"Pozory i złudzenia": WYWIAD Z PHILIPPEM TORRETONEM
Jakie były Pana wrażenia po przeczytaniu scenariusza?
Od razu zorientowałem się, że to fascynująca historia! Z każdą stroną miałem wrażenie, że gdzieś się mnie prowadzi, nie wiem dokąd. Każda strona przynosiła inne możliwe rozwiązanie: po to chodzi się do kina, aby dać się złapać i stracić wszystkie punkty odniesienia. Nawet w filmach przygodowych rzadko zdarza się całkowite poddanie się akcji. Kody właściwe dla gatunku łatwo rozszyfrować. Istnieją jednak filmy, w których się gubimy, nie wiemy czy nie zaprowadzą nas w stronę czegoś całkowicie niepoprawnego politycznie. To niebezpieczeństwo spodobało mi się.
Podczas lektury zdawał Pan sobie sprawę, że to grząski grunt?
Oczywiście, robiłem sobie nawet przerwy, zwłaszcza w momencie, gdy wydawało mi się, że rozumiem problem małego Jeannot...
Czy to właśnie w taki rodzaj świata miał Pan ochotę się zagłębić? Tym bardziej, że podobne role rzadko się zdarzają?
I właśnie dlatego nie wolno ich przegapić! Tak, to świat, który mi odpowiada, i powtórzę raz jeszcze, że gatunek filmu i świat w nim zawarty nie wystarczą, jeśli nie ma dobrej historii. W tym przypadku wydawało mi się, że wszystko współgra ze sobą, mimo że są tam elementy, które nieczęsto występują razem: miłość, strata, żałoba, język migowy, thriller, strach i poszukiwanie tożsamości.
A jak by Pan zdefiniował Marco? Czy jest egoistą, czy zakochanym?
On nie chce niszczyć. Wręcz przeciwnie, chce szczęścia Laury i jej synka. Jego logika jest jednak przerażająca. To co mnie u niego porusza, to niemożność zaakceptowania nieszczęścia. Marco nie potrafić pogodzić się ze stratą. To typ, który zmaga się samotnie i działa na własną niekorzyść. To co wymyśla jest według niego jedynym sposobem na odzyskanie utraconego szczęścia. Jego sposób jest nie do zaakceptowania, jemu zaś wydaje się naturalny.