"Podwójna gra": W JASKINI HAZARDU
„Wygrana jest jedną niewielu rzeczy na tym świecie, których nie można kupić”.
John Anthony
Inspiracją do napisania przez scenarzystę Dana Gilroya „Podwójnej gry” była prawdziwa historia koszykarza drużyny Uniwersytetu w Newadzie, Brandona Linka, który po odniesieniu kontuzji podjął pracę w telemarketingu. Gdy pewnego dnia zastąpił kolegę
w typowaniu zwycięzców dla klientów, pragnących obstawiać wyniki meczu, okazało się,
że posiada niezwykły talent w tej dziedzinie. Zwrócił tym na siebie uwagę konsultantów sportowych z Nowego Jorku, którzy zaprosili go do współpracy. Reszta jest już historią...
„Scenariusz jest luźno oparty na tym, co przytrafiło się temu mężczyźnie”, mówi Gilroy. „Starałem się pogłębić jego historię, rzucić więcej światła na tematykę zakładów sportowych, pozostających na marginesie legalnej przedsiębiorczości. Chciałem też pokazać ludzi, którzy „żerują” na graczach i w ten sposób napędzają interes, wart rocznie 200 milionów dolarów”.
Reżyser D. J. Caruso jest jednocześnie miłośnikiem sportu i przyznaje się do żyłki do hazardu. O swoim najnowszym filmie mówi: „Chciałem nakręcić dramat, w którym niewinność jednej z postaci zostaje wystawiona na najwyższą próbę. Zależało mi na tym,
aby bohater ten mógł potem powrócić do punktu wyjścia. Zaintrygowała mnie przemiana Brandona i przybliżenie widzom świata zakładów sportowych. Sporo się o tym mówi,
lecz nikt jeszcze nie nakręcił o tym filmu”.
Kluczem do ukazania brutalności doradztwa sportowego było skoncentrowanie się na technikach używanych przez konsultantów. „Doradcy są niemal jak psycholodzy”, tłumaczy Caruso. „Najpierw próbują wyczuć, jakie są potrzeby ich klienta. Potem wyciągają od niego pieniądze. Oczywiście do każdego podchodzą inaczej. Niektórych muszą wcześniej zbesztać, żeby ich przekonać. Innych należy uspokoić lub pocieszyć, co też są w stanie zrobić.
W „Podwójnej grze” poznajemy ich metody od podszewki.
Wykorzystywanie naiwności ludzkiej leży u podstaw działalności doradców. W wyniku manipulacji klienci godzą się na oddawanie 10 procent swojej wygranej firmie konsultingowej. Jeśli typy sprawdzają się przez dłuższy czas, pracownik zrobi wszystko,
aby zwiększyć prowizję z wygranej. Klienci są gotowi płacić te sumy, gdyż liczą na doświadczenie i wnikliwość doradców oraz poufne wiadomości, które mogą przesądzić
o losach meczu. Dan Gilory tłumaczy: „Gracz, który sam obstawia i traci pieniądze, przestaje sobie wierzyć. Zwraca się wtedy o pomoc do fachowców. W razie wygranej klient postanawia podtrzymać dobrą passę. Przegrana wywołuje natomiast w jego głowie zamęt. Instynktownie wielu kieruje się z powrotem do doradców, którzy mają ich wydostać z dołka, w jakim przez nich się znaleźli.”.
Dobra passa nie trwa jednak wiecznie, nieomylna kryształowa kula nie istnieje. „Po serii trafień, szczęście potrafi się odwrócić, a wtedy sprawy wymykają się spod kontroli. O tym jest nasz film”, twierdzi Caruso.