Reklama

"Pozdrowienia z Paryża": JOHN TRAVOLTA

JOHN TRAVOLTA był dwukrotnie nominowany do nagrody Amerykańskiej Akademii Filmowej. Ostatnia nominacja przypadła mu za kreację filozofującego mordercy w obrazie Quentina Tarantino "Pulp Fiction". Za rolę Johna Travoltę nagrodziło Stowarzyszenie Krytyków Los Angeles, a innymi przyznanymi za nią wyróżnieniami były nominacje do Złotego Globu i BAFTY. Złotego Globa Travolta otrzymał za popisową rolę mafiosa, który zajął się produkcją filmów, w "Dorwać małego". Kolejne nominacje do Złotego Globu przyniosły występy w "Lakierze do włosów" i "Barwach kampanii". Stowarzyszenie US Broadcast Critics nagrodziło go za "Adowakata" Steve'a Zailiana.

Reklama

Wcześniejszą nominację do Oscara Travolta otrzymał za rolę w megaprzeboju "Gorączka sobotniej nocy", który utorował mu drogę do znanych już trzem pokoleniom widzów ról w "musicalu "Grease", "Miejskim kowboju", "Carrie" oraz "Wybuchu" Briana De Palmy. Lata 90. przyniosły renesans popularności aktora dzięki hitom "Michael", "Fenomen", "Bez twarzy", "Sprawa honoru". Ostatnio oglądaliśmy go na ekranach w przebojach "Gang dzikich wieprzy" oraz "Metro strachu".

Co zachęciło Pana do zagrania w tym filmie?

Zawsze pociągają mnie postaci, których wcześniej nie grałem. Zachowanie Waxa jest tak oburzające, że pomyślałem, że fajnie byłoby wcielić się w kogoś tak odmiennego ode mnie. Wax jest świetnym fachowcem, który może pozwolić sobie na odstępstwa od regulaminu. Kolejnym atutem była współpraca z genialnymi filmowcami - Lukiem Bessonem i Pierrem Morelem, który zaledwie kilkoma filmami udowodnił, że świetnie radzi sobie z takim repertuarem.

Czy jako aktor ma Pan równie nieortodoksyjne podejście do pracy jak Wax ?

Zależy, co rozumiemy przez "nieortodoksyjne". W przypadku "Pozdrowień z Paryża"

na pewno nie posunąłbym się do tego samego, co moja postać. Nie znaczy to jednak, że nie mogę grać facetów, którzy są na bakier z wymiarem sprawiedliwości, tak jak robiłem to już w "Kodzie dostępu", "Bez twarzy" i "Pulp Fiction".

Jak wpadł Pan na pomysł wyglądu Waxa?

Było to nasze dzieło wspólne - Luka, Pierre'a i moje. Byłem świeżo po zdjęciach do "Metra strachu" i chciałem coś odmienić. Postanowiliśmy zgolić mi włosy, dodać bródkę i ubrać jak najemnika. Przejrzeliśmy setki zdjęć facetów z bliznami, bronią, w bojówkach i skórzanych kurtkach - to teraz prawdziwy krzyk mody!

Podobała się Panu nowa fryzura?

Bardzo. Łysa czaszka daje dużo swobody. W podobny sposób w "Pulp Fiction" niechlujne uczesanie idealnie podkreślało luz bohatera - płatnego mordercy uzależnionego od heroiny. Film jako medium bazuje na obrazie, więc aktor musi czuć się pewny swojego wyglądu.

Gdy poznajemy Waxa na lotnisku, od razu robi na nas wielkie wrażenie swoim niewyparzonym językiem...

Nie przebiera w słowach, rozprawiając się z celnikami, rzuca pogróżkami, obraża wszystkich dookoła. Pewnie gdyby był inaczej ubrany, widzowie nie zareagowaliby na to przychylnie. Dla Waxa przekleństwa są znakami przestankowymi w szczerym wyrażaniu swoich myśli. W taki sposób porozumiewa się z handlarzami narkotyków, alfonsami, ale także urzędnikami, których umie niejednokrotnie zbić tym z tropu. Ludzi takich jak on zatrudnia się za wielkie pieniądze i wysyła na wojnę albo do pracy wywiadowczej. Metody, którymi się posługuje, pozwalają poradzić sobie z każdym i w każdej sytuacji.

Jak pracowało się Panu z reżyserem Pierrem Morrelem?

Widziałem "Uprowadzoną", a poza tym Luc Besson gorąco mi go polecał. Szybko przekonałem się, że to niezwykle inteligentny, a przy tym powściągliwy fachowiec, który doskonale komunikuje to, co chce osiągnąć. Bez przerwy zaskakuje znakomitymi pomysłami i idealnie pracuje z ekipą.

Czy Pana przygotowanie taneczne pomaga w grze?

Bez tańca nie byłbym w stanie wykonywać połowy trudnych scen kaskaderskich. Tak samo dzieje się na planie filmów Johna Woo - montaż i ruch aktorów w poszczególnych scenach przypomina balet. Jest jednocześnie piękny i pełen przemocy.

Jak pracowało się Panu we Francji?

Od lat chciałem tutaj nakręcić jakiś film. Bardzo podobała mi się atmosfera na planie. Sam nigdy nie kryję się z emocjami i dlatego byłem pod wrażeniem ciągłych uścisków i pocałunków. Zachwycił mnie wysoki etos pracy i kompletne skupienie na planie.

Scenariusz jest pełen obiegowych opinii o francuskim podejściu do jedzenia, seksu i tym podobnych tematów. Same mity?

Każdy stereotyp wziął się z czyjegoś przeżycia. Kiedyś panowało uprzedzenie na temat obleśnych Amerykanów. Czy zdarzają się tacy? Być może. Ale czy każdy jest taki? Plotki oparte są właśnie na takich drobnostkach i parę wątków w naszym filmie także na nich bazuje, ale to oczywiście nie znaczy, że są one w stu procentach prawdziwe.

Która scena była dla Pana najtrudniejsza?

Sam już nie wiem, było ich tyle w tym filmie. Za każdym razem, gdy robię przewrotkę, przeskakuję stół lub wzbijam się w powietrze z dwiema spluwami nie przestaję się śmiać, bo w moim wieku powinienem już raczej zażywać relaksu. "Pozdrowienia z Paryża" są najprawdopodobniej filmem o największej ilości scen akcji w mojej karierze i bardzo cieszę się z tej dawki ćwiczeń na tym etapie pracy zawodowej.

materiały dystrybutora
Dowiedz się więcej na temat: Pozdrowienia z Paryża
Reklama
Reklama
Reklama
Reklama
Strona główna INTERIA.PL
Polecamy