbana, nosi stare ubrania i odpala jednego ohydnego Woodbine’a od drugiego. Na szczęście ta otoczka nie zdołała zniechęcić Emily.
Roberta Carlyle spotkałem w Londynie. Powrócił właśnie ze Słowacji i Czech, gdzie razem z reżyser Antonią Bird pracował nad kolejnym wspólnym przedsięwzięciem - filmem „Ravenous”. Bobby od samego początku z entuzjazmem odniósł się do możliwości zagrania Malachy McCourta Sr., ojca Franka, alkoholika, człowieka, w którym więcej jest smutku niż zła. Człowieka, któremu nie udało się do końca zachować godności - codziennie wstaje, goli się ubiera, zakłada krawat, idzie szukać pracy, nie dostaje jej, idzie do pubu. Nie ma z niego żadnego pożytku, ale dzieci nigdy nie wyrażają się o ojcu źle, pomimo całego bólu, jaki sprawia im przez swoją nieodpowiedzialność i zaniedbywanie rodziny.
Następnym zadaniem naszej grupy filmowców było znalezienie odtwórców roli Franka. Nie było to zadanie łatwe, ponieważ potrzebowaliśmy aż trzech różnych chłopców, którzy wcieliliby się w jego postać najpierw około ośmioletnią, potem 10-13 letnią, a następnie prawie już dorosłego mężczyzny. Nie muszę chyba wspominać, że to samo czekało nas również jeśli chodzi o pozostałe dzieci McCourtów. Naszym ambitnym zadaniem było przekonanie widzów, że trzy postaci to ciągle ten sam chłopiec, podobny nie tylko fizjonomią, ale i manierami, zachowaniem. Obawiałem się sytuacji, w której widzowie zbytnio przywiązaliby się emocjonalnie do osoby najmłodszego Franka, z rozczarowaniem przyjmując jego kolejne wcielenia. Dlatego też z taką uwagą i zaangażowaniem zajęliśmy się poszukiwaniem odtwórców ról chłopców. Ostatecznie drogą długotrwałej selekcji podczas przesłuchań (zgłosiło się ponad 15.000 osób) zdecydowaliśmy się na trzech młodych aktorów - Joe Breena, Ciarana Owensa i Michaela Legge. Praca z nimi okazała się niezwykle inspirująca i twórcza. Wszyscy wykazali profesjonalizm, którego pozazdrościć im mogą dorośli aktorzy.